Zmian domagają się nawet diagności
W Polsce obecnie legalnie działa 4080 stacji kontroli pojazdów. W ciągu ostatnich lat wyrastały niemal jak grzyby po deszczu. W 2011 r. jedna stacja przeciętnie przebadała 1,6 tys. samochodów, co daje zaledwie 6 pojazdów dziennie.
Efekt był dość łatwy do przewidzenia – stacje zaczęły zażarcie konkurować między sobą o klientów. To odbija się na jakości i rzetelności przeprowadzanych badań technicznych.
– Tylko 3–4 na 10 klientów wraca do nas, gdy zdiagnozujemy w ich autach problem techniczny. Reszta jedzie gdzie indziej, dostaje stempel, a potem robi nam czarny PR w okolicy – przyznaje nam wprost jeden z diagnostów. Dlatego nie dość, że wielu z nich liberalnie podchodzi do przeglądów, to jeszcze konkurencja między stacjami kontroli pojazdów zaczyna przenosić się na inne pola. Niektóre oferują darmowe mycie auta, inne – płyny do spryskiwaczy. Jedna zorganizowała nawet loterię, w której do wygrania był samochód.
Zdaniem Leszka Turka, prezesa Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów, podstawowym błędem było włączenie w 2004 r. działalności stacji diagnostycznych do ustawy o swobodzie działalności gospodarczej.
– W obszarze bezpieczeństwa w ruchu drogowym nie można mówić o działalności konkurencyjnej. Z jednej strony stacje diagnostyczne muszą między sobą konkurować, a z drugiej – są sztywno związane przepisami, które z góry określają m.in. ceny usług, sposób przeprowadzania badań, wyposażenia technicznego czy kwalifikacji personelu– mówi prezes Turek.
Ale określenie czegoś w przepisach a ich egzekwowanie to dwie różne bajki. W przypadku stacji diagnostycznych ta reguła – niestety – pasuje jak ulał. Nadzór nad nimi sprawują starostowie, którzy przynajmniej raz w roku powinni je skontrolować. Niestety, spora część urzędników nie jest właściwie przygotowana do przeprowadzenia kompleksowego audytu. I choć jest wyjście z tej sytuacji, bo starostowie mogą za darmo zawrzeć porozumienie z Transportowym Dozorem Technicznym (TDT), który w ich imieniu dokona kontroli, to większość nie korzysta z tej możliwości.
– W różnych latach podpisano różne liczby porozumień. Jednakże ilość ta maksymalnie nie przekraczała 44 proc. ogółu powiatów obejmujących ok. 43 proc. wszystkich stacji – mówi nam Jan Bożewicz z TDT.
Zdaniem Bartłomieja Morzyckiego, prezesa Partnerstwa dla Bezpieczeństwa Drogowego, tak niski odsetek powiatów współpracujących z TDT może wynikać z niskiej świadomości znaczenia badań technicznych dla bezpieczeństwa na drogach. – W Polsce bagatelizuje się ten problem, a w statystykach policyjnych najczęściej wskazuje się na prędkość. W Niemczech 8–10 proc. wypadków wynika ze złego stanu technicznego pojazdu. U nas te statystyki mogą być nawet gorsze – mówi Morzycki.