Agencja uzasadniła swoje działanie utrzymującym się wzrostem zadłużenia w ostatnich latach oraz niezdolnością polityków do znalezienia długoterminowego rozwiązania tego problemu. Po tym historycznym przypadku oczekiwano, że rentowność amerykańskich obligacji skarbowych wzrośnie z powodu obniżenia ich wiarygodności. Stało się jednak inaczej – obligacje zaczęły zyskiwać, a rentowność 10-letnich spadła z 2,58 proc. do obecnych 1,9 proc. W tym czasie oczekiwano również gwałtownego spadku na rynkach akcji. Scenariusz ten się spełnił, ale trwał tylko jeden dzień. Indeksy na giełdach zaczęły wzrastać, trzy tygodnie po obniżeniu ratingu były wyższe niż przed obniżką, a dziś osiągają pięcioletnie maksima.
Politycy z całego świata zgodnie uznali obniżenie ratingu za nieuzasadnione i mogące zagrozić światowej gospodarce. Media od razu wykorzystały tę informację i o sytuacji na rynkach kapitałowych ćwierkały nawet wróble na dachu. Zaczęły pojawiać się dyskusje na temat zaufania, niezależności, potrzeby istnienia agencji ratingowych, jakości ich pracy, sposobu finansowania oraz oczywiście o ich współudziale w kryzysie finansowym w latach 2008–2009. Temat zniknął tak szybko, jak się pojawił. Przyjrzyjmy się bliżej, jak to jest możliwe, że trzy spółki mają tak ogromny wpływ na rozwój światowej gospodarki. Agencje ratingowe S & P, Moody’s i Fitch posiadają 95 proc. udziałów rynku, z czego dwie pierwsze po około 40 proc., a Fitch tylko 15 proc.
Przełomem dla agencji ratingowych jest rok 1975, w którym zaczęto regulować ten sektor. Wcześniej agencje działały jak zwykłe spółki. Istniała między nimi zdrowa konkurencja, a sukces pochodził ze zdolności do oferowania swoich usług. Klientami byli inwestorzy (potencjalni przyszli wierzyciele), którzy zamawiali ocenę swoich kredytobiorców (emitentów obligacji). Po uregulowaniu opłaty otrzymywali dostęp do bazy danych agencji, dla której najważniejsza była jakość usług. Agencje starały się zatem jak najwierniej opisać wiarygodność kredytową pożyczkobiorcy, możliwe ryzyko i zagrożenia. Gdyby tego nie robiły, nikt nie korzystałby z ich usług, co doprowadziłoby do bankructwa.
Za przykład może posłużyć spółka Arthur Andersen z sektora audytu i podatków, która ukrywała nielegalne machinacje finansowe koncernu energetycznego Enron. Wystarczył jeden przypadek i Arthur Andersen stracił całą reputację i musiał zniknąć z rynku. A przecież spółka należała do wielkiej piątki i szczyciła się dziewięćdziesięcioletnią tradycją.
Reklama
W 1975 r. działalność agencji ratingowych zaczęła regulować Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (SEC). Ustanowiła siedem agencji w USA, u których kredytobiorcy (emitenci obligacji) mogli zlecić przygotowanie profilu kredytowego. Spółki te były uprzywilejowane, nikt inny nie mógł tego robić. Z powodów różnych fuzji na rynku zaczęły dominować trzy wielkie agencje ratingowe.
Od tego momentu system przyznawania ratingu zaczął się zmieniać. Pojawił się poważny konflikt interesów – agencje zaczęły być finansowane przez kredytobiorców, a jednocześnie miały dokonywać ich niezależnej oceny. SEC de facto ustanowiła monopol na rynku agencji, a jakość świadczonych przez nie usług nie jest już tak wysoka jak przed rokiem 1975. Idea przyznawania ratingów zaczęła się rozpadać.
Pierwszym poważnym uchybieniem był przypadek Enronu. Agencje utrzymały rating spółki jeszcze cztery dni przed ogłoszeniem przez nią bankructwa, a przecież musiały wiedzieć o sytuacji minimum kilka miesięcy wcześniej. Arthur Andersen upadł, został zmuszony do odejścia z branży, ale agencje ratingowe pozostały. Ze względu na swoją silną pozycję mogą „szantażować” mniejszych emitentów, aby ci płacili im wysokie opłaty za udzielenie dobrego ratingu. Przykładem może być spółka Hannover Re, której w 2004 r. agencja Moody’s obniżyła rating w momencie, gdy jej się powodziło, a inne agencje utrzymały ocenę na najwyższym poziomie. Moody’s obniżyło rating w chwili, gdy spółka Hannover Re ostro sprzeciwiła się zwiększeniu opłat na rzecz agencji.
Kolejny błąd agencji ratingowych przejawił się w niewłaściwej ocenie papierów wartościowych związanych z kredytami hipotecznymi. Trudności na rynku nieruchomości nie zostały odpowiednio wcześnie rozpoznane, co doprowadziło do kryzysu finansowego. W ten sposób agencje ratingowe można częściowo obarczyć winą za kryzys.
Reakcja polityków europejskich na „złe” amerykańskie agencje ratingowe jest bardzo negatywna. Nie ma się czemu dziwić. Nierzadko wykonują one pracę niskiej jakości i w pewnym sensie ich działania przynoszą efekt przeciwny do zamierzonego. Europejscy politycy chcą stworzyć przeciwwagę i dyskutują o utworzeniu europejskiej agencji ratingowej. Doceniam ich wysiłek, ale jak widać, nie rozumieją przyczyny problemu, która leży w regulacjach sektora i ustanowieniu monopolu trzech agencji. Pozycji lidera na rynku nie zagwarantuje dobra jakość usług, tylko otrzymanie odpowiednich przywilejów.
Gdyby między agencjami istniała prawdziwa konkurencja, nie dochodziłoby do wyżej opisanych ekscesów. Konkurencja może egzystować tylko w przypadku, gdy podmioty nie będą miały wyłącznego prawa do oceny zdolności kredytowej, a równocześnie nie będą finansowane przez kredytobiorców.
Dlatego powstanie europejskiej agencji ratingowej, która byłaby finansowana ze środków publicznych lub przez kredytobiorców, nie jest wyjściem, bowiem nowa organizacja nie byłaby zmotywowana do świadczenia usług najwyższej jakości.