To, czy jego 14-letnie rządy przyniosły więcej szkód czy korzyści piątej co do wielkości latynoamerykańskiej gospodarce, jest już sprawą dyskusyjną. Nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy Chaveza przyznają, że zrobił on wiele, by poprawić poziom życia najbiedniejszych mieszkańców kraju i różnice w dochodach między biednymi a bogatymi są mniejsze niż kiedykolwiek. A to było jego głównym punktem programu, gdy w 1998 r. po raz pierwszy wygrywał wybory prezydenckie.

Wskaźnik Giniego, którym mierzy się poziom nierówności społecznych, jest najniższy w całej Ameryce Łacińskiej i spadł w 2011 r. do 0,39. Dla porównania w Brazylii, największej gospodarce regionu, wynosi on 0,52. Trudno się zatem dziwić, że miliony Wenezuelczyków, które za rządów Chaveza zaczęły korzystać z bezpłatnej opieki medycznej, z bezpłatnego szkolnictwa czy z subsydiowanej żywności i mieszkań, autentycznie go popierały i nie musiał się on uciekać do fałszowania wyborów.

Podział dochodu narodowego stał się bardziej sprawiedliwy; problem w tym, że ten dochód nie zwiększył się w znaczący sposób. – Wenezuela jest piątą co do wielkości gospodarką w Ameryce Łacińskiej, ale w ciągu minionej dekady była ostatnia pod względem wzrostu PKB na mieszkańca – mówi stacji BBC Arturo Franco z Uniwersytetu Harvarda.

Reklama

O ile można się zgodzić z tezą, że poziom życia Wenezuelczyków jest dziś wyższy niż przed epoką Chaveza, to porównując ten wzrost z innymi gospodarkami kontynentu, takimi jak Brazylia czy Kolumbia, jest on niezbyt imponujący. Szczególnie że Chavez miał do dyspozycji potężny atut w postaci największych na świecie złóż ropy naftowej (większość z nich jest jeszcze nieeksploatowana), a ceny surowca wzrosły w czasie jego rządów mniej więcej 10-krotnie. Trudno się zatem oprzeć wrażeniu, że mógł zrobić więcej.

Właśnie nieefektywne wykorzystywanie dochodów z ropy naftowej oraz fakt, że nie potrafił on zdywersyfikować wenezuelskiej gospodarki, to główne zarzuty, jakie w kwestiach gospodarczych można postawić Chavezowi. Sektor petrochemiczny dostarcza około połowy do - chodów rządu i odpowiada za około 90 proc. eksportu. Według krytyków przynajmniej część petrodolarów należało zamiast na rozbudowę świadczeń socjalnych przeznaczyć na inwestycje – zarówno w inne gałęzie gospodarki, jak i w infrastrukturę naftową.

Koronnym dowodem na braki w tej ostatniej była eksplozja w jednej z rafinerii w sierpniu zeszłego roku, w której zginęły 42 osoby. Inna sprawa, że wiele inwestycji – jeśli już takie były – okazywało się zupełnie nietrafione. Państwowa spółka Fonden, która odpowiada za jedną trzecią inwestycji w Wenezueli i która od powstania w 2005 r. miała do dyspozycji 100 miliardów dolarów, część pieniędzy utopiła w niepotrzebnych czy niedokończonych projektach.

Co więcej, mimo że Wenezuela jest jednym z największych eksporterów ropy naftowej, kraj ma deficyt budżetowy. Według analityków z Capital Economics na koniec 2012 r. wyniósł on 9 proc. PKB, a Morgan Stanley przewiduje, że może wzrosnąć nawet do 12 proc. Od lat problemem kraju pozostaje inflacja, która oscyluje wokół 20–30 proc. rocznie. To, że przed dojściem Chaveza do władzy sięgała prawie 100 proc., nie jest wielkim usprawiedliwieniem – może być ekonomicznym bilansem jego rządów. Niby trochę się poprawiło, ale to raczej 14 lat niewykorzystanej szansy.