Odwiedzić Kolumbię i przeżyć – takie były główne założenia mojego planu podróży do Medellin. Ułożyłam plan działania: na lotnisku odebrać bagaże, złapać taksówkę do hotelu, pokoju nie opuszczać do wyjazdu. Tę instrukcję przetrwania powtarzałam jak mantrę. Inaczej nie wyobrażałam sobie pobytu w kraju, w którym – od czterech dekad lewicowcy z FARC podsycają domową wojnę, miasta są rządzone przez narkotykowe kartele, a porwania obcokrajowców dla okupu – obok handlu kokainą – popularnym sposobem zarabiania.
Jednak po przylocie zamiast na gangsterów trafiłam na tłum białych kołnierzyków. Porzuciłam więc pomysł złapania taksówki, wsiadłam do zwykłego autobusu i w trakcie podróży do hotelu przez szybę obserwowałam miasto uchodzące za narkotykową stolicę świata. To, że nie jestem w Europie, zdradzała tylko bujna tropikalna roślinność, do tego latynoski zgiełk i 25 stopni na plusie. Zadbane chodniki, szerokie drogi, biurowce i centra handlowe ze znanymi markami – tak właśnie wygląda miasto 20 lat po śmierci Pablo Escobara, szefa kartelu z Medellin, który w czasach swojej największej potęgi kontrolował 80 proc. światowego rynku kokainy.

Długa droga

Dziś jego najważniejszym towarem eksportowym nie jest koka. Miasto może pochwalić się wyborną kawą, przemysłem medycznym i produkcją firm włókienniczych. Co roku odbywają się tam setki wystaw i targów. W tym największe w całej Ameryce Południowej targi tekstylne Colombiatex, które ściągają do miasta także producentów i projektantów z całego świata.
Reklama
– Ten sukces nie byłby możliwy bez pomocy władz. Siły rządowe zwalczają zarówno gnieżdżącą się w dżunglach partyzantkę, jak i miejskich gangsterów – mówi mi Martha Calad, szefowa laboratorium mody w koncernie Inexmoda. – Gdyby nie to, życie w Kolumbii byłoby tak samo niebezpieczne jak w latach 80. – dodaje.
W czasach Pablo Escobara śmiercią mógł się skończyć nawet niewinny spacer po mieście. Szacuje się, że jego kartel tylko w Kolumbii zabił ponad 4 tys. osób, w tym ponad tysiąc policjantów, ok. 200 sędziów, kilkunastu dziennikarzy i trzech kandydatów na urząd prezydenta. Po śmierci Escobara w 1993 r. przemoc rozlała się po mieście, bo kartel rozpadł się na kilka grup, które walczyły ze sobą o wpływy. Doszło do tego, że gangsterzy informowali, w których godzinach w miarę bezpiecznie można było poruszać się po mieście.
Przełom nastąpił dekadę temu, gdy prezydent Alvaro Uribe dał zielone światło dla Operacji Orion, wymierzonej zarówno w lewicowców z FARC, jak i ich ultraprawicowych przeciwników z Sił Samoobrony Kolumbii (AUC), którzy także finansowali swoją działalność ze sprzedaży koki. Po trzyletniej batalii pojawiły się pierwsze oznaki zmian: kilka tysięcy terrorystów złożyło broń.
Gdy na terenach wokół Medellin trwały walki, do dzieła wzięły się także miejskie władze. W 2003 r. burmistrz Sergio Fajardo uruchomił specjalny program architektoniczny, który nazwał „społeczną urbanizacją”. Po to, by jak najszybciej odzyskać uwalniane od gangów i przemocy części miasta. Sedno pomysłu polegało na budowie ośrodków kultury w najbiedniejszych i najbardziej niebezpiecznych dzielnicach. Trzy wielkie czarne bryły z kamienia, które tworzą Biblioteca Espana, nie pasują do otaczającego je morza slumsów. Jednak – jak utrzymują mieszkańcy Medellin – strategia przyniosła efekty. – Przed nami wciąż długa droga do bezpieczeństwa w europejskim rozumieniu tego słowa. Do niektórych dzielnic nadal lepiej się nie zapuszczać. Ale nawet i Nowy Jork ma swoje gorsze miejsca – przekonuje Samuel Bluman, właściciel fabryki odzieżowej.
Ponadto przestępcze dzielnice zespolono z resztą miasta poprzez inwestycje infrastrukturalne. Kolejka liniowa i metro (jedyne w Kolumbii) przebiega wzdłuż całego Medellin. Nawet będąca epicentrum przemocy, położona na wzgórzu dzielnica Comuna 13 nie pozostała na uboczu: by wciągnąć ją w miejski krwiobieg, zbudowano ruchome schody o długości aż 400 metrów. Dzięki temu droga do domów (lub do pracy) 12 tys. jej mieszkańców zajmuje już nie pół godziny, ale 6 minut.
Po krwawych latach rządów karteli i FARC pozostały już tylko wspomnienia i 4 mln wewnętrznych uchodźców (niemal dwa razy więcej niż w Sudanie). W ciągu ostatniej dekady wskaźnik zabójstw w kraju spadł z 71 do 31 osób na 100 tys. mieszkańców. Podobnie jest z produkcją kokainy: zgodnie ze statystykami ONZ uprawy koki zmniejszyły się trzykrotnie. – Wraz z ustaniem przemocy i bandytyzmu wreszcie możemy normalnie żyć i się rozwijać – przekonuje mnie Carolina, jedna z mieszkanek miasta. – Wykształciła się klasa średnia, która napędza gospodarkę. Podczas gdy Europejczycy zaciskają pasa, w Kolumbii konsumpcjonizm dopiero się rozkręca – dodaje.

As w rękawie

Kolumbijski PKB trzeci rok z rzędu rośnie o ponad 4 proc. Według prognoz Międzynarodowego Funduszu Walutowego tak będzie i w 2013 r. Zmalało też bezrobocie: liczba ludzi pozostających bez pracy skurczyła się w ciągu ostatnich 13 lat dwukrotnie, do niewiele ponad 10 proc. Kolumbia ma także inny as w rękawie. W odróżnieniu od starzejących się Chin, Stanów Zjednoczonych i Europy tutejsza populacja należy do najmłodszych na świecie. Średnia wieku w kraju to 28 lat – szacuje fundusz inwestycyjny The Strategic Latin America Fund. Dla porównania w USA wskaźnik ten wynosi 37 lat.
Ta przemiana nie umknęła oczom inwestorów. W ubiegłym roku kraj zdołał ściągnąć ponad 15 mld dol. zagranicznych inwestycji – wynika z szacunków Banco de la Republica de Colombia.
Co jest przyczyną tego skoku? – Kolumbia jest jedynym krajem Ameryki Łacińskiej, w którym nie zanotowano żadnego cudu gospodarczego – przekornie mówi minister finansów Juan Carlos Echeverry. – Mamy za to kakao, olej palmowy, kauczuk naturalny oraz bydło. Wszystko to eksportujemy – wymienia. Innym poważnym źródłem dochodów państwa jest ropa. Od 2005 r. Kolumbia niemal dwukrotnie zwiększyła wydobycie tego surowca. Obecnie produkuje milion baryłek dziennie, co czyni z kraju czwartego największego producenta ropy w Ameryce Łacińskiej (po Wenezueli, Meksyku i Brazylii).
– Oczkiem w głowie jest też przemysł włókienniczy, którego centrum jest Medellin. Odpowiada on za 1,4 proc. PKB i 20 proc. krajowego zatrudnienia – opowiada Martha Calad. W branży tekstylnej pracuje poznany przeze mnie na ulicy miasta Filippe. Choć jego pokryte tatuażami ręce zdradzają gangsterską przeszłość, zapewnia, że wraz z ojcem od lat utrzymują się z pracy w hurtowni tkanin. – Coraz więcej młodzieży rozumie, że uczenie się angielskiego jest bardziej przydatne niż umiejętność obchodzenia się z bronią. A na pewno bezpieczniejsze – śmieje się.
Nasz rozwój to żaden cud, po prostu ciężko pracujemy – mówi minister finansów Juan Carlos Echeverry