Dość niemrawa, bo chadecja kanclerz Angeli Merkel zachowuje (na razie) bezpieczną sondażową przewagę nad socjaldemokratami prowadzonymi do boju przez przewidywalnego Peera Steinbruecka. Ale pomylą się ci wszyscy, którzy stwierdzą, że w niemieckiej polityce wieje nudą. Przeciwnie. Po bokach aż buzuje.

Weźmy na przykład Zielonych. To trzecia siła niemieckiej polityki. Partia wyrosła z obyczajowej kontestacji i budzenia się w Niemczech ekologicznej świadomości w latach 60. i 70. Zieloni przetrwali już wiele zwrotów. I początkowy chaos związany z demonstracyjnym odrzuceniem jakiejkolwiek hierarchii. I to, że wkrótce na absolutnego przywódcę wybił się charyzmatyczny Joschka Fischer, który nauczył partię, że coś takiego jak hierarchia jednak istnieje i jest partii potrzebne. To właśnie w czasach Fischera partia przeżyła zderzenie z realiami sprawowania władzy (1998–2005). A w międzyczasie całe pokolenie ich wyborców dorosło. Zgoliło brody, zamieniło swetry na modne koszule. Słowem zmieszczaniało. Ale partia mimo wszystko przetrwała. I dziś nie chce być już tylko mniejszym koalicjantem socjaldemokratów z SPD. Ani partią znającą się tylko na ochronie środowiska czy energetyce („nie” dla atomu). Doszło więc do tego, że Zieloni w czasie tej kampanii są autorami... nowej koncepcji podatkowej, którą lewicowa opozycja chce wprowadzić w życie po ewentualnym wyborczym sukcesie jesienią (zakłada ona kompleksowe podwyżki danin dla najlepiej zarabiających).

Jest w tym jakiś chichot historii. Bo jak przypomniał niedawno „Die Zeit”, akurat finanse Zielonych przez całe lata demonstracyjnie w ogóle nie obchodziły. Dość powiedzieć, że gdy w latach 90. byli już w Bundestagu, to sprawami ekonomicznymi zajmowali się u nich ludzie z łapanki. Językoznawca do spółki z religioznawcą i byłym nauczycielem WF-u. Dziś po tamtym dystansie do ekonomii nie ma nawet śladu. A najważniejszy polityk Zielonych Juergen Trittin już nie celuje w fotel szefa dyplomacji (jak kiedyś Joschka Fischer), lecz chce zluzować Wolfganga Schaeublego w resorcie finansów. Bo to tam zapadają najważniejsze dla Niemiec i Europy decyzje.

To, czy Zieloni będą po wyborach mieli wpływ na kształtowanie niemieckiej (i europejskiej) polityki, zależy od wielu czynników.

Reklama

Na przykład od wyniku liberałów z FDP od kilkunastu miesięcy balansujących na granicy progu wyborczego, a bez których CDU/CSU Angeli Merkel sama rządu nie zbuduje. I od losu dwóch nowych efemeryd niemieckiej polityki. Piratów czy najnowszego medialnego odkrycia, czyli eurosceptycznej Alternatywy dla Niemiec (AfG). Ale scenariusz, w którym ekolodzy zaczynają po jesiennych wyborach rządzić niemieckimi finansami, nie jest znów tak bardzo nieprawdopodobny