Na pierwszy rzut oka wygląda, że krytycy mają rację. Mało grantów ze źródeł zagranicznych dla polskich naukowców, niewielka liczna zgłoszeń patentowych, narzekania pracodawców na wykształcenie absolwentów, niski odsetek firm zainteresowanych wprowadzaniem na rynek nowych towarów i usług, niewielki udział produktów high-tech w eksporcie czy notorycznie niskie pozycje Polski w międzynarodowych rankingach innowacyjności – czy to nie wystarcza, by wyrobić sobie opinię?

A więc beznadziejnie? Sektor gospodarki kreatywnej jest jednak zbyt ważny, aby poprzestać na tej skądinąd powszechnej diagnozie. Zacznijmy od tego, że jest jeszcze dużo więcej, choć rzadziej wymienianych w tym kontekście elementów świadczących o powadze sytuacji. Zaliczam do nich słabości systemu naszej edukacji ustawicznej. Lukę generacyjną i brak dynamiki personalnej na uczelniach. Zbyt częste prowadzenie badań wyłącznie w celu zdobywania stopni naukowych i kształcenie studentów w oderwaniu od potrzeb rynkowych. Niepewność w sprawach ochrony własności intelektualnej, kłopoty z wyceną ryzyka kredytowego na przedsięwzięcia innowacyjne ze strony banków czy odstraszające od kreatywnych projektów regulacje prawne (taką naturę mają np. ważne ustawy o partnerstwie publiczno- -prywatnym, zamówieniach publicznych czy o tzw. offsecie związanym z zakupami sprzętu służącego obronności kraju).

Ten obszerny zestaw mankamentów nie dotyka jednak ciągle sedna problemu. Za wspólny ich mianownik uznać bowiem według mnie należy trzy cechy. Daleki od wyzwań współczesności system edukacji (efektem czego jest brak odwagi do formułowania niezależnych opinii, nieumiejętność pracy w zespole czy niechęć do stałego uzupełniania wiedzy). Przeregulowaną gospodarkę ze zbiurokratyzowanymi urzędami, które nie umieją sobie poradzić z nowatorskimi inicjatywami (w tym finansowaniem innowacyjnych projektów ze środków unijnych). Niski sumaryczny (budżet plus przedsiębiorstwa) poziom finansowania sektora badań i rozwoju.

Uzasadnieniem stwierdzenia o nadmiarze i niespójności regulacji jest oczywiście notorycznie niska pozycja Polski w rankingach swobód gospodarczych. W odniesieniu do naszych aspiracji i możliwości występuje tu kolosalny rozdźwięk. Ostatnią część sformułowanej tezy można udowodnić równie łatwo. Odsetek naszych wydatków na B+R względem krajowego PKB jest trzykrotnie niższy od unijnej średniej, a ponieważ nasz PKB jest relatywnie niski, poziom wydatków na badacza jest często 5–6-krotnie niższy niż w innych krajach Unii. Jeśli uwzględni się udowodniony fakt silnej korelacji poziomu finansowania krajowego ze zdolnością do pozyskiwania środków za granicą, sprawa staje się jasna. Na potwierdzenie tych słów zacytuję dane z ciekawego rankingu międzynarodowej innowacyjności dokonanego przez firmę Bloomberg. Ku zdumieniu chyba wszystkich wypadamy w nim dobrze np. pod względem aktywności patentowej. Wyjaśnienie jest jednak proste – uwzględniono liczbę patentów w odniesieniu do poziomu finansowania sektora B+R! A ponieważ poziom ten oceniono jako dramatycznie niski, wynik był właśnie taki.

Reklama

Jaka konkluzja? Ciągle mamy szansę na stworzenie prawdziwie innowacyjnej gospodarki. Nie jest tajemnicą, jak to osiągnąć, ale bez paru odważnych decyzji czekają nas tylko dalsze rozczarowania.