Polskie think tanki, w przeciwieństwie do uczelni, należą do najlepszych w regionie. Niektóre są tak dobre, że plasują się nawet w pierwszej setce ogólnoświatowego rankingu. Cóż z tego, skoro politycy rzadko z nich korzystają. Decydenci są tak odporni na potrzebę pogłębiania wiedzy, że zazwyczaj ignorują także prace przygotowywane przez finansowane przez ich własne partie ośrodki analityczne.
Think tanki (z ang., „zbiorniki myśli”) to instytucje, które – nieco uogólniając – mają przygotowywać eksperckie analizy, organizować debaty oraz szkolenia. Innymi słowy – swoją specjalistyczną wiedzą wspierać potrzebujących (tych, którzy zlecają im pracę) i proponować im różne warianty rozwiązań danego problemu.
Najlepsze, i zarazem najbardziej wpływowe, ośrodki analityczne działają w Stanach Zjednoczonych. W przygotowanym przez Uniwersytet w Pensylwanii i opublikowanym na początku roku rankingu „Global Go To Think Tanks Report and Policy Advice” z pierwszej dwudziestki najlepszych aż 10 ma siedziby w USA. Za najbardziej wpływowy został uznany utworzony w 1916 r. Brookings Institution, drugi jest brytyjski Chatham House, trzecie miejsce zajmuje znów amerykański Carnegie Endowment for International Peace. Dwudziestkę zamykają ośrodki związane z republikanami – Heritage Foundation, libertariański Cato Institute oraz American Enterprise Institute for Public Policy Research. By uzmysłowić sobie skalę amerykańskiej dominacji na rynku idei, warto spojrzeć na dwie liczby. Za Atlantykiem działa ponad 1,8 tys. think tanków. To tyle, co w kolejnych ośmiu państwach na liście razem wziętych, m.in. w Chinach, Wielkiej Brytanii i Niemczech.
Reklama

Impregnowani na argumenty

Przez lata wykształciły się trzy sposoby finansowania takich instytucji. Model amerykański opiera się niemal wyłącznie na kapitale prywatnym. – Za oceanem jeśli osiągnie się sukces, należy przekazać część majątku ośrodkowi badawczemu czy fundacji. W Polsce takiej tradycji nie ma – mówi Sławomir Sowiński, politolog z warszawskiego Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
Inny model preferuje Francja – tu ośrodki analityczne finansowane są z państwowego budżetu. – Nad Sekwaną panuje inna niż u nas kultura polityczna. Politycy szanują instytucje państwowe, nie próbują ich zawłaszczyć – wyjaśnia Sowiński.
Trzecie rozwiązanie stworzyli Niemcy. Za Odrą na rynku ośrodków analitycznych funkcjonują oprócz inicjatyw niezależnych, także wielkie partyjne fundacje, jak powiązana z CDU Fundacja Konrada Adenauera czy związana z SPD Fundacja Friedricha Eberta. Co ciekawe, są to potężne instytucje (ta druga ma ponad 600 współpracowników), które mają przedstawicielstwa w wielu krajach (m.in. w Polsce), czym przyczyniają się także do budowy geopolitycznej pozycji całych Niemiec. – Tamtejsze fundacje dbają również o tzw. politische Bildung. To rozmowa z elektoratem przez odczyty, zjazdy, konferencje – opowiada Sowiński. Warto dodać, że tamtejsze think tanki, choć powiązane z partiami, rzadko się stają przechowalniami np. dla polityków, którzy akurat nie znaleźli uznania wyborców.
W tych czterech krajach – USA, Wielkiej Brytanii, Niemczech i Francji – decydenci z analiz korzystają. Czasem częściej, czasem rzadziej, ale na pewno nie można powiedzieć, że działalność tych ośrodków to sztuka dla sztuki, rozumiana jako twórczość analityków czytana przez analityków.
Za to podobne twierdzenie bywa jak najbardziej adekwatne w polskich realiach. – Nasze analizy nie mają żadnego wpływu na polityków. Oni są impregnowani na argumenty, które wychodzą poza ich utarte tory myślenia i nie służą poparciu ich tez. Poza tym horyzont czasowy, który ich obchodzi, to następne wybory, a tak poważnych problemów się nie rozwiązuje – mówi bez ogródek Maciej Sobolewski, szef Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych, jednego z dwóch wiodących polskich think tanków (68. miejsce na liście światowej, pierwsze miejsce w regionie).
Lepsze zdanie o decydentach ma Joanna Kędzierska z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. PISM na liście światowej uplasował się dwa miejsca wyżej niż CASE, w regionie został sklasyfikowany na pozycji czwartej (siódmy jest finansowany z budżetu Ośrodek Studiów Wschodnich). – Część naszych ekspertyz i analiz wykonywana jest na zlecenie różnych urzędów państwowych, np. prezydenta, marszałków Sejmu i Senatu, premiera. W 2012 r. przygotowaliśmy 45 materiałów informacyjno-rekomendacyjnych, 4 ekspertyzy i 10 raportów. Nie jesteśmy w stanie zmierzyć naszego wpływu na polityków w sposób wymierny. Nie wiemy, czy decyzje są poparte naszymi analizami, ale zakładamy, że skoro tak często się do nas zwracają o opinie, to znaczy, że ich potrzebują. Liczę na to, że traktują nas jako organ doradczy – mówi Kędzierska.

Czynnik ludzki, czyli wyborcy

Warto też przyjrzeć się zjawisku partyjnych think tanków. W najlepszym razie można je uznać za atrapy. Przedstawiciele Ruchu Palikota rok temu ogłosili rozpoczęcie działania własnego ośrodka analitycznego. Jeśli działa strona internetowa tego podmiotu, Google nie potrafi jej odnaleźć. Kilka miesięcy później podobny manewr powtórzył nowy prezes PSL Janusz Piechociński, który ogłosił utworzenie Instytutu Macieja Rataja. Podobnie jak w przypadku partii Janusza Palikota, o żadnych analizach stworzonych przez ekspertów ludowców nie słychać. Po wpisaniu w internetowej wyszukiwarce adresu InstytutRataja.pl, trafiamy na stronę GazetyLudowej.pl, na której możemy poczytać choćby o obchodach Dnia Strażaka w Szerokim Borze.
>>> Czytaj też: Na kłopoty socjalizm
Centrum Daszyńskiego to z kolei think tank SLD. W zakładce „analizy” możemy znaleźć dokument pt. „Opinia publiczna a koalicja rządowa i opozycja parlamentarna w lipcu 2012”. Są też podobne dane za sierpień, wrzesień czy październik i komentarz do raportu Rafała Chwedoruka „Przyczyny i uwarunkowania porażki wyborczej SLD w 2011 roku”, który napisała Danuta Waniek. Z kolei na stronie głównej trwa zażarta obrona ostatnio wydanego „Niezbędnika historycznego lewicy”, z którego można się m.in. dowiedzieć, że „nie można całego okresu PRL określać mianem totalitaryzmu”. Czy takie publikacje mogą się przyczynić do znalezienia dobrych rozwiązań dla problemów służby zdrowia czy usprawnienia systemu podatkowego?
Ciekawą instytucją jest Instytut Obywatelski stworzony przez PO. – Jesteśmy forum wymiany myśli. Pokazujemy opinie za różnymi poglądami i przeciw nim, animujemy dyskusję – mówi wicedyrektor Magdalena Heczko. O tym, jaki wpływ ma on na polityków, mogą świadczyć dwa przykłady. Instytut promuje ideę samorządowych budżetów partycypacyjnych, ale przeciwko proponowanym zmianom głośno protestują samorządowcy z PO. Z kolei w zakładce „publikacje”, w jednej z analiz, sporządzonej przez studenta filozofii i liczącej 8 stron, czytamy, że na ulicach brazylijskiego Sao Paolo nie ma ani jednego billboardu, a w Warszawie jest ich 20 tys. Trudno zrozumieć, czemu mają służyć takie dokumenty.
W czasie rozmowy z Magdaleną Heczko okazuje się, że nie wszystkie analizy przygotowane przez IO są publikowane. Na pytanie, czy nie uważa, że jeśli dokumenty są finansowane z pieniędzy podatników, a jednocześnie są niejawne i służą wybranej grupie osób, to system nie działa jak należy, odpowiedziała, że Instytut Obywatelski nie tworzy tajnych dokumentów. Jednak na prośbę o przesłanie nam tych publikacji odmówiła.
Opisując think tanki związane z partiami, nie sposób także pominąć Instytutu Sobieskiego, którego połowa rocznego budżetu (ok. 700 tys. zł) pochodzi z analiz pisanych dla PiS i który dodatkowo co roku organizuje związaną z partią konferencję „Polska – wielki projekt”. – Z formalnego punktu widzenia jesteśmy niezależni. Ale Prawo i Sprawiedliwość jest naszym strategicznym partnerem – tłumaczy Paweł Soloch z zarządu instytutu, który podobnie jak jeden z jego twórców Paweł Szałamacha (dziś poseł PiS) był ministrem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Jaki wpływ mają analizy instytutu na polityków? – Oczywiście są tacy, którzy nie są w stanie tych analiz zrozumieć. Ale są też i tacy, którzy je czytają. Analityk proponuje rzeczy, które jego zdaniem są najlepsze. Ale polityk patrzy pod kątem skuteczności, czyli wygrania następnych wyborów, bo analitycy nie uwzględniają czynnika ludzkiego – odpowiada Soloch.

Krótka ławka ekspercka

Jeśli chodzi o finansowanie think tanków, stosujemy połączenie różnych rozwiązań, które prowadzą do podziału na dwa nieprzenikające się światy: polityków i analityków. Podobną diagnozę stawia były dziennikarz Igor Janke, który kilka miesięcy temu współzakładał think tank Instytut Wolności. Skąd ten pomysł? – Z niezadowolenia z tego, co się dzieje w Polsce. Z Dariuszem Karłowiczem i Dariuszem Gawinem doszliśmy do wniosku, że problemem polskiej polityki nie jest to, czy rządzi Tusk, czy Kaczyński, ale brak strategicznego myślenia. Króluje ogromna doraźność. Polska powinna być lepszym państwem, chcemy zbudować strategię i przekonywać do niej nie tylko polskich polityków, lecz także opinię publiczną – wyjaśnia Janke, którego instytucja jest finansowana ze środków prywatnych.
Partyjne think tanki wnoszą do polskiego życia intelektualnego niewiele, choć ugrupowania mogą przeznaczyć do 15 proc. swoich środków na analizy. Całe środowisko eksperckie to zaledwie kilkaset osób, które często udzielają się w kilku placówkach jednocześnie – np. działają w Forum Obywatelskiego Rozwoju Leszka Balcerowicza czy Business Centre Club i jednocześnie w Instytucie Sobieskiego.
Jak zatem powinien wyglądać system finansowania naszych ośrodków analitycznych? – Powinien to być model zbliżony do niemieckiego, bo dziś mamy dziki rynek na ekspertyzy – bo te pieniądze jakoś tam płyną. A to znajomy posła, a to ktoś inny – wiele osób przygotowuje na szybko analizy za 500 czy 1000 zł. Trudno zweryfikować ich jakość. Niebezpieczeństwo jest takie, by fundacja nie stała się miejscem dla synekur partyjnych nieudaczników – zastrzega Soloch, który najpierw długo pracował jako urzędnik, a później był nominowany na wysokie stanowiska państwowe przez przedstawicieli PiS.
Do niemieckiego modelu finansowania skłania się także politolog Sławomir Sowiński. – Nasze partie mają bardzo krótką ławkę ekspercką. Proszę zwrócić uwagę, jak mało jest kompetentnych osób, które mogłyby sprawować stanowiska wiceministrów. Takie instytucje mogłyby utrzymywać ekspertów, a to byłaby szansa na podniesienie jakości polityki – stwierdza naukowiec.
Zupełnie inny pogląd ma w tej kwestii Maciej Sobolewski. – Think tanki na Zachodzie mają po stronie polityków partnerów. W Polsce liczy się, żeby natychmiast skomentować jakieś wydarzenia albo zrobić krótką analizę w dwa tygodnie, której nie da się inaczej przygotować niż na zasadzie kopiuj wklej – mówi szef CASE. – Na podobnej zasadzie jak funkcjonują fundusze na badania podstawowe dla uniwersytetów, można by utworzyć fundusz dla ośrodków analitycznych. To się wszystkim opłaca, a wcale nie muszą to być duże pieniądze. A na pewno udałoby się wypracować wiele ciekawych rozwiązań – dodaje.