Zaproponowany przez Ministerstwo Gospodarki poziom wsparcia dla budzącej kontrowersje technologii spalania węgla wymieszanego z biomasą oznacza utrzymanie opłacalności dla tej metody – wynika z raportu Instytutu Energetyki Odnawialnej.
Resort gospodarki zaproponował właśnie obcięcie o połowę wsparcia dla elektrowni wytwarzających energię elektryczną ze współspalania. Po wejściu w życie ustawy o OZE stanie się to najwcześniej w połowie przyszłego roku, jeden zielony certyfikat będzie przysługiwał firmom energetycznym za wyprodukowanie 2 MWh zamiast dzisiejszej 1 MWh, co oznacza objęcie współspalania współczynnikiem wsparcia 0,5. Z raportu kierowanego przez Grzegorza Wiśniewskiego IEO wynika, że do zachowania opłacalności współspalania wystarczy współczynnik 0,3. – Ministerstwo przedłuża największym elektrowniom kroplówkę z finansową pomocą, choć spalania węgla z biomasą nie można nazwać czystą produkcją energii – mówi Anna Ogniewska z Greenpeace Polska.
Jej zdaniem dopłaty dla elektrowni wykorzystujących współspalanie powinny zostać natychmiast cofnięte, a zielone certyfikaty przekierowane na energię z wiatru, słońca i biomasy. To właśnie przychody z handlu certyfikatami stanowią wsparcie dla producentów zielonej energii. Nowy system ma obowiązywać aż do 2021 r., choć jeszcze pod koniec 2012 r. resort chciał skończyć z dotowaniem produkcji prądu nieuznawanego przez ekologiczne organizacje za „zielony” w 2017 r.
Reklama
Zdaniem Kamila Kliszcza, analityka DI BRE, jest za wcześnie, by stwierdzić, czy po wejściu nowych regulacji elektrownie nadal będą współspalały węgiel z biomasą, bo opłacalność tej technologii zależy od kilku czynników. – Kluczowa jest cena certyfikatu, ale ważne są także cena uprawnień do emisji CO2 i ceny paliw – tłumaczy analityk. – Dziś koszty zmienne wyprodukowania czarnej energii z węgla to ok. 125 zł za MWh, a ze współspalania ok. 270 zł za MWh. Gdy uwzględnilibyśmy należną połowę wsparcia przy maksymalnej cenie (297 zł – red.), koszty produkcji energii w obu technologiach byłyby porównywalne – wyjaśnia Kliszcz.
Liderami we współspalaniu biomasyPGE i Tauron (grupy energetyczne pod kontrolą Skarbu Państwa) oraz francuski EDF. Elektrownie należące do tych trzech graczy mają połowę udziałów w rynku, a to oznacza, że tylko w 2012 r. zainkasowały z tego tytułu ok. 1 mld zł. Do kieszeni wszystkich firm wykorzystujących współspalanie w latach 2006–2012 trafiło łącznie 43 proc. wsparcia, którego wielkość wyniosła w tym czasie ok. 18 mld zł. Swój udział w puli mają jeszcze państwowe Enea i Energa, kontrolowany przez Zygmunta Solorza Zespół Elektrowni PAK, francuskie GDF Suez i Dalkia, czeski CEZ, a także fińskie Fortum.
Oficjalnie firmy nie komentują kształtu nowego systemu wsparcia dla współspalania. W kuluarach resortu gospodarki słychać było narzekania, że współczynnik 0,5 jest zbyt niski. Oficjalne wypowiedzi są w podobnym tonie. – Jeden certyfikat za 2 MWh w najlepszym przypadku pozwoli niektórym podmiotom na zwrot kosztów zakupu biomasy – przekonuje Dorota Kraskowska, rzeczniczka PGNiG Termika, ciepłowniczo-energetycznego ramienia gazowego giganta.