W sierpniu Bruksela zakazała importu obu gatunków ryb z Wysp Owczych, terytorium na Morzu Północnym zamieszkanym przez 50 tys. osób, a także zamknęła unijne porty dla tamtejszych statków rybackich. Autonomiczne władze Wysp Owczych bez konsultacji z partnerami podniosły bowiem własny limit połowów do 105,2 tys. ton rocznie. Unia Europejska żądała zaś jego obniżenia o 80 proc. Farerowie (tak określa się mieszkańców tego obszaru) nie mogli jednak samodzielnie pozwać Brukseli przed WTO, ponieważ nie są niepodległym państwem, a za ich politykę zagraniczną odpowiada duńska metropolia.
– To precedens. Po raz pierwszy państwo unijne skarży przed WTO samą Unię – komentuje Tomasz Włostowski, partner zarządzający w brukselskiej kancelarii EUTradeDefence. – W relacjach wewnątrzunijnych usuwanie problemów handlowych odbywa się w ramach unijnego systemu prawnego. Wyspy Owcze, podobnie jak również należąca do Danii Grenlandia, nie są jednak częścią UE, więc nie mogły zaskarżyć Brukseli w sądach unijnych – dodaje. Dlatego władze w Thorshavn zdecydowały się uciec do systemu rozstrzygania sporów w ramach WTO.
Dla Wysp Owczych limity połowowe to sprawa kluczowa, ponieważ sprzedaż ryb i przetworów rybnych odpowiada za 90 proc. dochodów z eksportu. – Mamy prawo łowić makrele znajdujące się na naszych wodach i nikt nie powinien o tym decydować za nas – grzmiał farerski minister rybołówstwa Jacob Vestergaard. Zdaniem Brukseli tak wysokie kwoty połowowe sprawią, że makrele i śledzie zostaną na tym obszarze wytrzebione. Według Tomasza Włostowskiego sprawa najpewniej zakończy się polubownie.
Reklama