Ponad jedna czwarta walorów w ciągu ostatnich pięciu lat zyskała ponad 100 proc. Od dna giełdowej koniunktury na papierach 25 spółek można było zarobić co najmniej 500 proc., a w przypadku „siedmiu wspaniałych” ponad 1000 proc. Mimo to, wciąż trudno mówić o przewartościowaniu rynku.

To zestawienie wskazuje w jakim punkcie giełdowej koniunktury znajduje się nasz rynek, szczególnie jeśli dodamy do niego obraz, jaki dają parametry wyceny spółek oraz uzupełnimy porównaniem drogi, jaką w ciągu pięciu ostatnich lat przebyły warszawskie indeksy z tym, co dzieje się ze wskaźnikami na głównych światowych giełdach.

>>> Czytaj również: Skrócone sesje na GPW zostaną utrzymane do końca 2014 roku

W perspektywie bieżącego roku mamy do czynienia z wyraźną dysproporcją w zachowaniu naszych indeksów. Wskaźnik blue chips ledwie wychodzi na plus, indeks szerokiego rynku, który także pozostaje pod znacznym wpływem największych spółek, zyskuje 15 proc., zaś mWIG40 rośnie o 37 proc., a sWIG80 idzie w górę o 43 proc. Jak z tego wynika, koncentrowanie się w ocenie stanu rynku jedynie na obserwacji zachowania największych firm, mających dominujący udział zarówno w giełdowej kapitalizacji, jak i w obrotach, daje obraz mocno niepełny i może prowadzić do mylących wniosków. Papiery żadnej ze spółek wchodzących w skład WIG20 nie osiągnęły do tej pory rocznego maksimum. Najbliżej jego ustanowienia są akcje BRE, BZ WBK, PKO i Tauronu. Gdyby nie znaczący udział banków w indeksie i bardzo dobre w ostatnim czasie zachowanie ich kursów, surowcowo-paliwowa część wskaźnika jeszcze mocniej pogarszałaby jego sytuację.

Reklama

Także w dłuższej, pięcioletniej perspektywie, obejmującej okres od dna załamania po globalnym kryzysie finansowym, uczestnicy WIG20 nie mają się czym pochwalić. W gronie liderów, których papiery od tamtego czasu zyskały ponad 500 proc., znajduje się tylko jeden „stały” przedstawiciel blue chips, czyli KGHM. W tej stawce plasują się też papiery Boryszewa, który w WIG20 przez pewien czas się znajdował oraz Synthosu, które weszły do niego bardzo niedawno. Sam indeks zyskał w ciągu pięciu lat nieco ponad 100 proc., a do rekordu, ustanowionego przed kryzysem finansowym, brakuje mu 50 proc.

Tymczasem S&P500 od początku roku poszedł w górę o 25 proc. i znajduje się 14 proc. powyżej poprzedniego historycznego rekordu z października 2007 r. Tylko minimalnie gorszymi wynikami może się poszczycić wskaźnik giełdy we Frankfurcie. Oba, od dna pokryzysowej koniunktury z lutego 2009 r., zyskały na wartości niemal dwukrotnie mocniej niż nasz WIG20. Światowym potentatom kroku, pod względem skali wzrostu, zarówno w skali roku, jak i pięciu lat, dotrzymują pozostałe warszawskie indeksy. Jednak wciąż daleko im od historycznych rekordów. Wskaźnik szerokiego rynku musiałby wzrosnąć o 23 proc., zaś mWIG40 potrzebuje do tego zwyżki o 64 proc.

>>> Czytaj też: Debiuty na GPW: do końca roku spółki chcą sprzedać akcje za 3,6 mld zł