Najlepszym dowodem na istnienie tego procederu mają być olbrzymie nadwyżki bilansu handlowego notowane od lat przez niemiecką gospodarkę.

Publicyści i politycy za Odrą tego zarzutu oczywiście nie lubią. Bo ich zdaniem to Berlin jest największym frajerem w obecnym globalnym rozdaniu ekonomicznym. Dobrym przykładem tego sposobu myślenia jest komentarz jednego z najbardziej wpływowych niemieckich dziennikarzy ekonomicznych Holgera Stelznera z „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. Stelzner oburza się w nim na formułowane w ostatnich miesiącach zarzuty Komisji Europejskiej, MFW czy amerykańskiego Departamentu Skarbu krytykujące Niemców za ich zbyt konkurencyjny eksport. W połączeniu ze wspólną polityką monetarną Eurolandu dusi on gospodarki takich krajów, jak Grecja, Hiszpania czy Włochy. One nie mogą zdewaluować swojej waluty, co skazuje je na chroniczny deficyt bilansu płatniczego. A więc i na pułapkę zadłużeniową.

Zdaniem Stelznera taki zarzut jest chybiony. Niemiecki eksport nie powstaje w próżni, podwykonawcami są np. firmy hiszpańskie albo portugalskie. Poza tym Niemcy płacą za swój eksport do krajów Południa częściowo... z własnej kieszeni. Bo przecież to niemieckie banki najwięcej straciły (i pewnie jeszcze stracą) na przykład na restrukturyzacji greckiego długu. Stelzner zwraca uwagę, że Niemcy – jak każdy kraj z chroniczną nadwyżką bilansu płatniczego – są czołowymi eksporterami kapitału. I właśnie na tym polu Niemcy jego zdaniem Niemcy są mistrzami... nieudolności. Inwestują źle, nietrafnie i bardzo często tracą pieniądze. Dotyczy to zarówno wielkich korporacji, jak i zwykłych ciułaczy z klasy średniej. Według Stelznera zwłaszcza w świecie anglosaskim istnieje już nawet termin „głupie niemieckie pieniądze”: kapitały łatwo dostępne, które Niemcy wprawdzie potrafią zarabiać, ale kompletnie nie wiedzą, co z nimi robić dalej. W ten sposób Niemcy po raz kolejny zaopatrują innych w gotówkę.

Rozumowanie zaproponowane przez Stelznera budzi oczywiście wiele zastrzeżeń. Ale zostawmy jego warstwę merytoryczną. Pokazując je, chciałem raczej pokazać, jakie mechanizmy obronne rodzą się w niemieckiej publicystyce pod wpływem coraz głośniejszych oskarżeń, że to polityka Berlina zaostrza obecny kryzys. Jeśli ktoś chce dziś rozmawiać z Niemcami o gospodarce, musi być tego świadom.

Reklama