Pierwszy od czterech kul poległ Serhij Nihojan, Ukrainiec z ormiańskimi korzeniami. Kristina Berdynśkych, znana ukraińska dziennikarka, 3 stycznia napisała o nim krótki reportaż w ramach cyklu „Jeludy” (Są ludzie), opowiadającego o uczestnikach Euromajdanu. – Ludzie dyżurujący w namiotach na Majdanie poradzili mi, żebym porozmawiała właśnie z nim. Powiedzieli, że to dobry, otwarty chłopak. Mieli rację – mówi nam Berdynśkych. Śmierć 20-latka z niewielkiej wsi Bereznuwatiwka zyskała rangę symbolu także ze względu na to, że członek samoobrony Majdanu w proch rozbija rozpowszechniane przez państwową propagandę stereotypy.

„Mówią, że na ul. Hruszewśkoho są sami przybysze z Galicji. Nihojan był spod Dniepropetrowska (rosyjskojęzyczne centrum kraju – red.). Mówią, że wszyscy tam rzucają kamieniami i koktajlami Mołotowa. Nihojan starał się utrzymać porządek w tłumie. Mówią, że na Hruszewśkoho są sami naziści, zwolennicy hasła »Ukraina dla Ukraińców«. Nihojan był Ormianinem. Nic nie rozbija mitów lepiej niż kula snajpera” – pisze historyk Andrij Płachonin.

>>> Zobacz również: Ukraina fabryką RFN. Niemieckie firmy szukają tu taniej siły roboczej

Dotychczas wszystkie drastyczne posunięcia władz dodatkowo motywowały Ukraińców do działań wymierzonych w prezydenta Wiktora Janukowycza. Brutalne pobicie garstki demonstrujących studentów 30 listopada sprawiło, że rachityczne początkowo protesty zamieniły się w bunt, którego siła w szczytowym okresie zbliżała się do miliona demonstrantów. Przyjęcie 16 stycznia przepisów ograniczających wolności obywatelskie zamieniło zaś pokojowe dotychczas manifestacje w gwałtowne starcia na odległej o kilkaset metrów od Majdanu Nezałeżnosti ul. Hruszewśkoho.

Reklama

Eksperci obawiają się, że zabici nakręcą spiralę przemocy. I przypominają, że arabska wiosna zaczęła się, gdy w dość spokojnej Tunezji samobójstwo ze względu na policyjne represje popełnił nieznany szerzej handlarz Muhammad Buazizi. – Jeśli obie strony chcą uniknąć najgorszego, władze powinny wycofać Berkut i wojska wewnętrzne z ul. Hruszewśkoho, a opozycja – powstrzymać się przed eskalacją żądań. Obie strony działają po omacku, ponieważ nigdy wcześniej nie miały do czynienia z sytuacją, w której w protestach ginęliby ludzie – mówi nam politolog Jewhen Mahda. Przypadków śmiertelnych podczas pacyfikowania manifestacji nie odnotowano nie tylko na Ukrainie (nawet podczas pomarańczowej rewolucji), ale i na Białorusi. Cztery osoby zginęły co prawda w czasie rewolucji w Mołdawii w 2009 r., jednak w przeciwieństwie do Kijowa żadna z ofiar nie zmarła w wyniku postrzału ostrą amunicją.

Sygnały dochodzące wczoraj z obu stron świadczyły o dalszej radykalizacji nastrojów. Premier Mykoła Azarow nazwał protestujących terrorystami i przestępcami, a także zapewnił, że władze nie zostawią bez pomocy „rodaków w mundurach”. Janukowycz zaprosił co prawda na rozmowy trzech liderów opozycji, którzy ogłosili wczoraj utworzenie alternatywnego parlamentu. – Jeszcze nie jest za późno, by się zatrzymać i rozwiązać konflikt pokojowo – mówił prezydent. – Rozmowy zakończyły się niczym – oświadczył jednak po spotkaniu szef skrajnie prawicowej Swobody Ołeh Tiahnybok. – To mimo wszystko krok w dobrą stronę. Przecież nikt nie oczekuje, że rozwiązanie znajdzie się natychmiast – mówi Jewhen Mahda.

Z drugiej strony liderzy tracą kontrolę nad tłumem. Już w weekend politycy wzywający do spokoju byli wygwizdywani. Teraz Swoboda nawołuje do narodowej mobilizacji. W bitwach z milicją prym wiedzie jeszcze bardziej skrajny Sektor Prawicowy. Do radykalnej części manifestantów przyłączają się kibice. „Wychodzimy nie dlatego, żeby nas wzięli do UE, nie dla Julki, Witalika, Arsenija i Ołeżka (zdrobnienia imion przywódców opozycji – red.). Wychodzimy dla kijowian, naszego miasta, naszego państwa, naszego honoru!” – czytamy w odezwie szalikowców Dynama Kijów, popartej przez skłócone z nimi kluby.

Sygnały o możliwym rozpędzeniu protestu płyną też ze strony rządowej. Jak ustaliliśmy w źródłach dyplomatycznych, MSZ Ukrainy ostrzegło wczoraj ambasady w Kijowie, że nie bierze odpowiedzialności za bezpieczeństwo dyplomatów przebywających na Majdanie. Rząd w trybie pilnym zezwolił wczoraj milicji m.in. na użycie armatek wodnych w czasie mrozu (na dzisiejszą noc zapowiadano minus 13 stopni). Takie komunikaty wróżą rozwiązanie siłowe.

– Janukowycz już się nie zatrzyma. Rozpędzenie Majdanu będzie oznaczać jeszcze więcej krwi. Przy takim rozwoju wydarzeń obawiam się nawet wojny partyzanckiej. Po raz pierwszy myślę, że bez wprowadzenia sił pokojowych ONZ nie uda nam się zakończyć konfliktu – mówi nam Inna Bohosłowska, do niedawna deputowana Partii Regionów, która wyszła z klubu PR w proteście po pierwszym, listopadowym ataku oddziałów Berkutu na Majdanie.

Szef polskiego MSZ rozmawiał wczoraj ze swoim ukraińskim odpowiednikiem Łeonidem Kożarą. „Minister Sikorski ostrzegł, że dalsze eskalowanie przemocy może trwale oddalić Ukrainę od UE” – czytamy w komunikacie resortu. Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, polskie MSZ nie ma jednak planu na wypadek, gdyby konflikt na Ukrainie eskalował i Polska znalazła się np. w obliczu rosnącej fali uchodźców znad Dniepru.

>>> Polecamy: Zaostrzenie przepisów na Ukrainie, zamiast spacyfikować opozycję, nasiliło protesty