Po wielu krajach europejskich także Ameryka zaczyna dostrzegać problem z wysokim bezrobociem wśród młodych ludzi z wyższym wykształceniem. W efekcie amerykańscy absolwenci coraz częściej imają się gorzej płatnych, niewymagających dyplomu zajęć.
Obecnie aż 63 proc. Amerykanów w wieku 22–27 lat, którzy ukończyli kierunki związane z hotelarstwem, gastronomią czy turystyką, pracuje na stanowiskach, które nie wymagają dyplomu. To samo dotyczy ponad połowy absolwentów kierunków humanistycznych, rolniczych oraz związanych z technologią i komunikacją. – To niestety coś więcej niż tylko wahania po kryzysie finansowym na rynku pracy – brzmi konkluzja raportu o zatrudnieniu absolwentów opracowanego przez nowojorską Rezerwę Federalną. Zgodnie z zebranymi w nim danymi w 2012 r. odsetek absolwentów w wieku 22–27 lat wykonujących pracę niewymagającą dyplomu wynosił ogółem 44 proc. Jedenaście lat wcześniej było to 34 proc.
Nieadekwatne do wykształcenia stanowiska oznaczają rzecz jasna niższe zarobki. Jak wylicza raport Rezerwy Federalnej, o ile w 1990 r. połowa absolwentów trafiała „do dobrej pracy bez dyplomu” (definiowana jest jako zapewniająca min. 45 tys. dol. dochodu rocznie), to w 2009 r. takie zajęcie miała tylko jedna trzecia młodych Amerykanów. W tym samym czasie odsetek trafiających do „nisko płatnych zawodów” (zapewniających maks. 25 tys. dol. dochodu rocznie) wzrósł o 5 pkt proc. W efekcie jedna piąta absolwentów zarabia grosze jako bariści, sprzedawcy w salonach telefonii komórkowej czy w sieciach handlowych.
Reklama
Młodzi wykształceni Amerykanie tak garną się do pracy, że zaczęli ją zabierać swoim gorzej wyedukowanym i starszym kolegom. Zatrudnienie osób ze średnim wykształceniem między 25. a 34. rokiem życia spadło między 2007 a 2013 r. o 4 pkt proc. – do poziomu 77,7 proc. A liczba młodych niepodejmujących pracy i nieuczących się między 25. a 29. rokiem życia wzrosła między 2006 a 2010 r. z 20 do 21,3 proc.

Wyższa pensja minimalna da oszczędności

Demokraci z jednej strony chcą walczyć z bezrobociem, ale z drugiej wielokrotnie podkreślali, że nawet osoby pracujące prowadzą obecnie niższy standard życia niż dawniej. Dlatego proponują podniesienie federalnej płacy minimalnej z obecnych 7,25 do 10,10 dol. za godz. Republikanie oczywiście są temu przeciwni, argumentując, że spowoduje to spadek zatrudnienia (potwierdzają to wyliczenia dość rzetelnego GAO, czyli Biura Obrachunkowego Kongresu). Podwyżka miałaby jednak niespodziewany efekt uboczny: spadek kosztów największego federalnego programu socjalnego SNAP (Supplemental Nutrition Assistance Program, znany wcześniej jako znaczki żywieniowe), z którego korzysta 40 mln Amerykanów. Zdaniem Center for American Progress podniesienie minimalnej stawki do 10,10 zmniejszyłoby liczbę uprawnionych do korzystania z programu o 3,6 mln ludzi, pozwalając w ten sposób zaoszczędzić 4,6 mld dol. Gdyby politycy w Waszyngtonie byli ciut hojniejsi i podwyżka sięgnęłaby 11 dol., koszt spadłby o 6,2 mld.

>>>Panie Krzysiu, dziś kawka bez mleczka”. Czytaj dalej o realiach stażu w Polsce.