Grecki indeks Athex Composite tracił dziś tuż po godzinie 13:30 ponad 10 proc. W ciągu dnia tracił nawet 11,2 proc. Jak informuje Financial Times, tak wielkich spadków nie notowano od grudnia 1987 roku. Wyprzedaż na parkiecie w Atenach bardzo szybko przeniosła się na inne europejskie giełdy. Główne wskaźniki na rynkach w Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii tracą dziś po ponad 1,5 proc. Warszawski WIG20 spada o 1 proc.

Fala wyprzedaży na giełdach to efekt nieoczekiwanego ogłoszenia przedterminowych wyborów prezydenckich w Grecji. Pierwotnie miały się one odbyć w lutym przyszłego 2015 roku. Wczoraj jednak premier Grecji Antonis Samaras poinformował, że zostaną przeprowadzone już 17 grudnia.

"Inwestorzy pozbywają się greckich akcji w związku ze wzrostem ryzyka politycznego w tym kraju. To ryzyko utrzymywało się już od dłuższego czasu, ale dodatkowo wzrosło po tym, jak rząd Samarasa zdecydował o przyspieszeniu wyborów prezydenckich w tym kraju" - mówi Marcin Kiepas, analityk Admiral Markets.

Zaskoczenie inwestorów widać nie tylko na giełdach. Na rynku obligacji trwa wyprzedaż greckich papierów. Rentowność greckich 10-latek wzrosła do 7,7 proc.

Reklama

Wybór prezydenta w Grecji odbywa się przez głosowanie w parlamencie - dopuszczalne są maksymalnie trzy tury. Kandydatem rządzącej partii jest 73-letni Stavros Dimas, były komisarz UE. Jeśli 17 grudnia nie uda się wybrać nowej głowy państwa, 22 grudnia odbędzie się kolejna runda głosowania. Jak zaznacza agencja Bloomberg, Samaras musi liczyć na poparcie swojego kandydata przez opozycję. W przeciwnym razie rząd Grecji upadnie. "Wybór prezydenta wymaga większości 200 głosów w 300-osobowym parlamencie. W trzecim głosowaniu, które mogłoby odbyć się w samej końcówce roku, do wyboru potrzeba już 180 głosów. Jeżeli w tych trzech rundach nie uda się wybrać prezydenta, wówczas dochodzi do rozwiązania parlamentu i rozpisania przedterminowych wyborów. I tego obawiają się inwestorzy" - tłumaczy Marin Kiepas.

Finansowa kroplówka

W poniedziałek w Brukseli ministrowie finansów strefy euro zdecydowali o przedłużeniu międzynarodowego nadzoru związanego z pomocą finansową dla Grecji. W Atenach wciąż nie ma porozumienia w sprawie reform, których oczekują międzynarodowi pożyczkodawcy, a właśnie od nich uzależniona jest wypłata ostatniej transzy wsparcia. Czytaj więcej tutaj.

"Pewien postęp został zrobiony przez greckie władze, ale nie ma podstaw, by zakończyć pakiet pomocowy. Dlatego zdecydowaliśmy o jego przedłużeniu o dwa miesiące. To pozwoli na podjęcie wszystkich działań i wypłatę miliarda ośmiuset milionów euro" - powiedział szef eurogrupy Jeroen Dijsselbloem.

Wierzyciele oczekują od greckiego rządu dalszych cięć wydatków. Bez nowych oszczędności w greckim budżecie zabraknie 2,5 mld euro.

"To bardzo ryzykowna gra" – mówi Holger Schmieding, ekonomista z londyńskiego Berenberg Bank. “Przyspieszone wybory parlamentarne w styczniu mogą umożliwić dojście do władzy antyunijnej Syrizie” – dodaje.

Grecy są już zmęczeni polityką zaciskania pasa. Premier Antonis Samaras obiecał zakończenie programu pomocowego w tym roku. Niedotrzymana obietnica może być wykorzystana przez radykalną lewicową Syrizę, która dąży do przejęcia władzy i zapowiada zerwanie reformami narzuconymi z zewnątrz.

>>> Polecamy: To nie koniec greckiej tragedii. Nowy kryzys rozsadzi strefę euro?