Umowa wykuta w ogniu kryzysu gospodarczego w 2012 roku zdefiniowała Unię Europejską na następne dwa lata. Strony tej umowy można definiować w różny sposób – centrum i peryferie, północ i południe, producenci i konsumenci. Jedna strona pod przewodnictwem Niemiec zapewniła finansowanie, druga strona, na czele z Hiszpanią, Portugalią, Irlandią i Grecją – obiecała zmiany. Aby ocenić szanse na powodzenie tej umowy, ważne jest, aby zrozumieć, co chciały osiągnąć Niemcy. Odpowiedź na to pytanie odnajdziemy w historii Niemiec.

Podczas grudniowego spotkania Rady Prezesów Europejskiego Banku Centralnego (główny organ decyzyjny EBC, składający się z 6-osobowego Zarządu i prezesów banków centralnych 18 krajów strefy euro – przyp. tłum.) wprowadziła rynki w stan frustracji. Zamiast ogłosić oczekiwany program skupu obligacji, zwany także luzowaniem ilościowym (quantitative easing), EBC, aby opisać swoje plany, postanowił jedynie nieco zmienić słownictwo: „Oczekujemy” zmieniło się na „planujemy”.

W związku z tym najbardziej interesującą wiadomością dnia stała się informacja, że 7 z 22 członków Rady Prezesów EBC głosowało przeciw zmianom w słownictwie. Wśród tych, co głosowali przeciw, znalazło się czterech szefów narodowych banków centralnych (Niemcy, Estonia, Łotwa, Holandia) oraz trzech członków Zarządu EBC – organu, który w teorii jest odpowiedzialny za kształtowanie polityki EBC.

Ta tocząca się debata na temat finansów ma niepoślednie znaczenie dla przyszłości Europy, ponieważ dotyka kluczowego pytania, znajdującego się w samym sercu europejskiego projektu integracyjnego: Czy Niemcy podpisują się pod wspólnym przedsięwzięciem? Berlin udzielił już częściowo odpowiedzi na to pytanie w 2012 roku, gdy podjął decyzję o finansowaniu europejskich bailoutów, ale zrobił to na takich warunkach, które stworzyły od tamtej pory wiele problemów.

Reklama

Kłopoty zaczęły się wraz z wybuchem w 2008 roku kryzysu finansowego, który w Europie osiągnął swój szczyt w 2012 roku w postaci kryzysu zadłużenia. Niemcy odpowiedziały na to utworzeniem różnych mechanizmów i funduszy, które miały na celu pomoc finansową pogrążonym w problemach krajom strefy euro. Wśród narzędzi pomocy znalazły się także tzw. bezwarunkowe transakcje monetarne (Outright Monetary Transactions), mające na celu wykup i zabezpieczenie obligacji skarbowych. W zamian za zastosowanie tych narzędzi kraje zadłużone miały się zobowiązać do przeprowadzenia bolesnych reform, mających podnieść ich konkurencyjność na koszt warunków życia obywateli. Pozostała część członków Unii Europejskiej także musiała wnieść swój wkład w reformę i podpisać Pakt Fiskalny. Berlin wierzył, że proponując Europie takie warunki, państwa Starego Kontynentu przejdą proces, który Niemcy miały już za sobą.

Niemiecki cud gospodarczy

Po II wojnie światowej Niemcy znalazły się pod okupacją, a kraj podzielono na dwie części. W środku Europy istniało zatem podzielone państwo, którego Stary Kontynent się obawiał, zaś jego gospodarka był zupełnie wyniszczona przez 30 lat wojen i chaosu. Niemiecki militaryzm dwukrotnie poniósł klęskę. Niemcy zatem potrzebowały nowego etosu, więc sięgnęły do korzeni.

Zanim nastąpiło zjednoczenie Niemiec w 1871 roku, po środku Europy przez ponad tysiąc lat (od roku 800 do 1806) rozciągał kolos zwany Świętym Cesarstwem Rzymskim. Twór ten składał się z różnej wielkości państewek. Niektóre z nich były rządzone przez lokalnych książąt, inne były niepodległymi miastami. Wszystkie jednak były wierne Świętemu Cesarzowi Rzymskiemu, którego realna władza nad wasalami była śmiesznie mała w porównaniu do tej, jaką mieli francuscy królowie czy rosyjscy carowie.

Święte Cesarstwo Rzymskie było zatem siecią germańskich narodów, gdzie nie istniał żaden podmiot na tyle silny, aby zdominować pozostałe lub prawdziwie zjednoczyć region w jedno państwo. W efekcie mieliśmy do czynienia z konkurencyjnym rynkiem, gdzie przetrwanie każdego księstwa i miasta zależało w dużej mierze od lokalnej efektywności i zasobów. W takich warunkach tworzyły się lokalne alianse. Finansowano lokalne zasoby. Utalentowani ludzie przechodzili długi proces szkolenia i tworzyli cechy rzemieślnicze, zaś ich produkty znane ze swej jakości cieszyły się uznaniem na całym Kontynencie.

W XIII wieku grupa tych podmiotów utworzyła związek handlowy, którego centrum były północnoniemieckie miasta – Lubeka i Hamburg. Związek stopniowo się poszerzał o inne morskie miasta, położone na wybrzeżach dzisiejszych Łotwy, Estonii, Polski, Szwecji i Holandii. W efekcie powstała Liga Hanzeatycka. Liga zdominowała baseny mórz Bałtyckiego i Północnego w sposób, który przypominał dominację Imperium Rzymskiego w obszarze Morza Śródziemnego tysiąc lat wcześniej. Przy czym Liga Hanzeatycka, w przeciwieństwie do Imperium Rzymskiego, swoją potęgę w dużej mierze zbudowała raczej na handlu niż na sile. Wielkie statki należące do miast Ligii przewoziły surowce, w tym drewno i zboża, ze wschodu do portów w Anglii, stamtąd zaś przywoziły odzież i obrobioną wełnę do położonego na terenach dzisiejszej Rosji Nowogrodu.

W tym czasie niemiecki „przemysł” rozrastał się dzięki hanzeatyckiej handlowej sieci. Powiązania rodzinne i bliskie relacje były wykorzystywane, aby stworzyć skuteczną sieć kontaktów, która obniżała koszty transakcyjny. Dało to znakomity efekt. Marka „Made in Germany” cieszyła się w XVI-wiecznym Londynie wielkim uznaniem. Ostatecznie jednak odkrycie Ameryki było gwoździem do trumny Ligii Hanzeatyckiej, ponieważ najważniejsze szlaki handlowe przeniosły się na Ocean Atlantycki. Ostatnie spotkanie Ligii Hanzeatyckiej miało miejsce w 1669 roku.

Po upadku Świętego Cesarstwa Rzymskiego Europa jest świadkiem wzrostu znaczenia Prus w epoce industrializacji. Silna pruska biurokracja i siła wojskowa w połączeniu z dyplomatycznym geniuszem Otto von Bismarcka doprowadziły w końcu do zjednoczenia małych niemieckich państewek w jeden duży polityczny byt. Gospodarcza potęga zjednoczonych Niemiec oraz ich słabo ugruntowana pozycja na Nizinie Środkowoeuropejskiej sprawiły, że wojna stała się nieunikniona. W efekcie na kolejne 70 lat (od 1871 roku) Europa pogrążyła się w wyniszczających wojnach.

Po II wojnie światowej Niemcy Zachodnie postawiły na rozwój konkurencyjności, handlu i eksportu. Okazało się to skutecznym lekarstwem na powojenne bolączki pokonanego kraju, a także oznaczało powrót do atutów, którymi tereny te dysponowały jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec. W 1948 roku kanclerz Ludwik Erhard przeforsował wprowadzenie nowej waluty niemieckiej, gdyż – jak sądził – istnienie zbyt wielu reichsmarek było niekorzystne dla gospodarki. Autor niemieckiego cudu gospodarczego zaproponował zatem markę niemiecką, zaś jej wprowadzenie zmniejszyło podaż pieniądza o 93 proc. Nowa marka niemiecka popchnęła gospodarkę do przodu i we wczesnym etapie była pozytywnym bodźcem dla rozwoju eksportu. Trzeba jednak pamiętać, że wprowadzenie nowej waluty doprowadziło także do istotnego zmniejszenia się bogactwa wielu ludzi.

Następnej rzeczy, jakiej potrzebowała Republika Federalna Niemiec, był stabilny rynek. Ten stworzono w 1951 roku poprzez powołanie do życia Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali – poprzedniczki Unii Europejskiej.

Dla Francji – głównego partnera Niemiec w tym przedsięwzięciu – propozycja ta wydawała się w oczywisty sposób atrakcyjna. Przystępując do europejskiego projektu, Francja, która wcześniej była najeżdżana przez Niemcy trzy razy, mogła chronić się przez swoich zachodnim sąsiadem, przejmując wiodącą rolę w rozwoju Europy.

Niemcy w tym czasie uzyskały wolny od ceł rynek dla swoich produktów oraz weszły w bliski sojusz z Francją, który zapewnił Berlinowi wpływowy, ale jeszcze niegroźny głos.
Powojenne ustalenia miały swoje głębokie i poważne skutku. Niemiecki eksport jako odsetek produkcji wzrósł z poziomu 8,5 proc. w 1950 roku, przez 14,6 proc. w 1960 roku aż do 27,6 proc. w 1985 roku. Jeśli doliczyć do tego usługi, to dziś eksport odpowiada za 50 proc. niemieckiego PKB – to jedna z najwyższych wartości na świecie. Co więcej, niemiecka doskonałość w inżynierii mechanicznej, elektrycznej i chemicznej w połączeniu z silnym sektorem motoryzacyjnym przekształciły kraj w handlowego tygrysa. Podobnie jak miało to miejsce za czasów istnienia Ligii Hanzeatyckiej. Niemcy znalazły sobie rynek zbytu w całej Europie i stawały się coraz bardziej konkurencyjne niż reszta Starego Kontynentu. W ten sposób kraj stał się jeszcze potężniejszy niż przez zjednoczeniem w 1990 roku.

>>> Polecamy: Tonący rubel topi Rosjan. Tak wygląda życie codzienne w upadającym imperium

Euro wprowadza zamieszanie

Przez długi czas Niemcy funkcjonowały dobrze w swojej roli, kłopoty pojawiły się wraz z utworzeniem euro w roku 2000. Wspólna waluta pozbawiła europejskie kraje jedynej realnej możliwości obrony przez niemiecką machiną handlową – chodzi o możliwość dewaluacji własnej waluty.

Co więcej, euro było tańsze niż niemiecka marka, co sprawiło, że niemiecki eksport stał się jeszcze bardziej konkurencyjny na globalnym rynku, doprowadzając do dalszych wzrostów wydajności.

Stopień, do którego Niemcy wyprzedziły swoich sąsiadów, można dobrze zobrazować za pomocą danych na temat bilansów handlowych. Do 2008 roku niemiecka nadwyżka w handlu zagranicznych wynosiła 5,8 proc. PKB, podczas gdy Irlandia, Portugalia i Hiszpania notowały deficyty o wartości odpowiednio 9,4 proc., 12,1 proc. oraz 9,6 proc.

Gdy kraje peryferyjne strefy euro były zmuszone pogodzić swoje deficyty handlowe z warunkami ekonomicznymi, które nastały po 2008 roku, doprowadziło to do eksplozji zadłużenia, a w konsekwencji do kryzysu strefy euro z 2012 roku.

Niemcy zatem zorientowały się, że są zagrożone zatopieniem przez swój własny rynek. Odpowiedź Berlina była prosta i do przewidzenia – zaordynowanie krajom pogrążonym w kryzysie tej samej kuracji, którą Niemcy przeszły wcześniej. W jej efekcie cała Europa miałaby zostać zreformowana i przekształciłaby się we współczesną Ligę Hanzeatycką – zdolną do konkurencyjnego eksportu. To nie przypadek, że z obecnym kryzysem zbiegły się negocjacje w sprawie utworzenia transatlantyckiej strefy wolnego handlu z USA (TTIP). Większa liga potrzebuje teraz istotnego rynku zewnętrznego, z którym mogłaby handlować.

Trzeba jednak pamiętać, że siła Niemiec, które nakazały Europie przeprowadzić reformy, była ograniczona. Jedynymi krajami, które Berlin mógł zmusić do przyjęcia zaordynowanej kuracji, były Portugalia, Hiszpania, Irlandia i Grecja – czyli te państwa, które skorzystały z bailoutu.

Ciśnienie na przeprowadzenie reform we Francji czy we Włoszech, które nie prosiły o bailout, było już znacznie niższe. Ponadto ich znaczenie i rozmiar były dużo większe.
Dziś, po dwóch latach od kryzysu, zaczynają się ujawniać rozbieżne efekty tych działań. Kraje, które były ratowane przez bailuoty, choć początkowo znacznie ucierpiały w wyniku wprowadzania polityki oszczędności, dziś notują pewną poprawę. Niższe wynagrodzenia i cięcia w wydatkach zwiększyły ich konkurencyjność. Hiszpania notowała rekordowy przyrost miejsc pracy w listopadzie (choć bezrobocie w tym kraju wynosi wciąż 24 proc.). Irlandzka gospodarka z kolei ma według prognoz urosnąć w 2015 roku o 3,6 proc.

Dla odmiany Francja i Włochy, które nie reformowały swoich gospodarek, doświadczają stagnacji. Co więcej, Komisji Europejskiej nie udało się wzmocnić paktu fiskalnego i zmienić zachowania Rzymu i Paryża, co obnaża istotne słabości europejskich instytucji.

>>> Czytaj też: Stratfor: To już koniec Europy, jaką znamy. Przed nami okres wielkich zmian

Niemcy nie mogą działać same

Zmiana pozycji Francji – z centralnej siły na Kontynencie w przypadek problematyczny – ma szczególne znaczenie dla Europy.

Na kontynencie z długą tradycją władzy centralnej, która dąży do zupełnej dominacji, istnieje głęboka nieufność w sytuacji, gdy jeden z graczy w zbyt dużym stopniu kontroluje pozostałych. Francusko-niemiecki sojusz w jakieś mierze niwelował to zagrożenie i reprezentował „europejski głos” w bezpieczny sposób. Teraz jednak, gdy Francja schodzi z niemieckiego kursu, Berlin jest postawiony przed sytuacją, w której trudne decyzje musi podejmować samodzielnie. Ukryty lęk w Europie utrudnia Niemcom egzekwowanie swoich decyzji.

Oddalenie się Francji od Niemiec może być szczególnie problematyczne w 2015 roku, kiedy to w Hiszpanii i Grecji odbędą się wybory. W wyniku tych wyborów do władzy mogą dojść Podemos i Syriza – dwie partie polityczne, które sprzeciwiają się niemieckiej polityce oszczędności.

Niemiecki powojenny zwrot w kierunku konkurencyjnego handlu był osadzony w historii tego państwa, ale jeśli chodzi o Grecję czy Hiszpanię, to żaden z tych krajów nie ma tradycji wzmacniania państwa poprzez eksport.

Historyczne bogactwo Hiszpanii zostało zbudowane nie dzięki konkurencyjności i, ale poprzez podbój i grabież Nowego Świata. Grecja z kolei była od zawsze wspomagana przez większego patrona.

Niemcy, jako że w 1948 roku były krajem pokonanym, z pewną pokorą podjęli się odbudowy kraju. Grecy i Hiszpanie z kolei nie wiedzą, kto jest winny gospodarczej klęski tych krajów, więc reformy i związane z nimi trudności jawią się jako niesprawiedliwe. Takie poczucie niesprawiedliwości doprowadziło do wzrostu popularności partii populistycznych.

Gdyby to Francja i Niemcy wspólnie musiały radzić sobie z dwoma krajami, które są rządzone przez antyeuropejskie partie, byłoby to trudne, ale możliwe zadanie. Jeśli z falą antyeuropejskich nastrojów przyjdzie się zmierzyć tylko Niemcom, zadanie to będzie z pewnością niemożliwe.

Głosowanie większości członków Rady Prezesów EBC (15 z 22 członków – przyp. tłum.) z 4 grudnia, o którym pisaliśmy na początku, było przykładem sprzeciwu peryferii wobec roli Niemiec w Europie. Luzowanie ilościowe, przeciw któremu głosowała większość członków Rady Prezesów, polegałoby na większych wydatkach krajów europejskiego centrum bez dodatkowych reform strukturalnych, mających wzmacniać konkurencyjność europejskich krajów peryferii.

Mając to na uwadze, bardzo interesujące jest, że krajami, które wyłamały się z tej większości i poparły Niemcy, podczas głosowania Rady Prezesów EBC, były Estonia, Łotwa i Holandia. Kraje te to członkowie starej Ligii Hanzeatyckiej, które dziś są jednocześnie członkami strefy euro. Wygląda na to, że Liga przetrwała znacznie dłużej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.

Jeśli udałoby się wcielić w życie niemiecką wizję, są pewne przesłanki, że to mogłoby się udać. Pozytywne sygnały ekonomiczne z krajów, które korzystały z bailoutów, pokazują, że reformy mogą być efektywne. Rekordowy wzrost liczby miejsc pracy w USA sygnalizuje, że ten rynek może być gotowy na przyjęcie europejskiego eksportu. Wszystkie elementy pasują do układanki, ale niemiecka wizja dla Europy wciąż jest zagrożona. Nieprzejednana postawa Francji i Włoch oraz gwałtowny sprzeciw ze strony krajów peryferyjnych wskazują na pewną prawdę – Niemcy walczą z demonami historii i samodzielnie nie są w stanie zmienić Europy.

Liga Hanzeatycka – nie jako naród, ale jako grupa niezależnych państewek – także nie była zdolna do proaktywnych działań. Jednak gdy król Danii zagroził bałtyckiej wyspie Visby, strategicznej dla hanzeatyckiej sieci handlowej, aż 70 hanzeatyckich miast odpowiedziało na to zagrożenie i wysłało swoje statki i żołnierzy. Wówczas potężne siły zdemolowały Danię, podbijając Kopenhagę i Helsingborg, należące wtedy to Królestwa Danii.

Pod pewnymi względami współczesna Europa funkcjonuje na podobnej zasadzie. W czasie kryzysu państwa są w stanie zebrać się i podjąć wspólne działania , ale dziś europejska sieć jest źle zorganizowana, aby móc walczyć z powolnym upadkiem Europy. Żaden pojedynczy gracz nie jest w stanie zaangażować innych w sytuacji, gdy nie istnieje jasne i oczywiste zagrożenie.

Patrząc w przyszłość, niemiecka zdolność do mobilizacji innych państw jest tak samo ograniczona, jak były ograniczone możliwości Lubeki w ramach Ligii Hanzeatyckiej. Dziś główną siłą tej sieci nie są statki i wojsko, ale zaangażowanie i pieniądze – tyleż potrzebne, co ulotne.

Tekst opublikowano za zgodą ośrodka Stratfor

"Seeking the Future of Europe in the Ancient Hanseatic League" is republished with permission of Stratfor.

ikona lupy />
Gdańsk - miasto hanzeatyckie, fot. Nightman1965 / ShutterStock