Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem przecież komunistą.
Kiedy przyszli po socjaldemokratów, nie protestowałem. Nie byłem przecież socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem przecież związkowcem.
Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było.
Jasne, że historyczny kontekst tego wiersza nie przystaje do dzisiejszej rzeczywistości. Ufam, że żadnemu rozsądnemu czytelnikowi tłumaczyć tego nie trzeba. A jeśli trzeba to zaznaczam, że Polska to nie jest III Rzesza. Celowo tez usunąłem pierwszy wers tego wiersza, żeby nikt nie powiedział, że trywializuję wielkie historyczne tragedie. Bo tutaj chodzi o przesłanie tego utworu. Czyli smutną zadumę pastora Niemollera nad długofalowymi konsekwencjami niedostrzegania świata poza końcem swojego własnego nosa. A tak się składa, że ono dość dobrze oddaje nastawienie polskiego pracownika do takich sporów społecznych, jak ten z górnikami. A wcześniej z nauczycielami, pielęgniarkami czy lekarzami. Gdyby dziś zapytać przeciętnego polskiego pracownika z innej branży, co trzeba zrobić z górnikami (a zwłaszcza górniczymi związkami zawodowymi) nie trzeba będzie długo czekać na odpowiedź: zapędzić do pracy, odebrać trzynastki, specjalne emerytury itd. Padło by też pewnie sakramentalne: my pracujemy nie mniej ciężko, ale nam nikt niczego nie daje. Niektórzy politycy i publicyści umiejętnie uderzają w tę nutkę twierdząc, że uzwiązkowione zawody to jest jakiś relikt z minionej epoki, na który w zdrowej gospodarce nie ma już miejsca.
Pytanie jest jednak następujące: załóżmy, że rząd łamie kręgosłup kopalnianym związkom i żelazną ręką restrukturyzuje (czytaj zwalnia i odbiera zdobycze socjalne). Czy od tego polepszy się prekariuszom z innych miejsc systemu gospodarczego? Czy pracujący (nie z własnej woli) na śmieciówkach w sektorze prywatnym dostaną upragnione etaty? Czy pensje w pozostałej części gospodarki zaczną wreszcie rosnąć? Czy pracodawcy pomyślą sobie „no, górnicze darmozjady wreszcie dostały za swoje, to my teraz pomyślimy o bezpieczeństwie socjalnym naszych pracowników”?
Odpowiedź jest brutalna. Nie! Żaden z tych scenariuszy nie nastąpi. Prekariuszom się nie poprawi tylko dlatego, że górnikom się pogorszy. Jedyną realną konsekwencją będzie dołączenie kolejnej grupy zawodowej do grona prekariuszy. Albo pewnie bezrobotnych. Co z kolei odbije się negatywnie na całej gospodarce. Bo zatopienie jednej z ostatnich wysepek (w miarę) stabilnego zatrudnienia i aktywnych związków zawodowych logika równania w dół. Przynajmniej na rynku pracy. Wielu pracowników zdaje się tego nie rozumieć. W końcu nie są górnikami…
>>> Czytaj też: Górnik z 30-letnim stażem: "Tu fałszerstwo goni fałszerstwo"