Ku zdumieniu bardzo wielu, premier Matteo Renzi zapowiedział podniesienie we Włoszech limitu transakcji gotówkowych z obecnego tysiąca do 3 tysięcy euro. Koncepcja ta komponuje się bardzo zgrabnie ze zwiększeniem z 50 do 150 tysięcy euro kwoty podatków, od uregulowania których można się w Italii uchylić bez poniesienia sankcji karnych.
ikona lupy />
Szara strefa w Europie / Media

Zamysł premiera Włoch pojąć nietrudno. Chodzi mu o pozyskanie dla swej partii ludzi wolnych zawodów i mniejszych przedsiębiorców, którym z użyciem gotówki łatwo ominąć płacenie podatków. Renzi użył też zniewalającego argumentu, że podniesienie limitu gotówkowego wspomoże podejmowane przez jego rząd wysiłki w celu wydobycia gospodarki włoskiej z długotrwałej zapaści. Przekonuje, że pewni turyści i podróżni wolą płacić w wytwornych sklepach z jeszcze wytworniejszą garderobą i biżuterią banknotami, karty rezerwując przemyślnie na opłacenie espresso doppio lub taksówki.

Nawiasem mówiąc Włochy nie są w Europie jedynym tego przykładem. W Belgii, w odpowiedzi na prośby sektora samochodowego, limit płatności gotówkowych został podniesiony do 7 500 euro. Poszło ponoć o to, że tamtejsi sprzedawcy cierpieli z powodu konkurencji ze strony autosalonów w Niemczech i Luksemburgu, gdzie limitów gotówkowych nie ma.

Wracając do Włoch, bajecznie kolorowa na zewnątrz Italia jest w środku, w sensie gospodarczym, bardzo szara. Ze względu na brak tzw. twardych danych, zjawisko można wyłącznie szacować, ale różne badania wskazują, że liderem szarej strefy w gospodarce są w Europie Zachodniej właśnie Włochy. Ceniony w świecie brytyjski praktyk i teoretyk podatków Richard Murphy ocenia, że w samym tylko 2012 r. Włochy nie zebrały należnych podatków na kwotę 180 mld euro. Na drugim miejscu były wówczas Niemcy (159 mld euro), których gospodarka jest jednak prawie dwa większa od włoskiej. Na trzecim miejscu uplasowała się Francja (120 mld euro).

Reklama

Przeciętnego obserwatora uderzać może relatywnie niska intensywność nieczystych gier z fiskusem w Wielkiej Brytanii, gdzie szara strefa oceniona została na 74 mld euro. Wyjaśnienie ogólne jest nieskomplikowane, choć dalekie od dominującego dziś konsensusu poprawności polityczno-ekonomicznej: szara strefa czuje się gorzej w warunkach rozsądnie regulowanego wolnego rynku, bo koszty dostosowania się do jasnych i nielicznych reguł są mniejsze od kosztów ich obejścia.

Dominację Włoch w Europie Zachodniej i przemyślenia dotyczące przewagi rynku nad etatystycznym smokiem o niezliczonych głowach zdają się potwierdzać wnioski opublikowane przed rokiem przez znanego badacza szarej strefy w gospodarce, profesora Friedricha Schneidera z Uniwersytetu Keplera w Linzu. Zauważa on przede wszystkim, że szara strefa UE systematycznie się kurczy. W 2003 r. w 28 krajach będących dziś członkami Unii stanowiła 22,6 proc. oficjalnego PKB wytworzonego na ich obszarze, zaś w 2015 r. wskaźnik ten miał zmaleć do 18,3 proc. W 21 państwach członkowskich, w tym w Polsce, relatywne rozmiary szarej strefy miały w 2015 r. ulec pomniejszeniu, w sześciu miały pozostać na tych samych poziomach co wcześniej, a tylko w jednym szara strefa miałaby szarogęsić się odważniej. Tym jedynym krajem jest etatystyczna do bólu Francja, gdzie, po prawdzie, wielkość mało oficjalnej przedsiębiorczości nie przytłacza, ale – jak twierdzi prof. Schneider – „ekonomia ukryta w cieniu” wzrosła tam z 10,8 proc. PKB w 2014 r. do 12,3 proc. w 2015 r.

ikona lupy />
Euro w obiegu / Media

Wywieźć wysokie nominały na makulaturę!?

Od paru lat w Europie i USA słychać coraz częstsze głosy o konieczności wycofania z obiegu banknotów o dużych nominałach. W uzasadnieniu podkreśla się, że im więcej wart pojedynczy banknot, tym łatwiej rozliczać transakcje skrywane przed fiskusem i przechowywać majątek gromadzony poza wiedzą urzędów skarbowych. Dzięki wysokim nominałom łatwiej działać grupom terrorystycznym i prowadzić wszelkie ścigane przez władze interesy.

Za zniesieniem banknotów o nominałach 500 euro, 100 dolarów i 1000 franków szwajcarskich opowiedział się kilka tygodni temu jeden z byłych luminarzy Banku Anglii, profesor Charles Goodhart. Rozwijając swój postulat powiedział m.in., że: „Nie niosą ze sobą żadnej wartości, poza tym, że na zasadzie „seigniorage” czerpie z nich dochody ileś tam małych szwajcarskich banków kantonalnych, Szwajcarski Bank Narodowy oraz Europejski Bank Centralny, które emitują banknoty o wielkich nominałach służące do rozliczania interesów narkotykowych”.

Prof. Goodhart nie jest w tych sądach osamotniony. Podobne zdanie ma też np. Larry Summers – sekretarz skarbu za prezydenta Clintona i bardzo wiele innych autorytetów.

Seigniorage to inaczej renta mennicza lub emisyjna, tj. różnica między wartością nominalną pieniędzy, a kosztem ich wytworzenia i dystrybucji. W rozbudowanej definicji jest to różnica między dochodem uzyskanym z papierów wartościowych zakupionych przez bank centralny za świeżo wyemitowane banknoty, a kosztami ich produkcji. Korzyści i dochody z emitowania są tym większe im większa i szybciej rosnąca dana gospodarka.

Banknoty i monety euro stały się prawnym środkiem płatniczym w dwunastu wówczas państwach strefy euro 1 stycznia 2002 roku. Przez pewien czas waluta europejska była na obszarze eurolandu w obiegu razem z wycofywanymi z obrotu pieniężnego deutschemarkami, frankami, lirami, pesetami i pozostałymi, więc pierwszego dnia dostępnych było w Europie niecałe 8 miliardów banknotów euro o łącznej wartości 221,5 mld euro. Nominałów było i jest siedem. W chwili debiutu europejskiej waluty najliczniejszy był banknot wartości 10 euro. Było go wtedy prawie 2 miliardy sztuk. W grudniu 2008 r. wszystkich banknotów euro było już ponad 13 miliardów, a dziś jest ich 18,3 miliardów, tyle że zdecydowanie największe jest zapotrzebowanie na banknoty 50 euro, bo w obiegu jest ich obecnie aż ponad 8 miliardów.

Pod względem łącznej wartości prym wiedzie dziś właśnie „pięćdziesiątka” – w obiegu są jej banknoty warte 408,5 mld euro. Tuż za nią jest teraz „pięćsetka”, która jest, a jakby jej nie było, bo widziało ją na własne oczy niewielu, chyba że gdzieś na wystawie. Z badań ma wynikać, że nigdy nie miała do czynienia z pięćsetką ponad połowa mieszkańców Unii.

Za włączeniem do palety banknotów europejskich nominału 500 euro stoją Niemcy, gdzie kursował banknot 1000-markowy, a także Holendrzy, Belgowie i Austriacy, gdzie też były w obiegu wysokie nominały. W brytyjskim centrum finansowym Europy i świata najwyższy banknot ma wartość 50 funtów. Gdyby Brytyjczycy chcieli dorównać Europie musieliby mieć 400 funtów w jednym papierku, a nie mają.

Z danych publikowanych co miesiąc przez EBC wynika, że liczba banknotów 500 euro w obiegu wzrosła od stycznia 2002 r. do stycznia 2015 r. 10-krotnie, bo z prawie 61 milionów do prawie 612 mln sztuk. Strukturę banknotów europejskich według nominałów i wzrost emisji przez 14 ostatnich lat przedstawia zestawienie.

Na pierwszy rzut oka nie sposób pojąć, po co komu w Europie obiegu banknoty warte łącznie aż 306 mld euro, bo taka była siła monetarna europejskiej pięćsetki w styczniu 2006 r. Bywalcy miejsc wykwintnych, gdzie pieniądz może niemal wszystko, twierdzą, że nawet tam odmówiono by im przyjęcia zapłaty w banknotach o nominale 500 euro. Kto rozumiał i wiedział jaka jest natura tego paradoksu woli najwyraźniej, żeby byle kto owego paradoksu nie pojmował.

Kto drukuje fioletowe banknoty?

1 milion euro w pięćsetkach waży 2 kg, 1 milion dolarów w setkach – 22 kg, 1 mln złotych w dwusetkach ok. 4,6 kg. Włoski bank centralny sprawdził, że w wysokiej na 45 cm skrytce bankowej zmieścić się może nawet 10 mln euro w pięćsetkach. Na tych przykładach widać jak poręczna w podejrzanych operacjach jest waluta Europy.

Kto z takim zapałem drukuje fioletowe banknoty? Otóż, wcale nie giganci, a Luksemburg – europejski krasnoludek. Dominująca proporcja jest taka, że banki centralne emitują co roku pieniądze, których wartość odpowiada ok. 10-procentom PKB danego kraju. Luksemburg wprowadza do obiegu (dane za 2014 r.) gotówkę stanowiącą dwukrotność jego PKB. Księstwo ma wprawdzie potężny sektor bankowy, ale od jakiegoś czasu wiadomo przecież wszem i wobec, że banki „obracają” głównie zapisami na kontach, a żywa gotówka to niepożądany w porządnym biznesie margines.

Europejski Bank Centralny odniósł się do postulatów rugowania kryminalnych właściwości banknotów największej wartości, informując w lutym 2016 r. ustami prezesa Draghi, że rozważane jest zniesienie najwyższego nominału. Jednorazowy skutek wycofania europejskiej pięćsetki mógłby być spektakularny. Można byłoby ustalić np., że wpłata „pięćsetek” do banków byłaby mocno ograniczona w czasie. Kwoty, których pochodzenia nie udałoby się przekonująco potwierdzić lub „wyprać”, byłyby stracone, a więc operacje gotówkowe sprzeczne z prawem zostałyby opodatkowane według sprawiedliwej w tym wypadku stawki 100 proc.

Wspomniany już Lawrence H. Summers idzie jeszcze dalej niż Europejczycy. Przedstawia propozycję umieszczenia studolarówek, a nawet pięćdziesiątek, czyli po obecnym kursie – złotowych dwusetek, w muzeach wśród innych, historycznych numizmatów. Summers nie jest przy tym wcale pierwszy. W 1986 r., przerażony rozmiarami plagi narkotykowej, dziurę w brzuchu prezydenta Ronalda Reagana wiercił w sprawie wycofania z obiegu banknotów 100-dolarowych ówczesny burmistrz Nowego Jorku Edward Koch. Reagan nie uległ wówczas jego naleganiom, podobnie jak teraz Departament Skarbu, który komunikuje sucho, że „nie ma obecnie planów zmiany nominałów w obiegu”, a Fed po prostu milczy. Nacisk jednak nie ustępuje. W konkluzjach z przeglądu pt. „Costs and benefits to phasing out paper currency” Kenneth Rogoff z Harwardu zachęca do aktywniejszego myślenia o ostatecznym nawet pożegnaniu papierowego pieniądza.

Wstrzemięźliwość władz odpowiedzialnych za politykę monetarną USA w odnoszeniu się do tych apeli jest więcej niż zrozumiała. Zważywszy ogromną rolę dolara jako waluty światowej oraz wygodnego i relatywnie bezpiecznego instrumentu tezauryzacji dla ciułaczy na wszystkich kontynentach, nagłe wycofanie studolarówek byłoby jak wybuch wulkanu, czy – jak wierzą inni – uderzenie meteorytu, który posłał na zgubę dinozaury. Gdyby jednak dinozaury przygotować, to większość zapewne by przeżyła.

W końcu 2015 r. amerykańskiej gotówki w obiegu na całym świecie było 1 380 mld dolarów, z czego aż 1 080 miliardów w studolarówkach. Fed ocenia, że połowa papierowych dolarów krąży lub przechowywana jest poza USA. Banknoty z Benjaminem Franklinem służą nie tylko przestępcom kryminalnym i skarbowym. Przywoływana przez The Wall Street Journal ekonomistka Fed – Ruth Judson wskazuje, że popyt na dolary w gotówce wzrastał gwałtownie podczas upadania ZSRR, czy kryzysów finansowych w Argentynie i Azji PoŁudniowo-Wschodniej – ludzie szukali bezpiecznej przystani.

Formalnie rzecz biorąc, studolarówka nie jest najwyższym nominałem w USA. Są jeszcze pięćsetki, banknoty tysiącdolarowe, a nawet 10 000 dolarowe, jednak emisja wszystkich trzech została zakończona w 1969 r. Łączna wartość tych najcenniejszych banknotów wynosi dziś zaledwie 300 mln dolarów i praktycznie zniknęły z rynku, bowiem ich wartość kolekcjonerska jest wyższa od nominalnej.

Hipotetyczna rezygnacja z „setki” miałaby inny ciekawy skutek. W praktyce, dolary krążące i trzymane na stałe w skrytkach poza USA są darmową, i w wielkiej części bezzwrotną, pożyczką udzieloną Skarbowi USA przez zagranicę. Ujmując rzecz obrazowo: Ameryka kupiła za granicą jakieś towary i usługi uiszczając należności zielonymi papierkami, za którymi stoi potęga i wiarygodność USA. Jeśli te banknoty nie są używane do zakupów w Ameryce, to stają się właśnie bezzwrotną pożyczkę od której nie płaci się żadnych odsetek. Gdyby Kongres uchwalił wycofanie „setek” z obiegu pożyczkę tę (pomniejszoną o brudną, tj. niewypraną do tej pory nielegalną gotówkę) trzeba byłoby zwrócić. Skutek dla amerykańskich finansów nie byłby jednak jakiś dramatyczny i zostałby zniwelowany.

W 2006 r. amerykańska skarbówka IRS szacowała, że nie zebrała należnych podatków na 385 mld dolarów, podczas gdy deficyt budżetowy USA wyniósł w tym samym roku „zaledwie” 250 miliardów. Edgar Feige i Richard Cebula oceniali w 2012 r., że skala unikania podatków w USA wynosi co najmniej 18 proc. PKB, a być może nawet 23 proc. Jeśli bliżej prawdy jest dolna granica, to niezapłacone podatki pomniejszają dziś przychody budżetowe Stanów o jakieś pół biliona dolarów, w czym obrót gotówkowy odgrywa swoją znaczącą rolę. A skutek jest taki, że „dochody niezgłaszane fiskusowi przesuwają realne zasoby od uczciwych podatników do nieuczciwych przekrętaczy”.

Nieporuszony został tu wątek gotówki jako czynnika osłabiającego siłę oddziaływania ujemnych stóp procentowych w roli medykamentu na deflację. Jest to jednak temat sam w sobie. Wspomnieć tu zatem wystarczy, że jeśli banki „opodatkowują” depozyty, pobierając opłaty za ich przechowywanie, zamiast płacić od nich odsetki, to można trzymać oszczędności w papierowej gotówce. A jest to tym wygodniejsze im wyższe nominały ma się do dyspozycji.

NBP przygotował właśnie banknot o nominale 500 zł z Janem III Sobieskim na awersie. W świetle dotychczasowych rozważań nie jest to ruch wystarczająco zrozumiały. Krąży żart, że wpisuje się świetnie w program 500+, bo dodatek będzie można wypłacać w jednym, góra paru banknotach.

Poszerzenie palety polskich banknotów rozpatrywać można na tle nominałów euro – rodzima „pięćsetka” byłaby odpowiednikiem europejskiej setki, więc nie stanowiłaby wyraźnego ekscesu. Uspokaja też co nieco informacja, że banknot pięćsetzłotowy będzie wydrukowany, lecz nieprędko ma wejść do obiegu. Czekać ma skarbcu jako rezerwa, bo dotychczasowe wysokie nominały radzą sobie z popytem krajowym na gotówkę.