Czy można w Polsce założyć jeden biznes w branży finansowej, a gdy staje się niewypłacalny, uruchomić kolejny, niemal identyczny? Potem trzeci, a gdy przyglądają mu się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, prokuratura i media, stworzyć czwarty? Tak, można.
Państwo polskie nadal nie potrafi skutecznie chronić konsumentów na rynku finansowym, przez co grasują po nim co najmniej dziesiątki, a być może setki osób zwanych skoczkami. Skoczek to ktoś, kto otwiera jedną firmę po drugiej – najczęściej gdy poprzednia staje się niewypłacalna lub zainteresują się nią media bądź organy publiczne takie jak UOKiK, Komisja Nadzoru Finansowego czy prokuratura. Efekt jest taki, że gdy jeden biznes jest zamykany, w jego miejsce powstaje kolejny, wcale nie lepszy.

Gdy w banku się nie opłaca

Pandemia koronawirusa wywróciła do góry nogami nie tylko nasze podejście do zdrowia, lecz także do gospodarki. Narodowy Bank Polski bardzo szybko zorientował się, że aby powstrzymać recesję, trzeba działać. Efektem są rekordowo niskie stopy procentowe, co dla przeciętnego Polaka, w szczególności tego spłacającego kredyt, jest co do zasady korzystne. Z jednym zastrzeżeniem: w gorszej sytuacji są ci, którym nie brakuje pieniędzy na życie i chcieliby zainwestować. Standardem stało się oprocentowanie lokat bankowych na poziomie 0,01–0,1 proc. w skali roku. Ciut lepiej jest z obligacjami skarbowymi, ale też – biorąc pod uwagę wysokość stóp procentowych – szału nie ma. Co robić z pieniędzmi nieprzeznaczonymi na bieżące wydatki? Ponoć opłaca się inwestować w mieszkania, ale na to wielu osób nie stać.
Reklama
Polacy zaczęli więc jeszcze intensywniej szukać inwestycji z deklarowaną wysoką stopą zwrotu. Szkopuł w tym, że często zapominają, iż potencjalny duży zarobek przekłada się na równie duże ryzyko.
Chętnych, żeby wykorzystać okazję, nie brakuje. Jak grzyby po deszczu rosną kolejne biznesy, których twórcy obiecują zwrot na poziomie 10–20 proc. rocznie. Ba, niektórzy oferują po 35–50 proc. w skali roku. Wiele takich ofert to propozycje zainwestowania środków w parabiznesy, które najdelikatniej mówiąc, powinny wzbudzić w każdym konsumencie szczególną czujność.
Kilka tygodni temu jednemu z nas na Facebooku wyświetliła się reklama „Zainwestuj w marzenia – www.extremalneinwestycje.pl”. Czytamy w niej, że powinniśmy dołączyć do ARB Finance. „Podpisując Umowę Inwestycyjną z ARB FINANCE, masz do wyboru: otrzymywać 601 zł wynagrodzenia miesięcznie lub jednorazowo 72 712 zł rocznie. Skontaktuj się z nami, a powiemy Ci, jak zacząć zarabiać” – czytamy. Na grafice zaś duży napis: „ZOSTAŃ RENTIEREM”.
Kto nie chciałby dostawać dodatkowych 600 zł miesięcznie? Postanowiliśmy więc – jak zalecono – napisać do firmy. Użyliśmy w tym celu konta, które służy nam do sondowania wątpliwych biznesów w mediach społecznościowych. Odpowiedź, wraz ze szczegółową ofertą oraz projektem umowy inwestycyjnej, przyszła szybko. Podpisany pod nią był zaś nasz stary znajomy – Radosław Kozioł, pełniący funkcję pełnomocnika zarządu ARB sp. z o.o.
Aby wyjaśnić, dlaczego Radosława Kozioła nazywamy starym znajomym, musimy się cofnąć do grudnia 2017 r. Opisaliśmy wówczas przypadek samosądu wymierzonego w siedzibie stołecznej spółki Exeos Cars. 5 czerwca 2017 r. trzech oszukanych przez firmę mężczyzn wtargnęło do jej siedziby. W biurze były dwie osoby: mężczyzna, który rozmawiał przez telefon z nowym klientem, i kobieta. Trójka intruzów doskonale kojarzyła pracownika. To on obiecywał im złote góry i to przez niego – ich zdaniem – stracili pieniądze. Napastnicy powalili go na podłogę, jeden wyciągnął pojemnik z gazem pieprzowym, drugi pistolet (dopiero później okazało się, że to atrapa) i przystawił go do głowy leżącego. Pracownicy zaczęli płakać, a klienci krzyczeli o oszustwie. Zabrali karty z telefonów komórkowych oraz dyski twarde komputerów. Pracownikiem firmy, któremu przystawiono atrapę broni do czoła, był właśnie Radosław Kozioł.

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej.