Przede wszystkim ludzi, ale poza tym trzeba stworzyć cały system – zaczynając od dostaw podzespołów, przez wykształcenie kadr, na budowie sieci przesyłowych kończąc. Największym i zarazem najbardziej fascynującym odkryciem było dla mnie to, że plan budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu był właściwie doskonały: kadra miała doświadczenie, a wokół powstało miasto z drogami, osiedlem, ze stołówką, a nawet z kinem.
W połowie lat 50. fizyka jądrowa nie była już tożsama wyłącznie z konstruowaniem bomby atomowej. Prezydent USA Dwight Eisenhower mówił o atomie dla pokoju. Naukowcy wcześniej zaangażowani w projekty wojskowe, teraz pracowali w cywilu, wymieniając się poglądami na forum międzynarodowym. Na przykład do takiego spotkania doszło w Genewie w 1955 r., a udział w nim wzięli również badacze z Polski, w tym prof. Andrzej Sołtan, który tworzył wtedy Instytut Badań Jądrowych w Świerku. I już wtedy miał pomysł na to, by zbudować w Polsce pierwszą elektrownię atomową – pod Warszawą, nad Zalewem Zegrzyńskim. Docelowo zakładał zresztą, że powinno ich być kilka. Było jasne, że energetyka jądrowa jest ważną i przyszłościową dziedziną nauki, inwestowano więc w kadry, które były dobrze przygotowane i, co ciekawe, w okresie głębokiego komunizmu jeździły po świecie. Profesor Andrzej Strupczewski – do dziś aktywny zawodowo fizyk jądrowy, choć ma już ponad 80 lat – spędził rok w Stanach Zjednoczonych, następnie odwiedził Francję i poznał tajniki działania zachodnich elektrowni jądrowych.
W latach 40., kiedy Amerykanie przeprowadzali testy na atolu Bikini, skorzystał z ich zaproszenia. Może to wydawać się zaskakujące, ale już wtedy był to naukowiec o uznanym dorobku. Był to też odważny wizjoner: kiedy w Polsce miał stanąć pierwszy reaktor badawczy – EWA, negocjował z Rosjanami cenę za technologię. Zażądali 15 mln dol., profesor postawił więc wszystko na jedną kartę i poinformował ich o tym, że na stole jest kontroferta brytyjska. W ten sposób doprowadził do tego, że Polska zapłaciła Związkowi Radzieckiemu trzy razy mniej. Musiał więc po pierwsze, być bardzo dobrze zorientowany, a po drugie, mieć rozbudowane kontakty – Brytyjczycy z całą pewnością uważali go za kompetentną osobę i traktowali poważnie, choć nie wiem, czy brytyjska oferta była realna, prawdopodobnie był to blef.
Uważam, że był to optymalny moment. Bardzo dobrze wykształcone polskie kadry przyglądały się latami radzieckiej technologii i miały wobec niej zastrzeżenia, wyrażając konkretne obawy o bezpieczeństwo. To nasi naukowcy dostrzegli w jednym z modeli radzieckich reaktorów badawczych ryzyko uwalniania się promieniowania, a Rosjanie przyznali im po pewnym czasie rację. Polacy cierpliwie czekali więc na rozwój technologii, choć nie bez znaczenia było to, że PRL w tym czasie stawiała liczne elektrownie węglowe, co miało uzasadnienie polityczne.
Na początku lat 70. Wówczas decyzję o zakupie technologii od Związku Radzieckiego podjęła Finlandia, co nie było oczywiste, bo kraj ten nie znajdował się w radzieckiej strefie wpływów.
CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP