fot. Paweł Supernak/PAP
Reklama
Grzegorz Puda jest absolwentem Akademii Rolniczej w Krakowie
Pana nominacja jest, obok nominacji Przemysława Czarnka, wskazywana jako swego rodzaju prowokacja. To pan sprawozdawał w Sejmie tzw. ustawę futerkową i jest gorącym zwolennikiem zwiększenia ochrony zwierząt. Rolnicy dziwią się tej nominacji. Czy to nie obciąży pana nowej misji?
Typowe pytanie z tezą. Dlaczego kontrowersyjna? Przyznaję, że mam problem z odpowiedzią, bo nie znam uzasadnienia tej opinii. Ministrem zostałem z nominacji pana prezydenta na wniosek pana premiera! Niektóre środowiska rozpętały wokół ustawy wielką histerię i wielu rolników jej uległo, i to oczywiście jest pewnym obciążeniem. Moją rolą jako ministra jest dążenie do kompromisu, porozumienia. Byłem zwolennikiem poprawek do ustawy i nie ukrywam zadowolenia, że zostały wprowadzone. Jeżeli zaś chodzi o ochronę praw zwierząt, to kieruję się słowami św. Jana Pawła II. Ten wielki Polak przypominał nam, że szacunek do wszystkich istot żywych wynika z chrześcijańskich wartości. „W odniesieniu do widzialnej natury jesteśmy poddani nie tylko prawom biologicznym, ale także moralnym, których nie można bezkarnie przekraczać” – to jego słowa. Jeszcze kilka lat temu, kiedy PiS zapowiadał chęć wprowadzenia takiej ustawy, a było to zanim pojawiły się pseudoekologiczne szalone ideologie, troska o humanitarne traktowanie zwierząt połączyłaby wszystkich, zwłaszcza chrześcijan, i to bez względu na poglądy polityczne. Dziś natomiast mam wrażenie, że niektórzy oddają pole w tej kwestii środowiskom lewicowym. To wielki błąd. Nikt lepiej nie rozumie przyrody, natury jak rolnicy. Bycie rolnikiem to nie tylko zawód, ale też wielka pasja. Tę pasję widziałem i czułem przy każdym spotkaniu z rolnikami. Dlatego jestem pewien, że większość rolników nigdy by się nie zgodziła na taki rodzaj działalności, która wiąże się z cierpieniem zwierząt.
Skąd pomysł na pana jako ministra rolnictwa? Z biogramu zawartego na stronach rządowych nie wynika, by miał pan dużą styczność z kwestiami rolniczymi, może poza faktem, że jest pan absolwentem zootechniki na Akademii Rolniczej w Krakowie. Protestujący rolnicy często podnoszą argument dotyczący braku pańskiego doświadczenia w kwestiach, za które pan teraz odpowiada.
Tak, jestem absolwentem Akademii Rolniczej w Krakowie. Praktyki z zakresu produkcji zwierzęcej, a także warzywnictwa zdobywałem w Polsce i za granicą. Doświadczenie z zakresu zarządzania zdobywałem jako menedżer i ostatnio jako wiceminister w Ministerstwie Inwestycji i Rozwoju, a później w Ministerstwie Funduszy i Polityki Regionalnej. Mam więc wykształcenie branżowe, a zarazem doświadczenie w zarządzaniu. Proszę mi wierzyć, że jest ono bardzo przydatne w kierowaniu ministerstwem. Pan premier właśnie kogoś takiego potrzebował. Dziś, aby skutecznie rozwiązywać wiele problemów, w tym współczesnej wsi, konieczne jest posiadanie rozległej wiedzy z wielu dziedzin. Twierdzenie, że ktoś, kto nie urodził się na wsi, nie jest w stanie jej zrozumieć, tylko utrwala stereotypy oraz bezsensowne podziały i konflikty społeczne na płaszczyźnie miasto – wieś. Zaręczam, że można urodzić się w mieście i doskonale rozumieć, a nawet kochać wieś. Nie bez powodu wybrałem takie, a nie inne studia. Swoją nominację traktuję jako wielkie wyzwanie i przyjmuję z ogromną pokorą. Będę ciężko pracował, aby zrealizować program Prawa i Sprawiedliwości, któremu zaufali rolnicy.
Jak zamierza pan uspokoić nastroje wśród rolników? Na „dzień dobry” przyjechali pod pana resort i wyrzucili słomę, a przez Polskę przetoczyła się fala protestów w związku z ustawą o ochronie zwierząt.
Jestem zwolennikiem poprawek, które Prawo i Sprawiedliwość wprowadziło do ustawy. Mocno je popierałem. Wiem, że wpłynęło to na uspokojenie nastrojów. Problem jest tylko w tych przypadkach, gdzie niektóre środowiska żądają całkowitego wycofania się z ustawy. Natomiast dla rolników bardzo ważną poprawką było wycofanie uprawnień dla organizacji społecznych i to zrobiliśmy.
rozmawiali: Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak