Większość ludzi zgubiło zaufanie do walut cyfrowych i spółek nimi obracających. Celsius działał na podobnej zasadzie co banki: przyjmował depozyty klientów i pożyczał je lub grał nimi ryzykownie na tak zwane zdecentralizowane produkty finansowe, które miały przynosić ogromne zyski.

Voyager miał podobny model działania. Ale jego problemy wywołało bankructwo funduszu hedgingowego Three Arrows Capital, który splajtował po tym jak Voyager nie spłacił pożyczki w wysokości 660 milionów dolarów. Jak pokazuje ten przykład zbyt bliskie wzajemne powiązania sprawiły, że rynek kryptograficzny jest podatny na efekt domino. W tym wypadku spadek cen tokenów spowodował nadmierną dźwignię w systemie, a to stało się początkiem lawiny, której obecnie jesteśmy świadkami.

Na własne ryzyko

Rynek kryptowalut nie jest regulowany przez żadne przepisy. Oznacza to, że klienci platform e-walutowych nie mogą liczyć na taką samą ochronę, jak klienci banków czy inwestorzy angażujący swoje pieniądze w akcje poprzez firmy maklerskie. Brak podobnych przepisów regulujących kryptoaktywa powoduje, że nikt nie ma gwarancji na odzyskanie swoich pieniędzy, jeśli kryptogiełda zamrozi czyjeś konto lub, co gorsza, splajtuje.

Reklama

Celsius w warunkach użytkowania zastrzegł, że wszelkie środki zdeponowane w firmie „mogą nie podlegać zwrotowi” w przypadku upadłości. Spółka złożyła w zeszłym tygodniu wniosek o ochronę majątku, ujawniając przy tej okazji dziurę w bilansie o wartości 1,2 miliarda dolarów i zobowiązania wobec użytkowników na kwotę około 4,7 miliarda dolarów. Wprawdzie Celsius twierdzi, że ma 167 milionów dolarów w gotówce, ale nadal nie pozwala klientom wypłacić środków ze swoich kont. Na razie nie wiadomo, kiedy ponownie uruchomi wypłaty.

Podróż w jedną stronę

Natomiast Voyager twierdzi, że pieniądze jego klientów są przechowywane na koncie ubezpieczonym przez FDIC w Metropolitan Commercial Bank w Nowym Jorku. Informacja ta została zdementowana przez ekspertów prawnych i sam bank. FDIC oferuje ochronę środków tylko w przypadku upadku banku, a nie plajty platformy kryptowalutowej.

Voyager poinformował również, że wraz ze swoim partnerem bankowym przeprowadza „proces uzgadniania i zapobiegania oszustwom”, po którym użytkownicy będą mogli odzyskać dostęp do swojej gotówki. Voyager przedstawił również plan zwrotu pieniędzy wszystkim inwestorom. Zarówno Celsius, jak i Voyager wynajęli Kirkland & Ellis, prestiżową firmę prawniczą, do reprezentowania ich w sądzie.

Ochrona tylko dla platform

Celsius i Voyager złożyły wnioski o taki rodzaj ochrony przed upadłością, która pozwala firmom restrukturyzować swoje długi. Celem jest upewnienie się, że pod koniec tego procesu nadal będzie istniał zdolny do kontynuowania działalności biznes. Dlatego użytkownicy Celsiusa i Voyagera najprawdopodobniej będą traktowane jako „wierzyciele niezabezpieczeni”, uważają prawnicy. To powoduje, że są takiej samej sytuacji jak inni kontrahenci firmy i prawdopodobnie znajdą się na szarym końcu długiej kolejki wierzycieli ustawiających się po wypłatę w postępowaniu sądowym — za bankami, pracownikami i organami podatkowymi.

„Inwestorzy posiadający aktywa kryptograficzne za pośrednictwem Voyager Digital, a teraz Celsius, znaleźli się w trudnej sytuacji, ich konta zostały zamrożone, ich pozwy zostały wstrzymane, a wartość i czas wszelkich zwrotów pozostaje nieznanych” – powiedział Daniel Besikof, partner w Loeb & Loeb

Kto według prawa jest właścicielem kryptowalut?

Według Daniela Savala, prawnika z Kobre & Kim, problem ze scentralizowanymi platformami kryptograficznymi polega na tym, że dokonując ryzykownych operacji mieszają ze sobą pieniądze różnych klientów. W tej sytuacji sąd może uznać, że wszelkie ​​aktywa znajdujące się w dyspozycji giełdy są jej własnością. „Użytkownicy mogą być zaskoczeni, gdy dowiedzą się, że w scenariuszu bankructwa (platformy – przyp. red.) krypto fundusze przechowywane na ich kontach mogą nie być uważane za ich własność” – mówi Saval. „Giełdy często łączą kryptowaluty i fundusze różnych klientów w tym samym portfelu lub koncie pamięci masowej”.

To, co stanie się z funduszami klientów w przypadku upadłości platformy, w dużej mierze zależy od umowy z użytkownikami i sposobu wykorzystania ich aktywów, dodał Besikof.

Kto nie ryzykuje, ten nie powinien inwestować w tokeny?

Inwestorzy, którzy chcieliby mieć kontrolę nad swoimi tokenami mogą przenieść je z giełdy do tak zwanych portfeli „self-custody”. Tu każdy jest sam odpowiedzialny za swój własny klucz do konta. Dodatkowo do uzyskania dostępu do portfela kryptograficznego wymagane jest tajne hasło. Jednak decyzja o otworzeniu powyższego portfela wiąże się z pewnym ryzykiem. Jeśli posiadacz e-walut straci swój klucz prywatny lub hasło, może nigdy nie odzyskać swoich środków. Istnieją niezliczone przykłady osób, które zgubiły dyski twarde lub pamięci USB zawierające dane niezbędne obsługi do kryptowalut wartych miliony.

Obecnie żaden ubezpieczyciel nie oferuje produktów, które chociaż częściowo chroniłyby przed upadkiem platformy kryptowalutowej, czy zgubienia kluczy i haseł. Zdaniem Besikofa ostatnia seria bankructw stanie się impulsem do uporządkowania rynku kryptograficznego.