Kataklizmy gospodarcze czy polityczne wprowadzają zmiany w światowej gospodarce i w gospodarkach narodowych. Także i teraz ekonomiści spodziewają się zmian, chociaż skutki pandemii poznamy za kilka miesięcy. Przewidywane jest cofnięcie się globalizacji i większa ingerencja państwa w gospodarkę.

Doświadczenia poprzednich kataklizmów pokazują, że zmiany nie muszą sprzyjać wzrostowi dobrobytu. Rzadko kiedy sprawdzają się też przewidywania ekspertów.

Od globalizacji do globalizacji

Ostatnie dekady XIX wieku i pierwsza XX wieku to epoka globalizacji. Pierwsza wojna światowa doprowadziła do głębokich zmian politycznych, zwłaszcza w Europie i zapoczątkowała serię kataklizmów gospodarczych. W efekcie globalizacja została zatrzymana, a w latach 30. XX wieku nastąpiło jej cofnięcie. Granice stały się szczelniejsze zarówno w ruchu osobowym – kraje wymagały paszportów i wiz wjazdowych – jak i towarów czy kapitału.

Po II wojnie światowej Stany Zjednoczone, chcąc przywrócić normalne obroty gospodarcze na świecie, zaproponowały utworzenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) i Banku Światowego, których celem było promowanie międzynarodowej współpracy walutowej i stabilności kursów.

Reklama
"Handel międzynarodowy w latach 90. XX wieku rósł szybciej niż PKB, czemu sprzyjały obniżki ceł."

Pełna wymienialność walut stała się w latach 90. XX wieku standardem w obrotach międzynarodowych. Handel międzynarodowy rósł szybciej niż PKB, czemu sprzyjały obniżki ceł w ramach kolejnych rund Układu Ogólnego w sprawie Taryf Celnych i Handlu (ang. General Agreement on Tariffs and Trade, GATT).

W 1995 roku GATT został zastąpiony przez Światową Organizację Handlu (WTO), do której należy 160 krajów. Globalizacja weszła na jeszcze wyższy poziom, gdy dołączyło kilka dużych, wcześniej izolowanych obszarów gospodarczych – kraje dawnego ZSSR, Europy Środkowo-Wschodniej, Chiny oraz Indie.

Czy pandemia zabije globalizację?

Powszechne są opinie głoszące, że pandemia zmieni model biznesowy, zwłaszcza międzynarodowych korporacji. Zakłady produkcyjne są zależne od łańcuchów dostaw obejmujących czasem podwykonawców w kilkudziesięciu krajach.

Rozbudowane łańcuchy pozwalają minimalizować koszty, zwłaszcza pracy i wykorzystywać nadmiar pracowników w krajach rozwijających się, gdzie wynagrodzenia są relatywnie niskie.

>>> Czytaj też: "FT": Europa Środkowo-Wschodnia radzi sobie z pandemią lepiej niż reszta kontynentu. Różnice są uderzające

Ich wysokość zależy od przeciętnej produktywności, ale fabryki budowane przez międzynarodowe korporacje w krajach mniej zaawansowanych mogą mieć produktywność porównywalną z tą w bogatych krajach.

Trzeba tylko właściwie przeszkolić pracowników i zbudować dobrze działające linie produkcyjne. Międzynarodowa korporacja może dzięki temu osiągnąć wysoką wydajność przy niskich kosztach pracy.

Innym elementem obecnego modelu biznesowego są dostawy just in time, co oznacza utrzymywanie minimalnych, a czasem zerowych zapasów części zamiennych.

Sukces zależy od precyzyjnej koordynacji między przedsiębiorstwami i ich dostawcami. Jeśli którykolwiek element produkcji zostanie opóźniony, a nie ma bufora zapasów, produkcja może ucierpieć. Jeżeli jednak wszystko działa bez zarzutu, strategia ta znacznie obniża koszty utrzymywania i finansowania zapasów.

Gdy wybuchł kryzys, związany z wirusem COVID-19, część węzłów tego łańcucha, zwłaszcza znajdujących się w Chinach, przestała działać, powodując zmniejszenie lub wręcz zatrzymanie produkcji w innych krajach. Wielu ekspertów uważa, że doświadczenie z zamknięciem granic może skłonić korporacje do przenoszenia zakładów produkcyjnych do kraju macierzystego lub w jego pobliże.

Profesor Ian Goldin z Uniwersytetu Oksfordzkiego, autor książki „Defekt motyla. W jaki sposób globalizacja tworzy ryzyko systemowe i co z nim zrobić”, mówił w wywiadzie dla BBC: „Pozwolono, by ryzyko zaczęło rosnąć. To jest miękkie podbrzusze globalizacji”.

"Zachodni przemysł wytwórczy zacznie wracać do swoich krajów; sprzyjać temu będzie automatyzacja."

Zgadza się z nim Beata Javorcik, główny ekonomista Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR), która uważa, że zachodni przemysł wytwórczy zacznie wracać do swoich krajów. Sprzyjać temu będzie automatyzacja, która sprawi, że koszt siły roboczej – dziś główny atut Chin i innych krajów z grupy rynków wschodzących – straci na znaczeniu.

Przy tworzeniu planów biznesowych w większym niż dotychczas stopniu uwzględniane będzie ryzyko inwestowania w niektórych krajach. Może się to niekorzystnie odbić zwłaszcza na Chinach i państwach, które starają się powielać chińską strategię rozwoju.

Minister finansów Francji Bruno Le Maire polecił francuskim firmom dokonanie ponownej oceny łańcuchów dostaw, aby uniezależnić je od Chin i innych krajów azjatyckich.

W USA senator Lindsey Graham zaproponował ukaranie Chin, odmawiając akceptacji amerykańskiego długu, będącego w posiadaniu Ludowego Banku Chin i innych chińskich instytucji. Byłby to krok radykalny, który zapoczątkowałby znacznie groźniejszy etap wojny gospodarczej Stanów Zjednoczonych z Chinami.

Nowa architektura łańcuchów dostaw

Ta wojna już sprawiła, że międzynarodowe koncerny zaczęły zmieniać strategie. Stoją wobec dylematu – czy poświęcić kwartalne i roczne wyniki, na podstawie których akcjonariusze oceniają zarządy spółek, na rzecz długoterminowej odporności na nieprzewidziane wstrząsy. Dziś nie można przesądzić, jak ten dylemat zostanie rozwiązany. Jeśli pandemia ustąpi w ciągu kilku miesięcy, jej psychologiczne efekty będą stopniowo zanikały.

W Unii Europejskiej komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager stwierdziła, że istnieje realne ryzyko przejęcia przez inwestorów z innych kontynentów, zwłaszcza z Chin, osłabionych kryzysem europejskich spółek.

W grudniu zeszłego roku Vestager pochwaliła holenderskie propozycje wzywające do zmiany prawa europejskiego, aby umożliwić organom regulacyjnym interwencję w transakcjach przejmowania firm, w których przedsiębiorstwa przejmujące, a wspierane przez państwo, mogłyby zakłócić konkurencję. Chińskie przedsiębiorstwa często są wspierane przez państwo.

Te sygnały zamykania się gospodarek i podejmowania nieprzyjaznych kroków wobec Chin nie muszą oznaczać całkowitego odejścia od globalizacji. Udział handlu w globalnym PKB osiągnął najwyższy poziom w 2008 r. i od tego czasu wykazuje lekką tendencję spadkową.

Prawdopodobne jest jednak stworzenie nowej architektury łańcuchów dostaw i koncentrowanie się na regionalnych obszarach handlowych, takich jak Unia Europejska czy NAFTA w Ameryce Północnej. Rządy mogą nalegać, by niektóre towary (farmaceutyki czy sprzęt medyczny) były produkowane w kraju. Otwartą kwestią jest to, jak długa będzie ta lista.

Najgorszym scenariuszem, który może być następstwem pandemii, byłaby powszechna wojna handlowa między krajami, wzajemnie oskarżającymi się o działania nie fair – powrót do wysokich ceł i w konsekwencji likwidacja lub uwiąd WTO.

Dalszym efektem byłoby też zapewne wycofanie się niektórych walut z pełnej wymienialności. Nie można też wykluczyć rozpadu Unii Europejskiej lub wyjścia z niej krajów niebędących w stanie spłacić narosłych długów i odmawiających zastosowania programów oszczędnościowych. To scenariusz bardzo pesymistyczny i dziś wciąż mało prawdopodobny. Ale dynamika kryzysu spowodowanego pandemią jest trudna do przewidzenia.

Inne modele biznesowe

Pracownicy zatrudnieni na umowach cywilno-prawnych, którym nie przysługują zasiłki chorobowe ani wypłaty za okres postoju są szczególnie poszkodowani w czasie obecnego kryzysu. Działacze związkowi, a także wielu ekonomistów, mówią o konieczności zabezpieczenia ich przed nadzwyczajnymi sytuacjami, jakie obserwujemy w czasie pandemii.

Z drugiej strony wielotygodniowy okres utrzymywania „społecznego dystansu” skłania firmy do korzystania z usług freelanserów, osób niezwiązanych umowami o pracę.

"Wymuszona przez koronawirusa praca zdalna może w wielu korporacjach stać się standardem."

Wiele firm z branży finansowej, medialnej, doradczej, a nawet medycznej uruchomiło pracę zdalną przy wykorzystaniu internetu. Możliwości takie istnieją od dawna, ale dotychczas menedżerowie niechętnie zezwalali pracownikom na pracę w domu, bo nie byli w stanie kontrolować i oceniać zaangażowania oraz efektywności podwładnych. Wymuszona przez koronawirusa praca zdalna może w wielu korporacjach stać się standardem. To oczywiście wymusi zmiany w relacjach między pracodawcami a pracownikami, w tym zmianę Kodeksu Pracy.

Społeczny dystans daje szansę przetestowania sprzedaży online. Wiele firm, którym udało się przetrwać dzięki uruchomieniu lub zintensyfikowaniu e-handlu, nie wróci do poprzedniego modelu. Będzie to miało ogromny wpływ na rynek nieruchomości komercyjnych. Zniknie wiele tradycyjnych sklepów, a w ich miejsce pojawiać się będą znacznie mniejsze punkty odbioru zamówionych towarów.

Więcej państwa czy mniej?

Praktycznie wszystkie rządy starają się pomóc przedsiębiorstwom i pracownikom przetrwać okres zamknięcia gospodarki. Także banki centralne angażują się, uruchamiając programy skupu aktywów na skalę większą niż podczas światowego kryzysu finansowego w 2008 roku.

Polityka banków centralnych stała się jeszcze bardziej ekspansywna. Rezerwa Federalna USA obniżyła stopy procentowe do zera, a przewodniczący Fed Jerome Powelli zapowiedział, że uczyni wszystko, co jest konieczne do ratowania gospodarki. To niemal dokładny cytat z wypowiedzi Mario Draghiego, który w 2012 roku przyrzekł uratować strefę euro.

Pracodawcy i związki zawodowe oczekują większej aktywności państwa w okresie zapaści gospodarczej. Czy je podtrzymają, gdy kryzys zostanie zażegnany?

Tak uważa wielu ekonomistów czy szerzej intelektualistów. 3 kwietnia w Financial Times ukazał się komentarz redakcyjny, w którym publicyści FT wzywają do głębszej ingerencji państwa w gospodarkę, aktywniejszej polityki wyrównywania dochodów, m.in. poprzez wprowadzenie podatku majątkowego oraz zagwarantowania wszystkim obywatelom podstawowego dochodu.

Te postulaty są luźno związane z kryzysem, którego podłożem są zjawiska przyrodnicze, a nie ekonomiczne. Jest jednak możliwe, że większa obecność państwa w gospodarce w czasie kryzysu zachęci polityków do większej ingerencji, gdy kryzys minie.

"Pandemia spowoduje, że społeczeństwa będą bardziej doceniać potrzebę wspólnego działania."

Laureat Nagrody Nobla Amartya Sen wzywa do przebudowy światowego ładu ekonomicznego. „Historia pokazuje, że niektóre kryzysy prowadzą do poprawy równości i dostępu do żywności oraz opieki zdrowotnej” – napisał 14 kwietnia w „Financial Times”. Według niego pandemia spowoduje, że społeczeństwa będą bardziej doceniać potrzebę wspólnego działania. Druga wojna światowa sprawiła, że ludzie lepiej zdali sobie sprawę ze znaczenia współpracy międzynarodowej. Noblista nie przedstawił jednak konkretnych propozycji zmiany paradygmatu ekonomicznego, a jedynie wyraził nadzieję, że z kryzysu wyniknie coś pozytywnego.

Czy jednak większe zaangażowanie państwa będzie właściwą odpowiedzią na kryzys spowodowany zakłóceniami podaży?

Rządowe programy stymulują popyt i pozwalają, o ile kryzys nie będzie trwał wiele miesięcy, przetrwać firmom i gospodarstwom domowym. Ale nie stymulują podaży. Tej może pomóc fala deregulacji, która obniży koszt wejścia firmy i produktu na rynek, a także koszty administracyjne.

Dominujące dziś przekonanie, że po wygaśnięciu pandemii rola państwa w gospodarce zwiększy się, może okazać się fałszywe. „Odpowiedzialność za brak przygotowania USA na kryzys spoczywa na naszym dysfunkcyjnym rządzie” – piszą w National Review Charles Silver, profesor prawa na Uniwersytecie Teksasu w Austin, i David A. Hyman, profesor prawa na Georgetown University w Waszyngtonie i dodają: „USA wydają prawie bilion dolarów rocznie na obronę narodową, ale słabo radzą sobie z naszym bezpieczeństwem. Wirus, który się narodził w prowincjonalnym mieście w Chinach, zabił tysiące Amerykanów i w ciągu miesiąca spowodował gospodarczą katastrofę. Przy takich efektach nikt nie powinien chcieć, by to rząd ponosił większą odpowiedzialność za system opieki zdrowotnej. Medicare for All nie pomoże krajowi w zwykłych czasach, a w nagłych wypadkach tylko pogorszy sytuację”.

Kryzys 2008 roku niewiele zmienił

Od końca XIX wieku kraje europejskie prowadziły coraz aktywniejszą politykę socjalną, wymagającą wyższych podatków. Ale przełom w podejściu do roli państwa w gospodarce nastąpił w okresie Wielkiej Depresji w latach 30. XX wieku.

W Europie w kilku państwach pojawiły się rządy autorytarne, które przejęły kontrolę nad gospodarką. Stopień kontroli był różny – od całkowitej likwidacji własności prywatnej w ZSSR, do podporządkowania gospodarki woli rządu – w Niemczech i Włoszech, aż po etatyzm, czyli wspieranie sektora państwowego i wielkich, publicznych inwestycji w Polsce.

"Stagflacja, która nękała gospodarki w latach 70. XX wieku, wymusiła deregulację i prywatyzację."

Po II wojnie światowej rola państwa w gospodarce utrzymywała się w wielu krajach, w których doszło do fali nacjonalizacji (Francja czy Wielka Brytania). Stagflacja, czyli połączenie inflacji z niską stopą wzrostu gospodarczego, która nękała gospodarki wysoko rozwinięte w latach 70. XX wieku, wymusiła deregulację i prywatyzację, co zbiegło się w latach 90. XX wieku z intensywną globalizacją.

Gdy w 2007 roku zaczyna się światowy kryzys finansowy i osiąga apogeum we wrześniu 2008, to właśnie globalizacja i deregulacja były wskazywane jako winne. Wydawało się, że wahadło silnie przesunie się w drugą stronę – rządy zaczną ingerować w gospodarkę.

Rzeczywiście podjęły niekonwencjonalne działania. Niektóre banki zostały dokapitalizowane z funduszy publicznych i częściowo znacjonalizowane. W strefie euro powstał Europejski Mechanizm Stabilizacyjny, którego celem jest pomoc krajom zagrożonym niewypłacalnością.

W USA banki dokapitalizowane z funduszy publicznych (Troubled Asset Relief Program, TARP i Temporary Liquidity Guarantee Program, TLGP) szybko odzyskały rentowność, a instytucje państwowe pozbyły się akcji. W Unii Europejskiej kilka znacjonalizowanych banków do dziś jest kontrolowanych przez rządy, ale ogromna większość pozostała prywatna.

Nadzieje lub obawy przed zmianami wynikającymi ze światowego kryzysu finansowego okazały się przesadzone. Globalizacja przetrwała kryzys, nowe regulacje nałożyły na instytucje finansowe dodatkowe wymagania i koszty, co miało wpływ na mniejszą podaż kredytów, ale w funkcjonowaniu światowej gospodarki zmieniło niewiele.

Regulacje banków do naprawy

Doświadczenia z globalnego kryzysu finansowego zostały wykorzystane przy wprowadzaniu zaostrzonych regulacji dotyczących sektora finansowego. W USA przyjęta została ustawa o reformie finansowej Wall Street i ochronie konsumentów, znana jako ustawa Dodda-Franka. Reguła Volckera, która jest elementem ustawy, zabrania używania kapitału własnego do celów inwestycyjnych przez banki mające aktywa o wartości przewyższającej 50 mld dolarów.

W 2016 roku amerykańska Rada ds. Standardów Rachunkowości Finansowej (FASB) zarekomendowała bankom uwzględnianie bieżących, oczekiwanych strat kredytowych i tworzenia na nie rezerw. Standard Current Expected Credit Losses (CECL) koncentruje się na szacowaniu oczekiwanych strat w całym okresie kredytowania, podczas gdy dotychczasowy standard opierał się na stratach już poniesionych.

CECL wszedł w życie w styczniu 2020 roku i od razu postawił amerykańskie banki w trudnej sytuacji. Największe z nich stworzyły modele, dzięki którym szacują swoje zyski oraz potencjalne straty w zależności od tempa wzrostu gospodarki, dynamiki składowych PKB, wysokości bezrobocia i innych parametrów makroekonomicznych. O ile jednak w normalnych czasach prognozy dotyczące tych zmiennych są dość wiarygodne, to w okresie pandemii obarczone są ogromną niepewnością.

CECL miał chronić banki przed falą upadłości kredytobiorców, a tym samym wzmocnić system bankowy. Ale wiele analiz wskazuje, że może mieć działanie procykliczne, czyli wzmacniać wzrost w okresie dobrej koniunktury i osłabiać go, gdy koniunktura słabnie.

"Nowe regulacje zabezpieczają stabilność banków w czasach recesji, ale wzmacniają czynniki powodujące spowolnienie."

Z jednej strony nowe regulacje zabezpieczają stabilność banków w czasach spowolnienia wzrostu lub recesji, z drugiej strony wzmacniają czynniki powodujące spowolnienie. Pod koniec marca nadzór bankowy USA pozwolił bankom zmniejszyć wymagania dotyczące „bieżącej oczekiwanej straty kredytowej”, co może wskazywać na to, że zasady CECL zostaną poważnie skorygowane.

W 2010 roku zostały ogłoszone założenia nowych przepisów Bazylejskiego Komitetu Nadzoru Bankowego, zwanych popularnie Bazyleą III. Banki muszą utrzymywać dodatkowe bufory, których zadaniem jest absorpcja strat w okresie kryzysów, a także uwzględnianie cyklu koniunkturalnego.

Od 1 stycznia 2014 roku w krajach Unii Europejskiej obowiązuje rozporządzenie zwane popularnie CRR i dyrektywa CRD IV, które są implementacją Bazylei III do prawa unijnego. Zgodnie z CRR i CRD IV unijne banki, także polskie, musiały podnieść swój kapitał i utrzymywać bufory kapitałowe: bufor antycykliczny, bufor dla instytucji o znaczeniu systemowym i bufor ryzyka systemowego (SRB). Ten ostatni ma zapewniać zachowanie odporności banków na negatywne zjawiska szokowe o charakterze zewnętrznym dzięki utrzymywaniu przez nie odpowiednich poziomów kapitałów.

19 marca 2020 roku polski minister finansów podpisał rozporządzenie likwidujące bufor ryzyka systemowego, uwalniając tym samym kapitał w wysokości 30 mld złotych. Tak jak w przypadku amerykańskiego standardu CECL, bufor systemowy ma stabilizować banki, ale w okresie kryzysu hamuje akcję kredytową.

Z drugiej strony zachęcanie banków do rozszerzania akcji kredytowej w warunkach bardzo wysokiego ryzyka systemowego może spowodować, że wiele z nich znajdzie się w trudnej sytuacji finansowej. Kryzys pandemii pokazał, że wprowadzone po poprzednim kryzysie finansowym regulacje były niczym przygotowania do wojny, która już się zakończyła. Nowa wojna i nowy kryzys wymagają innych regulacji.

>>> Czytaj też: Koszmar na rynku pracy w USA. 30 mln Amerykanów w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych

Autor: Witold Gadomski