Magdalena i Maksymilian Rigamonti
Z Janem Ołdakowskim rozmawia Magdalena Rigamonti

1 sierpnia trafił pan do szpitala.

Pocovidowo.

A nie porocznicowo?

Wszystko razem. Ekscytuję się. Dla mnie to są ważne obchody, ważna rocznica. Również osobiście. Nieprzypadkowo na murze pamięci, na którym widnieją nazwiska poległych powstańców, jest pięciu Ołdakowskich...

Święto Niepodległości 11 listopada narodowcy już zawłaszczyli, teraz zawłaszczają Powstanie Warszawskie.

Ja ich na żadne obchody nie zapraszałem.

Sami przychodzą, a pan ich nie przegania.

Jeszcze nie tak dawno, przez wiele lat grupa ludzi gwizdała na Powązkach w czasie rocznicowych uroczystości. Bardzo mnie to dotykało.

Gwizdano, jak przychodził Donald Tusk.

Gwizdano, jak był prof. Władysław Bartoszewski. Manifestowano jakieś swoje antypatie. Niestety, takie są cienie demokracji. To, że ktoś wykorzystuje Powstanie Warszawskie do robienia wieców politycznych, jest skandaliczne, ale z drugiej strony nie sposób tego zakazać. Oczywiście, przez wiele lat pobłażliwość PiS-u w stosunku do narodowców spowodowała, że zawłaszczyli 11 listopada, święto narodowe, które nie jest związane z ich tradycją. Ta sama pobłażliwość powoduje, że wykorzystują 1 sierpnia.

Pana zastępcą jest Dariusz Gawin, mąż wiceminister kultury Magdaleny Gawin, z kolei minister kultury, wicepremier Gliński był jednym z inicjatorów powołania Funduszu Patriotycznego, z którego organizacje, za którymi stoi narodowiec Robert Bąkiewicz, dostały 3 mln zł...

Dla mnie narodowcy są marginesem.

Są realną siłą wspieraną przez Prawo i Sprawiedliwość.

Zżymam się, że Bąkiewicz wykorzystuje koniunkturę i dostaje zgodę na swój marsz 11 listopada. Rozumiem jednak, że to koszt demokracji.