Z Marcinem Piątkowskim rozmawia Grzegorz Osiecki

W 2013 r. przedstawił pan koncepcję polskiego złotego wieku - rozwijamy się tak szybko, że do 2030 r. powinniśmy osiągnąć 80 proc. poziomu dochodów Europy Zachodniej. Czy koniunktura nie zmieniła się na tyle, że ta prognoza się już nie ziści?

Gospodarczy złoty wiek trwa, bo mało komu w UE udało się przetrzymać kryzys pandemiczny tak dobrze jak nam, i tak mocno się odbić. Dotarliśmy w zeszłym roku do poziomu ponad 73 proc. średniego dochodu w strefie euro, więc cel 80 proc. do końca dekady jest w naszym zasięgu. Jednak gospodarczemu złotemu wiekowi nie towarzyszą społeczny i polityczny. Społeczny, bo epidemia zbiera okrutne żniwo, co widać po zatrważających statystykach zgonów. I polityczny, bo antyunijna polityka jest szkodliwa dla naszych interesów. Jakie są jej skutki? Bruksela nie odblokowała nam miliardów euro na Krajowy Plan Odbudowy, a to byłby jeden ze sposobów na podtrzymanie wzrostu.

Na dodatek Warszawa waha się, czy przyjąć unijny pakiet klimatyczny.

Reklama

To obniżyłoby tak nam potrzebne inwestycje w transformację energetyczną, która może stać się nowym motorem rozwoju. Nieprzyjęcie pakietu mogłoby też mieć negatywny wpływ na inwestycje zagraniczne, bo one pewnie będą lokowane w tych krajach, które zaczną zielone transformacje.

Na ile na gospodarczy złoty wiek może rzutować sytuacja międzynarodowa? Od zeszłego roku mamy kryzys migracyjny na granicy z Białorusią, za to Rosja może najechać Ukrainę.

Osłabienie suwerenności Ukrainy sprawiłoby, że bylibyśmy narażeni na szoki zewnętrzne bardziej, niż sobie to uświadamiamy. Obniżyłaby się wymiana handlowa ze wschodnimi sąsiadami, mogłyby wzrosnąć premie za ryzyko w inwestycje w nasze aktywa oraz mogłoby spaść tempo napływu inwestycji zagranicznych. Nie kontrolujemy jednak tego, co dzieje się na Wschodzie. Powinnyśmy się więc skupić na tym, na co mamy wpływ, czyli na zakończeniu konfliktów z UE i przyspieszeniu integracji z resztą kontynentu.

A gdzie jeszcze widzi pan zagrożenia dla swojego scenariusza?

Po 2015 r. doszło do dramatycznego pogłębienia politycznej polaryzacji. Mamy dwa polskie narody: jeden popiera rząd, drugi jest mu fundamentalnie przeciwny. Polaryzacja sprawia, że mimo rosnących dochodów wielu Polaków nie jest zadowolonych z życia. To tak jakby stracić co najmniej kilka lat rozwoju. To bardzo niepokojące zjawisko.

Niedawno byliśmy zaliczani do rynków wschodzących, teraz - do stabilnych. Gdzie będziemy pod koniec dekady?

To, iż Polska mogła sobie pozwolić na znaczne wsparcie gospodarki w 2020 r. i związany z tym wzrost długu publicznego bez żadnych negatywnych skutków na rynkach, wskazuje, że globalni inwestorzy traktują nas lepiej. Ale trzeba dbać o reputację, bo szybko można ją stracić. Nadal jesteśmy bardzo konkurencyjną gospodarką i do końca dekady niewiele się zmieni. Moja prognoza, że do 2030 r. osiągniemy 80 proc. poziomu dochodów Zachodu, zostanie pewnie nawet z nawiązką przekroczona. Ale teraz musimy zacząć budować te przewagi, które pozwolą nam dołączyć do europejskiej ekstraklasy. Ale o tym mało myślimy - i obawiam się, że jak już osiągniemy te 80 proc., to później będzie nam bardzo trudno doszlusować do czołówki.

Co jest kluczowe w tym procesie?

Ja postawiłbym na politykę opartą na pięć „I”: instytucje, inwestycje, innowacje, imigracja oraz inkluzywność. Nie wymyślono lepszych instytucji niż zachodnie i powinniśmy robić wszystko, by je wzmacniać, a nie osłabiać. To mówię w kontekście „reform” sądownictwa czy Trybunału Konstytucyjnego. Wyższe inwestycje to oczywistość, bo ich udział w PKB spada. Z kolei innowacje to nie tylko B+R (badania i rozwój), lecz też wspieranie edukacji i uczelni. Imigracja? Otworzyłbym uczelnie na pół miliona studentów z zagranicy i zachęcił minimum 100 tys. z nich rocznie, aby u nas zostało. By mogli dołączyć do coraz bardziej pustego rynku pracy, zakładać biznesy i pchać gospodarkę do przodu.

Kolejne „I” to inkluzywność.

Wzrost, który nie poprawia dobrobytu całego społeczeństwa, nie ma sensu moralnego, ekonomicznego ani społecznego. Na dodatek rynki bez interwencji rządu mają tendencję do oligarchizacji, przejmowania politycznej i ekonomicznej władzy przez wąskie elity. Nie można do tego dopuścić.

Współpraca Anna Ochremiak
ikona lupy />
Marcin Piątkowski / Wikimedia Commons