Media uchodzące powszechnie za prorządowe nie rzuciły się jakoś na opublikowany właśnie raport GUS pt. „Budżety gospodarstw domowych w 2022 r.”. Zawiera on statystyki z minionego roku, ale też z poprzednich lat, co pozwala prześledzić najważniejsze trendy.

Zdecydowanie najciekawsze są te, w których GUS opiera się NIE na wartościach przeciętnych, lecz na MEDIANACH. Dlaczego? Bo – w uproszeniu – mediana, dzieląca każdą z badanych grup społecznych równo na pół (dochody jednej połowy są wyższe od mediany, a drugiej niższe) w znacznie mniejszym stopniu zafałszowuje faktyczną sytuację ekonomiczną owych zbiorowości. By to uplastycznić, podam przykład: przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wynosi obecnie ok. 7,5 tys. zł brutto, ale taką kwotę lub wyższą zarabia nie więcej niż jedna trzecia zatrudnionych, reszta dostaje mniej, w tym lwia część – rażąco mniej (ok. 15 proc. badanych otrzymuje płacę minimalną). Mediana, wynosząca ok. 6 tys. zł, choć wciąż niedoskonała, jest już na pierwszy rzut oka bardziej zbliżona do realiów.

Jak rosły nierówności

Reklama

Wartość przeciętna, którą na co dzień operuje GUS (na niej również opierają się doroczne sygnalne raporty z badania budżetów gospodarstw domowych), jest tym bardziej irytująca dla większości Polek i Polaków, im większe jest rozwarstwienie dochodów. A to rozwarstwienie – jak przyznaje GUS – pod koniec pierwszej i w niemal całej drugiej kadencji PiS znacząco rosło.

Spójrzmy na dane: w latach 2013 – 2017, a więc za rządów PO-PSL i na początku rządów PiS, obserwowaliśmy stały spadek nierówności mierzony współczynnikiem Giniego (zero oznacza tu pełną równość dochodów, a 1 totalną nierówność). W momencie największej równości (2017) współczynnik ten zjechał do przyzwoitej w Europie i świecie wartości 0,3, a nawet ciut niżej. Ale potem zaczął znowu rosnąć i ten proces trwał nieprzerwanie do 2021 r. W 2022 Gini minimalnie spadł, ale i tak był wyższy niż na w 2015, czyli na finiszu rządów PO-PSL, nie mówiąc już o roku 2016, w którym działały jeszcze niemal wszystkie mechanizmy uruchomione „przez osiem ostatnich lat”.

Mamy tu pierwszy wniosek – zapewne zdumiewający dla wyborców PiS: otóż znienawidzona przez nich PO, „zdradziecka niemiecka agentura” itd., prowadziła wraz z ludowcami w drugiej kadencji politykę sprzyjającą wyrównywaniu dochodów, a PiS, po początkowym sukcesie na tym polu, prowadził potem de facto politykę odwrotną. Wyborcy PiS święcie wierzą w tzw. prawdę alternatywną. Trudno o lepszy dowód na to, że przeznaczenie co roku 3 mld zł na media narodowe miało (z punktu widzenia władzy) głęboki sens. Za te pieniądze kupiliśmy sobie wszyscy bębniarzy skutecznie zagrzewających do boju wyznawców partii rządzącej, a zarazem zagłuszających liczby i fakty.

Jak czytamy w raporcie GUS, w roku 2020 „w gospodarstwach 20 proc. osób znajdujących się w najlepszej sytuacji dochodowej skumulowanych było 39,7 proc. dochodów całej badanej zbiorowości gospodarstw domowych, podczas gdy w gospodarstwach 20 proc. osób pozostających w najgorszej sytuacji dochodowej - 6,0 proc.” W liczbach bezwzględnych wygląda to jeszcze… bezwzględniej. Co piąte gospodarstwo domowe w Polsce miało dochód na głowę rzędu 681 zł, a wydawało 1083 zł, co oznacza, że musiało się zadłużać, żeby przeżyć. W tym samym czasie co piąte gospodarstwa o z górnej grupy (najzasobniejszych) miało dochód 4475 zł na głowę, a wydawało 2332 zł, co pozwalało mu kumulować istotne oszczędności.

Trzeba dodać, że i tak już mizerne zasoby tej biedniejszej grupy w ciągu tego roku jeszcze się skurczyły, natomiast grupa bogatsza ulegała dalszemu silnemu zróżnicowaniu – najliczniejsze są w niej gospodarstwa o dochodzie między 2,5 a 3 tys. zł na głowę, ale średnią mocno podbijają te o dochodzie 10 razy wyższym.

Niekochani (rozwarstwieni) przedsiębiorcy

Pisałem niedawno o potężnym rozwarstwieniu wynagrodzeń osób zatrudnionych na etatach lub kontraktach – mamy tu istną przepaść między informatykami i innymi pożądanymi dziś przez rynek grupami wykwalifikowanych specjalistów, zarabiających powyżej 20 tys. zł miesięcznie, a milionami osób z wynagrodzeniem w okolicach 4 – 5 tys. zł. Najbardziej rozwarstwioną grupą są jednak przedsiębiorcy. W przywołanym raporcie GUS widać to wręcz jak na dłoni. Statystyki dowodzą przy okazji, że cała polityka gospodarcza i fiskalna PiS była w ostatnich latach oparta na fałszywych przesłankach lub też władza prowadziła ją celowo ze świadomością, iż jest to piekielnie groźne dla dalszego rozwoju Polski.

Nie wiem, co gorsze…

Politycy PiS, delikatnie mówiąc, nie kochają przedsiębiorców. Słynny wywód lidera Zjednoczonej Prawicy, że „jeśli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma” w połączeniu z innym – że na Polskim ładzie stracą wyłącznie cwaniacy – doskonale oddaje podejście. Szeregowi politycy PiS przeważnie bardziej to niuansują, niemniej jednak dominuje wśród nich przekonanie, że – cytuję – „przedsiębiorca trzepie taką kasę, że powinien się bardziej dzielić ze społeczeństwem”. Tu przywoływane są dane z raportów… GUS.

Na pierwszej stronie kilkunastostronicowego raportu sygnalnego z maja tego roku faktycznie można przeczytać, że „Gospodarstwa domowe osób pracujących na własny rachunek (poza gospodarstwem rolnym) dysponowały najwyższym przeciętnym miesięcznym dochodem rozporządzalnym na 1 osobę – 2540 zł oraz ponosiły największe przeciętne miesięczne wydatki na 1 osobę – 1641 zł”. Przedsiębiorcy jawią się tu jako krezusi, zwłaszcza na tle rolników i rencistów. Sęk w tym, że ten sygnalny raport bazuje na wartościach przeciętnych, które – powtórzmy – mocno zafałszowują rzeczywistość przy tak wysokim rozwarstwieniu dochodów. Aby stwierdzić, jak bardzo, wystarczy sięgnąć po medianę. Nie ma jej w raporcie sygnalnym. Znajdziemy ją natomiast w najnowszym, bardzo obszernym opracowaniu GUS. Już pierwszy rzut oka liczby wywołają konsternację. U każdego.

Emeryci na szczycie listy dochodów

Jeśli uwzględnimy medianę dochodów w poszczególnych grupach społecznych, to okaże się, że na finiszu drugiej kadencji PIS najwyższy poziom dochodu rozporządzalnego na głowę odnotowano w gospodarstwach… emerytów. Spójrzcie sami jak to wyglądało w 2022 roku:

1. Emeryci – 2167 zł (najmniej rozwarstwiona grupa);

2. Pracujący na własny rachunek – 2100 zł (najbardziej rozwarstwiona grupa);

3. Pracownicy – 2009 zł;

4. Renciści – 1625 zł;

5. Rolnicy – 1399 zł.

W rankingu miesięcznych wydatków na głowę też królują (?) emeryci: przeznaczają na zakupy co miesiąc (nadal trzymam się mediany) 1460 zł. U przedsiębiorców jest to 1326 zł, u rencistów 1280 zł, u pracowników 1204 zł,a u rolników 1003 zł. W koszyku emerytów i rencistów główną pozycję stanowią: żywność i leki (czyżby jednak nie „darmowe”?) oraz koszty utrzymania domów i rachunków za media.

Oczywiście fakt, że akurat emeryci znajdują się na szczycie rankingu mediany dochodu rozporządzalnego na głowę, ma swoją podstawową przyczynę i rozliczne konsekwencje. Osoby po sześćdziesiątce stanowią absolutnie fundamentalną bazę wyborczą partii rządzącej. Nic więc dziwnego, że partia zdecydowała się zorganizować coś na kształt masowej zrzutki na świadczenia dla swojego suwerena. Na trzynastki i czternastki zrzucili się przede wszystkim pracownicy i przedsiębiorcy oraz… ich dzieci i wnuki (bo to są w ogromniej mierze pieniądze z kredytów do spłacenia w kolejnych dekadach).

Co istotne, realny dochód rozporządzalny przedsiębiorców zmalał rok do roku o 7,6 proc., co jest rekordem wśród wszystkich badanych grup. A jako się rzekło – nie mówimy tu po krezusach, lecz o 2,4 – milionowej grupie ludzi (plus rodziny), w której bardzo dobrze sytuowana mniejszość podbija średnią i medianę całej masie mikroprzedsiębiorców prowadzących biznes głównie w firmie jednoosobowej działalności gospodarczej. W tej masie nawet podniesienie obowiązkowych składek na ZUS o kilkaset złotych (a to się znowu stanie od nowego roku) budzi grozę. Podobnie jak radykalnie windowanie płacy minimalnej.

Z obniżeniem realnych dochodów, choć nie tak wielkim jak u przedsiębiorców, mamy też do czynienia w większości gospodarstwa pracowniczych. Skutkiem jest ograniczenie możliwości konsumpcyjnych (kto w takiej sytuacji może myśleć o zakupie mieszkania lub budowie domu?), a zarazem - odłożenie planów powiększenia rodziny. Czy rządzący mogą się w tej sytuacji dziwić, że dzietność kobiet tąpnęła i odnotowaliśmy najmniej urodzeń od ponad 100 lat? Czy zakaz aborcji i utrudnianie ludziom dostępu do środków antykoncepcyjnych może zahamować ten trend? Przecież to absurd.

Zaskakująca pierwsza pozycja emerytów na liście dochodów nie świadczy zatem o potędze ich finansowych możliwości, lecz wynika ze słabości pozostałych grup - w których nominalnie wyższe dochody rozkładają się na więcej osób w gospodarstwie. Ale emeryci wdreptali na szczyt rankingu mediany dochodów również za sprawą postępującej urawniłowki w systemie świadczeń emerytalnych.

Oto prawdziwe efekty polityki ostatnich lat: w realnej gospodarce mamy do czynienia z narastającym rozwarstwieniem dochodów - notabene politycy wraz z rodzicami awansowali tu do absolutnej finansowej elity - i wzrostem nierówności, zaś w blisko 10-milionowej już grupie emerytów, którzy powinni korzystać z owoców swej pracy w miarę proporcjonalnie do swych wysiłków i zasług, władza preferuje finansowo tych, którzy pracowali relatywnie mało i mają niskie świadczenia podstawowe, kosztem tych, którzy pracowali dużo i ponadprzeciętnie zarabiali. W systemie obecnych czternastek najpracowitsi są brutalnie karani, a najmniej produktywni dla gospodarki i społeczeństwa – nagradzani.

Kiedy gospodarstwa bogaciły się realnie

Z przywołanego raportu GUS wynika też jasno, że realny dochód rozporządzalny na 1 osobę w gospodarstwie domowym powiększał się najszybciej w latach 2012 – 2016 (wcześniej, w roku 2010 wyniósł 5 proc., ale w 2011 r., w efekcie globalnego kryzysu finansowego, spadł do minus 1,5 proc.).

W kolejnych latach realny dochód rósł w następującym tempie:

  • W 2014 – o 2 proc.
  • W 2015 - o 4 proc.
  • W 2016 - o 7 proc.

Potem dynamika wzrostu zasadniczo się zmniejszyła:

  • W 2018 było to znowu 4 proc.
  • W 2019 – o 5 proc.
  • W 2020 - 2021(pandemia) – o 2 proc.
  • W 2022 – o minus 3 proc., czyli nasze dochody realne spadły.

Politycy władzy lubią szermować w debacie publicznej nominalnymi wartościami – próbując dowieść, że za ich poprzedników podwyżki płac i emerytur wynosiły „marne kilka złotych”, a teraz wynoszą kilkaset złotych. Ten przekaz jest najwyraźniej adresowany do osób, które nie rozumieją, że podwyżka o 15 procent w realiach 20-procentowej inflacji to de facto obniżka, a podwyżka o 5 proc. w realiach stabilnych lub spadających cen to podwyżka bardzo solidna. Dane GUS o realnych dochodach uwzględniają poziom inflacji i pokazują nagą prawdę.

Jaką? Ano taką, że polityka PiS doprowadziła do wyhamowania dynamiki wzrostu REALNYCH dochodów. Większość ekonomistów wyjaśni, że takie zjawisko zachodzi wszędzie tam, gdzie władza „dobry wujek”, zamiast inwestować w usługi publiczne, podnosząc ich dostępność i jakość (tylko to pozwala niwelować nierówności!), prymitywnie obdziela gotówką grupy najmniej produktywne i najbardziej podatne na manipulację, a jednocześnie represjonuje obywateli wytwarzających niemal cały tort do podziału – przedsiębiorców i wydajnych pracowników.

Takie podejście sprawia, że „tort” staje się coraz mniejszy i – przy rosnącym apetycie obdarowywanych, zaostrzanym przez obietnice licytujących się partii, szybko się kończy. Wtedy władza dzieli tort, którego jeszcze nie mamy. Jak dobrze policzymy, może się okazać, że zjedliśmy już ten, który upieką dopiero nasze dzieci. O ile będą miały z czego.