Piętnaście lat temu wzrost populacji był jedną z głównych przewag Ameryki nad innymi krajami. Przy współczynniku dzietności (wynoszącym 2,1) zbliżonym do poziomu gwarantującego zastępowalność pokoleń ˗ niezbędnym do zachowania długoterminowej populacyjnej stabilności ˗ Stany Zjednoczone uniknęły w jakiś sposób demograficznego załamania, które charakteryzowało inne bogate kraje (i więcej niż kilka biednych). Dodając do tego dużą imigrację, nasza demograficzna przyszłość wydawała się zabezpieczona.

Populacja USA miała znacznie wzrosnąć w ciągu bieżącej dekady w relacji do chińskiej, czyli populacji ich głównego globalnego rywala. Odmłodzenie obywateli oznacza świetlaną przyszłość dla gospodarki, rynków aktywów oraz wypłacalności systemów emerytalnych i zdrowotnych.

Zaledwie półtorej dekady później wydaje się, że ta wizja demograficznej dominacji rozpłynęła się. Dane ze spisu powszechnego z 2020 roku wskazują, że populacja USA rośnie obecnie najwolniej od czasu II wojny światowej. Jak dotąd nie kurczy się, ale jeśli nie skorygujemy kursu, to z pewnością ulegnie stagnacji:

ikona lupy />
Bloomberg
Reklama

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ma to znaczenie oraz co można z tym zrobić? Na żadne z tych pytań nie ma prostych odpowiedzi, ale w nadchodzących latach będziemy musieli zmierzyć się z nimi wszystkimi.

Starzejąca się Ameryka

Istnieją właściwie dwa sposoby zwiększenia populacji kraju: podniesienie dzietności lub przyjmowanie imigrantów. Stany Zjednoczone były kiedyś bardzo dobre w wykonywaniu obu tych zadań, jednak już nie są.

Według Banku Światowego oraz Population Reference Bureau, całkowity współczynnik dzietności w USA spadł do 2018 roku do około 1,73, podobnie jak w Danii i Wielkiej Brytanii.

ikona lupy />
Bloomberg

To dane sprzed pandemii, a demograficzna zapaść z ostatnich miesięcy przyśpieszy nadejście ery niskiej płodności w USA. Według niektórych szacunków, współczynnik spadł już do 1,6, czyli podobnie jak w Niemczech.

To nie jest wyłącznie konsekwencja pesymizmu Amerykanów, którzy rezygnują ze snucia długoterminowych planów czy uginających się pod ciężarem nadmiernych kosztów wychowywania dzieci domowych budżetów. Spadek dzietności wynika częściowo z ważnych powodów. Przykładowo, w ogromnym stopniu zmniejszył się współczynnik urodzeń wśród nastolatków; z 61,8 na 1000 nastoletnich dziewcząt w 1990 roku do zaledwie 17,4 w 2018 roku (spadek o 72 proc.). To pozytywna zmiana; nie chcemy, aby dzieci posiadały własne dzieci.

Inną pozytywną przyczyną spadku płodności jest dostosowanie latynoskich Amerykanów do amerykańskich norm płodności. W 2007 roku latynoskie Amerykanki miały o około 67 proc. więcej dzieci niż ich białe odpowiedniczki; do 2018 roku różnica zmniejszyła się do mniej niż 20 proc. Jest to oznaka udanej kulturowej integracji potomków imigrantów, a także zwiększenia się ekonomicznej mobilności w populacji Latynosów.

Spadek płodności nie jest jednak wyłącznie korzystnym zjawiskiem. Jak donosi ekonomista Lyman Stone, sondaże wskazują na występowanie luki między rzeczywistą a oczekiwaną przez rodziców płodnością mniej więcej od czasu ostatniego wielkiego kryzysu. W rzeczywistości średnia liczba dzieci, jakiej pragną kobiety, wzrosła do 2,6. Oznacza to, że amerykańskim rodzicom brakuje środków finansowych, aby mieć tyle dzieci, ile by chcieli.

Jeśli płodność spada, innym sposobem zwiększenia populacji kraju jest imigracja. Również na tym polu potężne niegdyś Stany Zjednoczone osłabły. Imigranci wciąż napływają, na mniejszą skalę niż dawniej, biorąc pod uwagę wielkości populacji:

ikona lupy />
Bloomberg

Podobnie jak w przypadku płodności, osłabienie imigracji nie nastąpiło wyłącznie ze złych powodów; głównym motorem spowolnienia było odwrócenie trendu wzrostu liczby nielegalnej migracji netto obserwowane w okresie wielkiego kryzysu. Stany Zjednoczone mogły jednak zwiększyć skalę legalnej imigracji, aby to zrekompensować ten trend, jednak nie zrobiły tego.

Przewiduje się, że wraz ze spadkiem imigracji i dzietności Stany Zjednoczone będą się szybko starzeć. Jeszcze przed pandemią przewidywano, że średni wiek wzrośnie do 2060 r. z obecnych 38 do 43 lat. Liczba osób w wieku powyżej 55 lat szybko rośnie, natomiast młodych ludzi ledwo się zmienia.

Dlaczego wielkość ma znaczenie

Nasuwa się tutaj naturalnie pytanie: dlaczego powinno nas to obchodzić? Możesz ulec pokusie spojrzenia na te wszystkie liczby, wzruszenia ramionami i po prostu mieć nadzieję, że Ameryka będzie się starzeć z wdziękiem. Jak odkryły jednak inne bogate kraje, starzejąca się populacja pociąga za sobą dwa duże problemy: ekonomiczne obciążenia i utratę narodowego potencjału.

Ekonomia starzenia obraca się wokół bardzo prostego faktu: starzy ludzie przestają być zdolni do pracy. To z kolei oznacza, że ich konsumpcja musi być wspierana przez wysiłki młodszych, pracujących ludzi. Wsparcie to ma zarówno finansowy (poprzez emerytury, ubezpieczenie społeczne i pieniądze, które ludzie płacą za opiekę nad starszymi członkami rodziny), jak również bezpośredni (w formie pracy polegającej na opiece nad osobami starszymi) charakter. Wraz ze starzeniem się populacji zmniejsza się liczba osób w wieku produkcyjnym, które mogą wesprzeć starsze osoby; powoduje to rosnące finansowe i fizyczne obciążenie młodych. W 2010 r. liczba dorosłych w wieku produkcyjnym przypadająca na osobę starszą wynosiła 4,8. Przewiduje się, że do 2060 r. współczynnik ten spadnie aż o połowę.

ikona lupy />
Bloomberg

Opierając się na tej prognozie, możesz przyjąć wszelkie obciążenia ekonomiczne opieki nad seniorami, jakie obecnie ponosi młoda pracująca osoba (podatki od wynagrodzeń, obowiązki związane z opieką, opłaty za domy opieki) i podwoić je. Właśnie z tym będą musieli zmierzyć się amerykańscy pracownicy w 2060 r., jeśli pozostaniemy na naszym obecnym demograficznym kursie. Jeżeli przyjrzymy się temu z matematycznego punktu widzenia, to zobaczymy, że problem ten obniży standard życia; mniej pracujących oznacza spadek produkcji na osobę dla całej populacji.

To jednak nie jedyny ekonomiczny koszt starzenia się. Proces ten ma również tendencję do ograniczania wzrostu wydajności, co jeszcze bardziej obniża standard życia. Ekonomiści Nicole Maestas, Kathleen J. Mullen i David Powell przyjrzeli się w artykule z 2016 roku stanom USA i stwierdzili, że spowolnienie wzrostu produktywności spowodowane starzeniem się populacji jest nawet większe, niż to wynikające z mechanicznego efektu kurczenia się siły roboczej. W innym artykule Shekhara Aiyara, Christian Ebeke i Xiaobo Shao przyjrzeli się europejskim krajom i stwierdzili to samo.

Dlaczego starzenie się populacji obniża jej produktywność? Częściowo może to wynikać z faktu, że starsi pracownicy są nieco powolniejsi w pracy, ale Maestas i in. szacują, że starzenie się siły roboczej wpływa również na obniżenie produktywności młodszych pracowników. Sugeruje to, że spadek produktywności wynika z zarządzania przedsiębiorstwami zdominowanymi przez starszych menedżerów, którzy stają się niezdolni do wykorzystywania nowych technologii, nowych modeli biznesowych i nowych możliwości rynkowych. Inny, subtelniejszy oraz bardziej korozyjny efekt, może wynikać z osłabienia tego, co ekonomiści nazywają ekonomią aglomeracji (ang. agglomeration): bez dużego i rozwijającego się rynku, na którym można sprzedawać, firmy niechętnie inwestują w regionie, co szkodzi produktywności na jego obszarze. Jeśli do tego zjawiska dojdzie w całych Stanach Zjednoczonych, to będziemy mieli kłopoty.

Innymi słowy, jeśli Stany Zjednoczone nie zrobią czegoś w sprawie spowolnienia spadku wielkości populacji, to mogą również doprowadzić do stagnacji standardu życia.

Dla wielu poziom życia nie jest jedynym powodem, dla którego należy dbać o populację; osoby te troszczą się też o narodowy potencjał. Jako czwarty co do wielkości kraj na świecie, Stany Zjednoczone miały wyraźną i druzgocącą przewagę nad mniejszymi dwudziestowiecznymi rywalami, takimi jak Niemcy i Japonia. Wydaje się, że USA wchodzą obecnie w okres wzmożonej konkurencji z nowym rywalem ˗ Chinami ˗ których populacja jest czterokrotnie większa niż nasza.

Jak zauważa Matt Yglesias, pisarz i współpracownik Bloomberg Opinion, wzrost populacji znacznie wzmocniłby pozycję USA w stosunku do jej znacznie większego pod tym względem rywala. Populacja Chin osiągnęła stabilny poziom i wkrótce się zacznie się kurczyć (jeśli ten proces już się nie zaczął). Jeśli jednak USA doprowadzą do stagnacji własną populację, przepaść między tymi dwoma krajami na wspomnianym polu pozostanie ogromna, co sprawi, że USA będzie niezwykle trudno w dłuższej perspektywie zrównoważyć geopolitycznie Chiny. Nie musimy zwiększyć populacji do miliarda osób, jak sugeruje Yglesias, aby wzmocnić naszą pozycję, ale powinniśmy przynajmniej upewnić się, że będziemy rosnąć, zamiast się zmniejszać.

Przeciwnicy wzrostu populacji często argumentują, że jest to szkodliwe dla planety, ponieważ zwiększając dzietność lub przyjmując więcej imigrantów, będziemy wykorzystywali także więcej zasobów naturalnych. To niekoniecznie prawda; w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci, pomimo ciągłego wzrostu populacji, w USA spadło zużycie wielu zasobów, chociażby słodkiej wody i różnych minerałów. Zużycie energii również pozostało na niezmienionym poziomie, a całkowita emisja dwutlenku węgla znacznie spadła.

Biden na ratunek?

Biorąc pod uwagę gospodarcze i geopolityczne zagrożenia, jakie niesie ze sobą kurczenie się populacji, argumentowałem, że opracowanie krajowej polityki demograficznej ma sens. Na szczęście taka polityka wyglądałaby prawdopodobnie bardzo podobnie do tego, co Biden próbuje obecnie zrobić.

Po pierwsze, najłatwiejszym sposobem na przyspieszenie wzrostu populacji jest zwiększenie imigracji. Sojusznicy Bidena przedstawili w ramach pakietu reform imigracyjnych szereg propozycji, które mają znacznie ułatwić legalny wjazd do USA, koncentrując się zwłaszcza na imigracji wykwalifikowanych pracowników. Trudno będzie ominąć senackich republikanów przy ich wprowadzaniu, zwłaszcza w czasie, gdy niepokój związany z imigracją stał się wszechogarniający na politycznej prawicy. Biden ma jednak nadal obowiązek spróbować. Prezydent może tymczasem jednostronnie podnosić limit przyjmowanych uchodźców, co zresztą uczynił w poniedziałek.

Nawet nasilenie imigracji tylko częściowo zrównoważyłoby długoterminowy spadek liczby ludności w USA. Dzieje się tak, ponieważ wielu imigrantów znajduje się już w momencie przyjazdu w okresie największej produktywności, a nawet w średnim wieku, a poza tym ciągłe zwiększanie imigracji w celu zrekompensowania przyspieszającego spadku wielkości populacji jest prawdopodobnie niewykonalne z politycznego punktu widzenia. Jeśli Stany Zjednoczone mają ustabilizować rozmiar swojej populacji, to Amerykanie muszą posiadać więcej dzieci.

Skoro według badań Amerykanie chcą mieć więcej dzieci, to wydaje się prawdopodobne, że powstrzymują ich przed tym głównie finansowe powody. Koszty opieki nad dziećmi, edukacji i opieki zdrowotnej przewyższały w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci płace. Pokrywając te koszty, rząd może pomóc młodym Amerykanom posiadać tyle dzieci, ile zechcą.

Duży nowy projekt Bidena o nazwie American Families Plan może się okazać znaczącym krokiem na drodze do realizacji tego celu. Ustawa zwiększyłaby znacznie zasiłek na dziecko w porównaniu do obowiązującej kwoty 250-300 dol. miesięcznie (świadczenie to było głównym punktem ustawy prezydenta dotyczącej przeciwdziałania skutkom Covid-19). Dzięki zapisom dokumentu żłóbki i dwuletnie koledże przygotowujące do studiów wyższych stałyby darmowe, opieka nad dziećmi w znacznym stopniu zostałaby dofinansowywana, powstałby także nowy program płatnych urlopów. Wielu pomyśli, że ustawa ta ma na celu walkę z ubóstwem, ale jest również prourodzeniowa ˗ sprawi, że wychowywanie dzieci będzie znacznie tańsze.

Doświadczenia innych bogatych krajów sugerują, że miałaby pozytywny, choć skromny, wpływ na płodność. Badając skutki polityki prenatalnej w innych krajach, Stone doszedł do wniosku, że podniesienie dzietności w USA ponownie do poziomu zastępowalności pokoleń, może wymagać podniesienia wartości świadczeń przyznawanych na opiekę nad dziećmi w całym kraju w zakresie od 2800 do 23000 dol. rocznie dla przeciętnego rodzica. Plany Bidena mieszczą się w dolnym końcu tego przedziału, ale nawet jeśli jego nowa polityka nie wypełnia całej luki, to zapewni przynajmniej lekkie zwiększenie płodności, jeśli zostanie zatwierdzona przez Kongres.