Urodzenia w 2024 roku. Ilu nas przyszło na świat?
Rok 2023 zapisał się w demograficznej historii Polski jako rok z najniższą dzietnością w historii. Ta spadła do poziomu 1,16. Jeszcze kilka lat wcześniej wynosiła ok. 1,5. Aby odpowiednio zrozumieć skalę tego problemu, warto zobrazować sytuację na konkretnych liczbach. Jeśli dane pokolenie liczy milion osób (przy założeniu, że połowa z nich to kobiety), to przy dzietności na poziomie zastępowalności pokoleń pokolenie dzieci oraz pokolenie wnuków będą tak samo liczne.
Poziom zastępowalności pokoleń to ok. 2,10-2,15. Wynika to z liczby dzieci koniecznych do zastąpienia rodziców (czyli dwójki) oraz nadwyżki wynikającej z umieralności, zanim te osiągną wiek, w którym zaczną zakładać związki i płodzić potomków. Uprośćmy obliczenia, pomińmy kwestie przedwczesnej umieralności i przyjmijmy ten poziom na 2,0. Dzietność na poziomie 2,0 dawałaby milion dzieci i tyle samo wnuków (przy utrzymaniu poziomu dzietności).
W tym roku dzietność w Polsce może wynieść ok. 1,12, a jeśli trend się utrzyma, to już niedługo osiągnie poziom 1 dziecka na kobietę. Dla dzietności na poziomie 1,0, milionowe pokolenie miałoby już jedynie 500 tys. dzieci oraz 250 tys. wnuków. W przyszłości to te 250 tys. wnuków musiałoby utrzymać pokolenie swoich rodziców i dziadków. A jeśli dzietność spadnie jeszcze bardziej? W Korei Południowej dzietność w zeszłym roku wyniosła ok. 0,75. To dla milionowego pokolenia daje 375 tys. dzieci i 140 tys. wnuków.
Liczby te doskonale pokazują, dlaczego dzietność na tak niskim poziomie to poważne zagrożenie dla stabilności finansowej państwa. Dzietność determinowana jest przez dwie liczby. Chodzi o liczbę urodzeń oraz liczbę kobiet w wieku rozrodczym. Co prawda liczba kobiet mogłaby ulec zmianie dzięki masowej migracji kobiet do Polski, ale w praktyce takie zmiany nie tylko byłyby trudne (bądź niemożliwe) do zrealizowania, a w dodatku generowałyby duże koszty i ryzyka. Drugą kluczową liczbą jest liczba urodzeń i to właśnie na nią możemy mieć ograniczony wpływ. Jak ta liczba prezentuje się w ostatnich latach? Cóż, nie jest kolorowo.
Liczba urodzeń w Polsce runęła
W okresie od lipca 2017 roku do lutego 2018 suma 12-miesięczna liczby urodzeń w Polsce wzrosła, wynosząc ponad 400 tys. rocznie (w szczytowym momencie, w październiku 2017 roku, było to 403,7 tys.). Ten chwilowy wzrost związany był m.in. z uruchomieniem świadczenia Rodzina 500+. Eksperci zauważają, że w pierwszych latach działania programu mieliśmy do czynienia z małym „baby boom”. Osoby, które zwlekały z podjęciem decyzji, zdecydowały się wtedy na spłodzenie potomka.
Jak jednak dowodzą twarde dane, program Rodzina 500+ nie spowodował długofalowego wzrostu współczynnika dzietności w naszym kraju. Spadająca liczba kobiet w wieku rozrodczym oraz niższa dzietność sprawiły, że liczba urodzeń z miesiąca na miesiąc była coraz niższa. Początkowo spadek ten nie był tak dynamiczny, jak w ostatnich latach. W okresie od lutego 2018 do listopada 2020 roku suma 12-miesięczna liczby urodzeń spadła z 401 do 358 tys. Oznacza to spadek o 11% w ciągu niemal 3 lat. Tymczasem od listopada 2020 roku do października 2024 roku (czyli w cztery lata) ta liczba spadła z 358 do 254 tys., czyli o 29%.
Listopad 2020 roku nie wydaje się tutaj przypadkową datą, ponieważ to właśnie wtedy zaczęło mijać 9 miesięcy od początku pandemii COVID-19. Trudno, aby pandemia wpłynęła na ciąże, które już się zaczęły. Miała jednak wymierny wpływ na plany związane z rodzicielstwem. Pogorszenie sytuacji ekonomicznej oraz ogólny wzrost niepewności sprawił, że potencjalni rodzice powstrzymali się z decyzją o spłodzeniu potomka.
W dłuższej perspektywie pandemia ograniczyła powstawanie nowych związków, co doskonale widzimy w liczbie zawieranych w Polsce małżeństw. Tych jest obecnie mniej niż w okresie pandemicznych ograniczeń sanitarnych. Należy przy tym pamiętać, że ich liczba maleje także w wyniku zmian kulturowych i mniejszej liczby młodych Polek i Polaków.
W 2024 roku urodziło się nas najmniej od stuleci
Suma 12-miesięczna liczby urodzeń w grudniu 2023 roku wyniosła 272,3 tys. W październiku 2023 roku było to 253,6 tys. Można więc bezpieczenie szacować liczbę urodzeń w całym 2024 roku na 250 tys., choć istnieje niemała szansa na to, że spadnie ona poniżej tego poziomu. W kraju, w którym jeszcze w latach 80. liczba urodzeń przekraczała 700 tys., mamy dziś 250 tys. urodzeń rocznie, a wiele wskazuje na to, że negatywny trend nadal nie powiedział ostatniego słowa.
Kiedy ostatni raz w Polsce urodziło się tak mało dzieci? Nawet w czasie II Wojny Światowej rodziło się więcej Polaków. Cofając się do danych z XIX i XVIII wieku, dojdziemy do wniosku, że liczba urodzeń także w tamtym okresie była wyższa, choć należy przy tym oczywiście pamiętać, że w tamtych czasach przeżywalność dzieci była znacznie niższa. Możemy więc mówić o najmniejszej liczbie urodzeń od setek lat.
Co oznacza dla nas kryzys demograficzny?
Kryzys demograficzny, bo tak można nazwać zachodzące procesy w naszym społeczeństwie zmiany, będzie olbrzymim wyzwaniem dla państwa. Najczęściej wspomina się o kosztach związanych z systemem emerytalnym oraz ochroną zdrowia. Nierzadko mówi się także o problemach na rynku pracy. Te doświadczamy już teraz. Rekordowo niskie bezrobocie jest m.in. wynikiem niewielkiej liczby młodych pracowników.
Coraz większa liczba emerytów będzie potrzebować coraz większej liczby pielęgniarek, lekarzy i opiekunów. To jednak nie są jedyne problemy związane ze starzeniem się społeczeństwa. Im starsi są ludzie, tym mniej konsumują. Mniejsza konsumpcja to słabszy wzrost gospodarczy, a co za tym idzie — mniejsze wpływy podatkowe do budżetu, z którego będzie trzeba utrzymać ochronę zdrowia oraz system emerytalny. Dodatkowo to właśnie młodzi napędzają dziś innowacje. Nowych firm będzie powstawać mniej, a te, które zostaną założone, będą mierzyć się z mniejszą konsumpcją.
Starsze społeczeństwo to także olbrzymie ryzyko polityczne. Chodzi o zjawisko gerontokracji, czyli rządów osób starszych. Politycy, którzy będą chcieli wygrać wybory, będą musieli skupiać się na nowych benefitach dla emerytów. To poziom emerytur i wydatki na ochronę zdrowia będą w centrum uwagi opinii publicznej, a inwestycje, które pozwolą nam być bardziej innowacyjnymi, zejdą na dalszy plan. Związane to będzie także z większą naturalną niechęcią do zmian wśród osób starszych.
Czy uda nam się zwiększyć liczbę urodzeń i zatrzymać kryzys demograficzny?
Jeszcze jednym z problemów może być spadek jakości usług publicznych. W mniejszych miejscowościach z niewielką liczbą dzieci nie będzie opłacało się prowadzić przedszkoli oraz szkół. To z kolei sprawi, że wychowanie dziecka stanie się jeszcze trudniejsze. Do liczby szkodliwych zjawisk należy doliczyć także tzw. kanapkową generację (ang. sandwich generation).
Im później młodzi decydują się na dziecko, tym starsi są w momencie osiągnięcia przez nie samodzielności. O ile kiedyś dzieci stawały się samodzielne, gdy ich rodzice mieli ok. 40 lat, którzy następnie wspierali swoje dzieci przy wychowaniu wnuków. Wiek rodzenia rośnie z roku na rok i dziś coraz rzadziej widujemy matki rodzące pierwsze dzieci przed 25 rokiem życia.
Ma to swoje negatywne konsekwencje. Dziadkowie stają się coraz starsi w chwili urodzin swoich wnuków i coraz częściej nie tylko nie pomagają w opiece, a wręcz sami wymagają opieki. Młodzi nie tylko muszą zatem zajmować się dziećmi, ale także swoimi rodzicami.
Kryzys demograficzny ma więc jedną bardzo niepokojącą cechę — wraz z jego postępem, zaczyna napędzać się coraz mocniej. Doskonałym przykładem może być Korea Południowa, gdzie odzwyczajonemu od widoku dzieci społeczeństwu zaczynają one coraz bardziej przeszkadzać, jeszcze bardziej uderzając w niewielką już dzietność. Wiele wskazuje na to, że wchodzący właśnie w okres dorosłości, są ostatnim pokoleniem, które może zatrzymać spiralę spadającej dzietności.