W okresie międzyświątecznym komisje sejmowe intensywnie pracują nad ustawą budżetową na 2024 rok. Plan zakłada, że Sejm uchwali ją 10 stycznia, a następnie Senat, zbierający się 18 i 19 stycznia. Wszystko po to, by jeszcze w styczniu ustawa trafiła na biurko prezydenta Andrzeja Dudy. Nasi rozmówcy z koalicji rządzącej przekonują, że etap sejmowy pójdzie sprawnie. - Prace były bardzo intensywne i nikt, żaden resort, nie jest zaskoczony tym, co się znalazło w projekcie. A skoro tak, to nie ma sensu przedłużać tych dyskusji - słyszymy od ważnego polityka Koalicji 15 Października.

I rzeczywiście nasi rozmówcy reprezentujący kilka kluczowych resortów przekonują, że są zadowoleni z przyznanych im budżetów i nie spodziewają się jakichś znaczących korekt, tym bardziej, że jeszcze na finiszu rząd w autopoprawce dorzucił 3 mld zł na media publiczne po tym jak opozycja wprowadziła tam nowe władze, wyrzucając te wskazane przez PiS. Możliwe są jednak jeszcze niewielkie korekty. Jak się dowiadujemy, beneficjentem poprawek może być Narodowe Centrum Nauki. Jakie więc są główne wyzwania, szanse i zagrożenia związane z szykowanym planem dochodowo-wydatkowym państwa?

Ulga na zbrojenia

Reklama

Przy konstruowaniu budżetu dla koalicji rządzącej istotna jest informacja potwierdzona w zeszłym tygodniu na unijnej Radzie ECOFIN (ministrowie finansów państw członkowskich). Uzgodniono tam „szczególne traktowanie inwestycji obronnych w ramach procedury nadmiernego deficytu”. To oznacza, że Polska – z deficytem sektora finansów publicznych powyżej 5 proc. PKB, może liczyć, że procedura nadmiernego deficytu (EDP) nie będzie bardzo restrykcyjna. Wszczyna ją Bruksela, gdy luka w państwowej kasie przekracza 3 proc. PKB. - Jeśli przekroczenie wynika tylko z wyższych wydatków na obronę (niż średnia UE lub wydatki przed wojną) nie będzie procedury EDP. A w przypadku uruchomienia procedury kraj będzie łagodniej traktowany, jeśli ma wysokie wydatki obronne - wyjaśnia DGP minister finansów Andrzej Domański.

Scenariusz, że dzięki uldze EDP nas nie obejmie, jest wątpliwy, bo deficyt w tym roku może - według prognoz KE - sięgnąć nawet 5,8 proc., podczas gdy “ulga na MON” pozwoli odliczyć zapewne około 1 proc. Ale ważne jest łagodniejsze traktowanie. - Jest możliwość wydłużenia wychodzenia z procedury nadmiernego deficytu z czterech do siedmiu lat, o ile te nakłady są znaczące. To znaczy, że UE stawia na obronność i ma zrozumienie dla tego typu wydatków. Dla nas to duży bezpiecznik – mówi nam z kolei wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. Obaj rozmówcy podkreślają, że to wielki sukces Polski.

Ubieganie się o tzw. klauzulę obronnościową rozpoczął jeszcze rząd Mateusza Morawieckiego, ale w związku z tym, że decyzje na unijnym szczeblu zapadły dopiero teraz, sukces ten zdyskontuje obecna koalicja.

Brak na zapasu na kolejny kryzys

Jednym z największych wyzwań w przyszłorocznych planie finansowym państwa jest duży, wynoszący 184 mld zł, deficyt budżetowy. To właściwie tyle, ile wyniesie deficyt całego sektora finansów publicznych, uwzględniający dodatkowo finanse samorządów, instytucji centralnych czy funduszy celowych, czyli 5,1 proc. PKB (liczony wg metodologii UE, tzw. deficyt general goverment- gg). - Nasze prognozy dotyczące przyszłorocznego deficytu są wyższe niż 5,1 proc. PKB, spodziewamy się bliżej 6 proc. - mówi Piotr Kalisz, główny ekonomista banku Citi Handlowy. Jego zdaniem wiele będzie zależało od tego, co jeszcze się wydarzy w budżecie, np. czy będzie nowelizowany w trakcie roku, oraz jak rozwijać się będzie gospodarka. - To jeden z najwyższych deficytów w UE, wyższy niż zakładała KE. On jest do udźwignięcia, ale pytanie, jakim kosztem, tzn. ile będziemy musieli zapłacić za pożyczenie pieniędzy na rynkach i jak sprzedawać obligacje bez nadmiernego wzrostu rentowności - wskazuje Piotr Kalisz.

Akurat sam tak wysoki poziom deficytu dziś nie wydaje się problemem, ale złą wiadomością jest to, że mając tak wysoki deficyt, polski sektor finansowy nie jest gotowy na kolejny duży kryzys. Na razie nie ma na widoku czarnych łabędzi, ale podobnie było z Covidem czy wojną. Tymczasem w latach 2018 i 2019 deficyt sektora finansów publicznych odpowiednio wyniósł 0,2 i 0,7 proc. PKB, dlatego gdy przyszła pandemia nie było problemu, by go zwiększyć do blisko 7 proc. PKB. Dziś taka interwencja groziłaby już dwucyfrową różnicą między publicznymi dochodami a wydatkami.

Na horyzoncie Komisja

W tym kontekście mniejszym zmartwieniem jest, że Polska należeć będzie do szerokiej grupy państw członkowskich, którym w przyszłym roku grozić będzie unijna procedura nadmiernego deficytu (EDP), wymuszająca cięcia budżetowe. Choć zarówno w KO, jak i w PiS wcześniej słychać było głosy, że być może Bruksela wciąż będzie wykazywać łagodne podejście, po pierwsze dlatego, że przyszły rok w UE to rok wyborczy, a po drugie Komisja musiałaby wszcząć EDP wobec ponad 20 krajów członkowskich, co może się spotkać z silnym, politycznym oporem. Nowy minister finansów Andrzej Domański ma jednak to szczęście, że w zeszłym tygodniu unijna Rada ECOFIN (złożona z ministrów finansów państw członkowskich) uzgodniła ostatecznie “szczególne traktowanie inwestycji obronnych w ramach procedury nadmiernego deficytu”, a także uwzględniane w pakiecie inwestycji pozwalających wydłużyć ścieżkę korekty EDP z 4 do 7 lat. Wydatki na obronność mają wynieść 3,1 proc. planowanego PKB, więc ulga przy wyliczaniu deficytu przez UE będzie spora.

- Na pewno “ulga na MON” jest ważna, bo nie tylko oznacza, że część wydatków na armię nie będzie brana pod uwagę przez Komisję przy ocenie poziomu deficytu, ale faktycznie pozwala zmniejszyć tempo schodzenia z deficytu w kolejnych latach - uważa ekonomista Piotr Kalisz. A zdaniem członka RPP Ludwika Koteckiego ważne są także inne rozwiązania w unijnym pakiecie. - Z naszego punku widzenia istotne są nie tylko kwestie wydatków na zbrojenia, ale także ogólna zasada, że kraje, których dług jest poniżej 60 proc. PKB, będą traktowane mniej restrykcyjnie - podkreśla Kotecki. To pozwoli ministrowi Domańskiemu rozmawiać z Komisją, by ścieżka schodzenia z deficytu nie była bardzo stroma. W tej sytuacji nawet w PiS słychać głosy, że kwestia deficytu budżetowego, większego o ok. 20 mld niż to, co we wrześniu planował rząd Mateusza Morawieckiego, to dziś bardziej problem polityczny niż praktyczny.

- Przez ostatnie dwa miesiące Tusk i jego koalicjanci próbowali wzbudzić w społeczeństwie niepokój dotyczący deficytu 4,5 proc, a teraz oni proponują prawie 6 proc. Tzw. dziura Morawieckiego na 165 mld była zła, ale dziura Tuska na 184 mld jest już bardzo dobra. Inna sprawa, że nie widzę tu jakichś gigantycznych ryzyk, na rynku nic niepokojącego się nie dzieje - mówi ważny polityk PiS.

Rosnące potrzeby pożyczkowe

Jeszcze w 2023 r. potrzeby pożyczkowe netto wynosiły 143 mld zł. Projekt ustawy złożony w Sejmie we wrześniu br. przez rząd Morawieckiego zakładał wzrost tych potrzeb do 225,4 mld zł. A teraz nowy rząd przewiduje, że ta kwota spuchnie do 250 mld zł. - Jeszcze we wrześniu brakowało ok. 30 mld zł finansowania, to oznaczało wywieranie dodatkowej presji na rynek, by inwestorzy chcieli przyjąć więcej obligacji niż sami wcześniej chcieli kupić. Teraz dochodzi dodatkowe 25 mld zł, kwota potrzeb pożyczkowych puchnie. Jeszcze do września zakładano, że duża część finansowania nastąpi na krajowym rynku, tymczasem banki i tak już dużo kupowały i trudno było oczekiwać znacznego zwiększenia tych zakupów. Jedynym realnym źródłem sfinansowania dodatkowych potrzeb pożyczkowych mogli być zagraniczni inwestorzy, którzy są dość wybredni. Musielibyśmy mieć albo słabszego złotego, albo wyższe rentowności - zwraca uwagę Piotr Kalisz z Citi Handlowego.

W tym kontekście znów istotny może być korzystny zbieg okoliczności. Po pierwsze, sądząc po zapowiedziach premiera Donalda Tuska, w końcu realną szansę na środki z KPO, a to w dużym stopniu może być źródłem finansowania tych potrzeb pożyczkowych. Po drugie, rynki jak na razie pozytywnie zareagowały na zmianę władzy w Polsce. - Od połowy października złoty umocnił się wobec euro o 5 proc. i wobec dolara o 9 proc., będąc w tym czasie jedną z najsilniejszych walut na świecie - stwierdził minister finansów Andrzej Domański podczas pierwszego czytania projektu ustawy budżetowej w Sejmie. Przekonywał też, że na wyniki wyborów pozytywnie zareagowała także giełda. - Od wyborów WIG wzrósł o 17 proc., a WIG20 o 19 proc. Poziom szerokiego indeksu warszawskiej giełdy ustanowił historyczny rekord - stwierdził Domański.