Michael Cohen był znany z bezgranicznej lojalności wobec prezydenta. Kiedyś powiedział, że „przyjąłby kulkę” za Trumpa. Jak sam wytłumaczył w środę kongresmenom, przez wiele lat był fikserem nowojorskiego biznesmena. Znaczy to tyle, że załatwiał dla szefa różne sprawy. Prywatna szkoła chciała upublicznić oceny przyszłego prezydenta? Cohen groził jej pozwem. Aktorka porno zamierzała opowiedzieć o romansie z Trumpem? Cohen kupował jej milczenie.
Każda lojalność ma swoje granice. Cohena skończyła się w lipcu 2017 r., kiedy agenci Federalnego Biura Śledczego wtargnęli do jego biura w Nowym Jorku z nakazem w ręku, rekwirując dokumenty i korespondencję elektroniczną. Zażyłość Cohena z szefem była tak powszechnie znana, że amerykańskie media nie zastanawiały się wówczas, czy będzie zeznawał przeciw prezydentowi, tylko czy „zmieni strony” („will he flip”; tak mówi się np. o gangsterach, którzy zgodzili się zeznawać przeciwko organizacji, dla której pracowali).
Przed Kongresem wystąpił więc teraz zupełnie inny człowiek niż ten, który bronił Trumpa publicznie w pierwszych miesiącach po inauguracji. Cohen za kilka dni, 6 marca, rozpoczyna trzyletnią odsiadkę m.in. za krzywoprzysięstwo przed Kongresem. Niewątpliwie więc jego skrucha podczas środowego przesłuchania miała na celu oczyszczenie swojego wizerunku przed pójściem za kraty.
Były prawnik (Cohen stracił prawo do wykonywania zawodu) nazwał swojego byłego szefa „krętaczem, rasistą i oszustem”. Między tymi epitetami kryły się jednak bardzo realne oskarżenia, które uderzają zarówno w prezydenta, jak i jego rodzinę. Warto przy tym pamiętać: Cohen nie powiedział kongresmenom wiele nowego. Większość z tych informacji była znana wcześniej z prasowych doniesień i dostępnych publicznie fragmentów dokumentów sądowych. To jednak pierwszy raz, kiedy Cohen zdecydował się o tym wszystkim opowiedzieć.
Reklama
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP