Od czwartku w pasie granicznym z Białorusią, czyli w części województw podlaskiego i lubelskiego, zaczął obowiązywać stan wyjątkowy. Obejmuje on 183 miejscowości. Został wprowadzony na 30 dni na mocy rozporządzenia prezydenta, wydanego na wniosek Rady Ministrów. Rozporządzenie prezydenta przewiduje wprowadzeniu na tym terenie m.in. ograniczenia dostępu do informacji publicznej, zakaz utrwalania za pomocą środków technicznych wyglądu określonych miejsc, obowiązek posiadania przy sobie dowodu osobistego.

Sejm zajmie się rozporządzeniem prezydenta w poniedziałek od godz. 16.30. Sejm może uchylić rozporządzenie bezwzględną większością głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Wniosek w tej sprawie zapowiedział klub Lewicy.

Posłowie KO Tomasz Siemoniak i Bartłomiej Sienkiewicz oraz europoseł PO Radosław Sikorski (w przeszłości szef MON, MSW i MSZ) zorganizowali w piątek konferencję prasową w sprawie kryzysu na wschodniej granicy i zarządzonego stanu wyjątkowego.

Według Sikorskiego "nawet na wojnach wydarzenia raportują dziennikarze". "Z Afganistanu w latach 80. docierały informacje, co się dzieje, bo byli tam dziennikarze. Tym bardziej w czasach pokoju dziennikarze powinni informować, co się dzieje na polskiej granicy" - mówił.

Reklama

Europoseł zwrócił się też do prezydenta Andrzeja Dudy. Jak zaznaczył, prezydentura to nie tylko kibicowanie, "to poważna sprawa". "Pana na granicy jeszcze nie było, to że pan zamknie oczy przez wykluczenie dziennikarzy nie oznacza, że problem zostanie rozwiązany" - podkreślił.

Sikorski zaznaczył, że rząd nie wzywa do wsparcia swoich wysiłków na granicy powołanej do tego agencji Frontex, która ma siedzibę w Warszawie, a której obsada personalna i budżet zostały w nowej perspektywie finansowej UE zwielokrotnione. Agencji, która świadczy pomoc na rzecz Litwy i innych krajów, która ma wreszcie zdolności techniczne do stwierdzenia, jaki jest stan faktyczny na granicy - dodał polityk. "Moje biuro kontaktowało się z tą agencją wczoraj i do wczoraj wniosek o udzielenie wsparcia nie dotarł" - poinformował.

Według europosła, w ten sposób rząd albo powiela błąd Grecji, która miała kryzys graniczny, bo nie zwróciła się na czas do Frontexu, "albo rząd boi się obiektywnej informacji". "Mając pewne doświadczenie w sprawach zagranicznych, wewnętrznych i obronnych, póki co nie widzimy z kolegami powodu, aby poprzeć ten wniosek (rozporządzenie - PAP) o wprowadzeniu stanu wyjątkowego" - powiedział Sikorski.

Bartłomiej Sienkiewicz zwracał uwagę, że szef MSWiA Mariusz Kamiński w jednym z wywiadów "wyśmiewał się" z Frontexu. Tymczasem, dodał, Frontex jest instytucją stworzoną właśnie na taką okoliczność, jak obecna. "Frontex jest systemem ratunkowym w sytuacji zagrożenia zewnętrznych granic Unii Europejskiej" - zauważył poseł. "Funkcjonariusze Frontexu z różnych krajów są w stanie wzmocnić granicę zewnętrzną UE w trybie alarmowym. W tym trybie pogranicznicy słowaccy osłaniają granice Litwy" - mówił Sienkiewicz.

Jak podkreślił, Frontex nie tylko może pomóc w sytuacji zagrożenia, ale jego funkcjonariusze mają jeszcze jeden obowiązek: raportują o stanie zagrożenia granicy, by w razie czego dorzucić kolejne kontyngenty ludzi czy sprzętu.

"Patrząc na to rozporządzenie o stanie wyjątkowym, jako były minister spraw wewnętrznych nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ono zostało skonfigurowane w jednym celu, żeby nie było żadnych innych oczu niż PiS nad granicą Polski" - zaznaczył Sienkiewicz.

Jego zdaniem właśnie dlatego "minister Kamiński żartuje sobie z Frontexu", a także "elementem tego rozporządzenia jest zakaz działania mediów w tym kryzysie". Chodzi bowiem o wykluczenie dziennikarzy, a nie o efektywną ochronę polskich granic - oświadczył Sienkiewicz.

Przypomniał, że gdy wybuchła wojna na Ukrainie w 2014 roku przygotowano scenariusze na wypadek migracji dużej liczby ludzi, przy wykorzystaniu poligonów wojskowych. "Te materiały gdzieś są w szafie. Mam wrażenie, że PiS robi wszystko, by usunąć świadków znad granicy, mam też wątpliwości co do efektywnej ochrony polskich granic przez rząd PiS" - ocenił były szef MSW.

Siemoniak zauważył, że w sprawie kryzysu granicznego rząd w żaden sposób nie podejmuje dialogu z opozycją parlamentarną. Tak jak choćby w 2014 roku, gdy po wybuchu kryzysu na Ukrainie Donald Tusk zaprosił liderów opozycji do KPRM, gdy był także prezes PiS Jarosław Kaczyński - podkreślił polityk.

"Dziś takiego dialogu nie ma. Po zapowiedzianym na poniedziałek posiedzeniu Sejmu spodziewamy się tylko łajania opozycji, krzyków władz, propagandy, naznaczania" - mówił Siemoniak. Jak ocenił, "wszelkie znaki na niebie i ziemi pokazują", że rozporządzenie o stanie wyjątkowym to działalność propagandowa. "Pytamy, czemu wzorem Litwy nie został ściągnięty do Polski Zespół ds. zwalczania zagrożeń hybrydowych NATO? Dlaczego nie chcemy angażować sojuszników w problem, który dotyczy całej UE i całego NATO?" - pytał poseł.

Według niego znamienne jest, że prezydent "nagle potrzebuje dwóch dni na analizę takiego wniosku, który jest podejmowany z rzekomymi zagrożeniami i rosnącą groźbą dla bezpieczeństwa Polski".

Zauważył też, że stan nadzwyczajny nie został wprowadzony w czasie pandemii, mimo istniejących przesłanek. Wprowadza się go dzisiaj "w atmosferze odartej z powagi" - podkreślił Siemoniak. "A milion obywateli widzi prezydenta, który się świetnie bawi na meczu, pokazując, że sytuacja nie jest tak poważna, skoro można tak się zachowywać" - zwracał uwagę poseł.

"Bez dialogu z opozycją, bez przekazania w trybie niejawnym informacji, które być może znają tylko rządzący trudno znaleźć powody do popierania takiego działania" - oświadczył Siemoniak.

Dopytywany, jak posłowie KO będą głosować ws. rozporządzenia o wprowadzeniu stanu wyjątkowego Siemoniak poinformował, że ostateczna decyzja zapadnie na poniedziałkowym posiedzeniu klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej. Dodał, że na dziś nie ma powodu, aby rozporządzenie ws. stanu wyjątkowego popierać, ale do poniedziałku sytuacja może się zmienić.

Lewica i przedstawiciele Fundacji Ocaleni prezentowali pod Sejmem zdjęcia i historie koczujących na granicy

Lewica i przedstawiciele Fundacji Ocaleni prezentowali pod Sejmem zdjęcia i historie koczujących na granicy polsko-białoruskiej. "Rząd wprowadza stan wyjątkowy, abyśmy nie mogli zobaczyć twarzy uchodźców" - mówili na konferencji prasowej.

W czwartek prezydent Andrzej Duda wydał rozporządzenie o wprowadzeniu stanu wyjątkowego w przygranicznym pasie z Białorusią, czyli w części województw podlaskiego i lubelskiego. Pas obejmie 183 miejscowości (115 w woj. podlaskim i 68 w woj. lubelskim). Rozporządzenie weszło w życie w czwartek po południu.

O wprowadzenie stanu wyjątkowego na okres 30 dni wnioskował rząd w związku z sytuacją na granicy z Białorusią. W Usnarzu Górnym k. Krynek (Podlaskie) - po białoruskiej stronie granicy - od trzech tygodni koczuje grupa imigrantów, która chce dostać się do Polski. Zdaniem rządu, te i inne osoby są przywożone na granicę przez służby białoruskiego reżimu, a akcja ma charakter "wojny hybrydowej".

Podczas wspólnej konferencji politycy Lewicy i przedstawiciele Fundacji Ocaleni przybliżali sylwetki osób: zdjęcia, które otrzymali od fotografów z grupy Testigo Documentary, którzy przebywali w Usnarzu Górnym, a także nazwiska, których dane zostały pozyskane na podstawie ich dowodów osobistych, a także ich historie uzyskane bezpośrednio od koczujących na granicy przez przedstawicieli Fundacji Ocaleni.

Poseł Lewicy Maciej Gdula podkreślał, że w związku z wprowadzeniem stanu wyjątkowego nie będzie możliwe pokazywania przez media osób, które przebywają na granicy. "Tam nie znajduje się jakaś abstrakcyjna grupa ludzi, nie znajdują się bogacze, współpracownicy Łukaszenki, ludzie odżywieni, zdrowi. Tam znajdują się ludzie chorzy, ludzie, którzy się boją, ludzie, którzy uciekli przed wojną, ludzie, którzy chcieliby normalnego życia" - mówił.

Jak przekazała PAP posłanka Lewicy Katarzyna Kretkowska, na miejscu znajduje się 5 Afganek i 27 Afgańczyków. Sama Kretkowska na konferencji pokazała zdjęcie pochodzącego z Kabulu 32-letniego inżyniera elektryka.

Na konferencji obecny był także poseł KO Franciszek Sterczewski, który na polsko-białoruskiej granicy spędził osiem dni. "To naprawdę wielki wstyd dla naszego państwa, że nie potrafimy udzielić pomocy grupie 32 Afgańczyków i Afganek zamkniętych bezprawnie w tym obozie" - mówił.

W ocenie Sterczewskiego wprowadzenie stanu wyjątkowego to "celowe działanie władz, żeby zanonimizować tę grupę osób, żeby ukryć twarze tych ludzi, żeby pokazać, że to nie jest nasz problem, że to nie są ludzie, że nie zasługują na naszą pomoc".

Sterczewski przedstawiał zdjęcie 53-latki, która w Afganistanie zajmowała się prowadzeniem domu. "Uciekła przed talibami razem z synami, córkami i kotem" - mówił. "Jest najstarszą osobą w zamkniętym obozie w Usnarzu Górnym. Od wielu dni jest ciężko chora" - dodał.

Przedstawiciele Fundacji Ocaleni mówili także o córkach 53-latki, które w Kabulu były nauczycielkami, uczennicami i studentkami. Wicemarszałek Senatu Gabriela Morawska-Stanecka, która była w Usnarzu Górnym, podkreślała, że na miejscu są ludzie z Afganistanu, a nie Irakijczycy i Somalijczycy. "Znani z imienia i nazwiska" - mówiła.

Morawska-Stanecka przedstawiała historię mężczyzny, który jako kucharz pracował w północnym Afganistanie. "Jest jedną z tych osób, która koczują tam i czekają na to, aż Polska okaże im ludzkie uczucia, aż polscy chrześcijanie zareagują na słowa +łaknących nakarmić, pragnących napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć+" - mówiła wicemarszałek.

Poseł Lewicy Maciej Konieczny, który również był w Usnarzu Górnym, apelował, aby nie wierzyć w doniesienia, że osoby przebywające na granicy się zmieniają, a w grupie nie ma kobiet. "Jeżeli rząd wprowadza stan wyjątkowy to wprowadza go po to, żebyśmy nie mogli zobaczyć tych twarzy, żebyśmy nie mogli usłyszeć tych historii, żebyśmy zamiast tego usłyszeli rządowe kłamstwa i propagandę o wojnie hybrydowej, o jakimś zagrożeniu wyimaginowanym wojskowym " - mówił trzymając fotografie z przygranicznego koczowiska.