Do Jacka Karnowskiego, polityka, prezydenta Sopotu, lidera Ruchu Samorządowego TAK! dla Polski, wysłałem taki list: „Jacku, no nie mogę powstrzymać się przed przypomnieniem ci sytuacji z ery niemal jurajskiej. Tworzymy obaj kolejną partię konserwatywno-liberalną. Zamożny fundator – jeden z założycieli – zamawia dla nas plik efektownie wyglądających broszur politycznych (kolorowy kredowy papier, po prostu Zachód!), które rozdajemy na ulicach Warszawy (ja) i Trójmiasta (Ty). Niestety, w broszurze znajduje się okropna zbrodniomyśl: do nurtu konserwatywnych liberałów zaliczono francuskich liberałów. Zgroza... Zatem nasze warszawskie koło pracowicie wycina nieodpowiednie strony, zanim pośle w lud ideowo czystą, dobrą nowinę. A kiedy przyjeżdżają nasi koledzy z Trójmiasta, młody wówczas – bardzo – sopocianin, Jacek Karnowski, śmieje się z nas: «A my rozdawaliśmy ulotki ładniejsze, niepocięte. Kto czyta z lupą przekaz wyborczy?». Minęło kilka ładnych dekad i okazało się, że proroczo przewidziałeś przyszłość – życie polityczne ma się tak do życia ideowego jak ogrodowa kosiarka do scyzoryka. Liczy się skutek, nie liczy odpowiedź na proste pytanie o głębszy sens działania. Pogadamy?”. Pogadaliśmy.

Z Jackiem Karnowskim rozmawia Jan Wróbel
Skuteczność, a nie ideowość?

Od tamtych lat, o których piszesz, sporo się zmieniło. Podział dzisiaj jest inny niż 30 lat temu.

Reklama
Tak, tak, kto mówi dzisiaj o sobie, że jest chadekiem? A dawno temu trwał nieomal wyścig o etykietki: liberałowie, konserwatyści, chadecy, chrześcijańscy liberałowie – by wymienić niektóre tylko z listy prawicy. Ideowość, kojarzoną z życiem partyjnym Europy Zachodniej, uznawano za rzecz oczywistą.

Bo była potrzeba określenia się wobec przeszłości, przede wszystkim wobec tradycji II RP. Pokazywano, że partie i środowiska czynne w latach 90. nie spadły z nieba, tylko są zakorzenione w tradycji. Polskiej, nie peerelowskiej. Jedni za Dmowskim, drudzy za Piłsudskim – i to albo za Piłsudskim młodym, albo starym, inni za Witosem. No, to kręciło. Dzisiaj kręci tylko ostatnich Mohikanów. Populizm i ksenofobia rządów pisowskich zdemolowały życie polityczne.

Teoria Wróbla nr 209 jest taka: wszystkie ważne polskie partie doby współczesnej są populistyczne – nie chodzi im o sukces idei, one poszukują emocji klienta i w odpowiedzi na nie kształtują przekaz tzw. polityczny. Działają jak twórcy reklam. Ludzie boją się włosów w uszach? Robimy kampanię wokół naszego cudownego suplementu diety „Ucho bez włosów!”.

Pewnie, polityka przeszła na emocje. Ale wydaje mi się, że potrzeba też twardej ekonomii oraz twardej prawdy. Masz program i szukasz emocji, a nie szukasz emocji i podporządkowujesz im program. No, są i tacy politycy, i tacy, pewnie. Jednak samorządowcy twardo stąpają po ziemi: z reguły najpierw mają program, kampanię wyborczą robią potem. Nie wydają pieniędzy, których nie mają, nie tworzą funduszy pozabudżetowych. Nie stosują też budżetu wyborczego – bo nie mogą i nie chcą. Nie mają ani odłożonych na kampanię pieniędzy, którymi przekonują do głosowania, ani pieniędzy ukrytych przed radnymi. W ramach dewastacji systemu polityki polskiej PiS zmniejsza samorządom fundusze dlatego, że u nas wydatki są przejrzyste, a wydatki rządu są w dużej części poza kontrolą większości parlamentarnej. A obecnie parlamentarna większość jest dla władzy nieszkodliwa – pieniądze publiczne są podporządkowane pozaparlamentarnemu ośrodkowi politycznemu, czyli prezesowi partii.

Tej partii...

Rezultat? Posłowie Sejmu są, za przeproszeniem, zlewani, bo minister nie przychodzi na komisję albo z niej ucieka. Eseldowska lewica przystała parę lat temu na komisję Rywina, PiS ma dziś większą aferę, tę z podsłuchiwaniem rywali politycznych przez Pegasusa – i na żadną komisję śledczą się nie godzi. Szef komisji ds. spraw służb specjalnych jest, wbrew rozsądnej tradycji, z większości parlamentarnej, a nie z opozycji. Obserwowałem obrady wielu sejmowych komisji i pamiętam merytoryczne uwagi i dyskusje. To się w ostatnich latach skończyło. Nie mówmy, że mamy w Polsce demokrację parlamentarną. Mamy quasi-demokrację.

W czasach drugiej kadencji premiera Donalda Tuska, która przeszła płynnie w krótką kadencję Ewy Kopacz, parlament już spał. Czy posłowie PO brali na dywanik swoich ministrów?

A ja pamiętam z tamtego okresu sprawę Rafinerii Gdańskiej. Był pomysł jej restrukturyzacji, szybko zgaszony właśnie przez posłów i senatorów PO z Pomorza. Pamiętam pomysł złej ustawy metropolitalnej – zgaszonej przez samorządowców z Platformy. Porównywanie tamtych czasów z obecnymi... Sejm nie może być atrapą demokracji, jak jest teraz.