„Poseł czy nie poseł?”, „skazaniec czy bohater?”, „katastrofa czy zamach”, „ocieplenie klimatu czy ekościema”, „masło czy margaryna?”, „szczepionka czy depopulacja”, „kawa czy trucizna”, „wino pomaga czy szkodzi” – celowo wymieniam te pytania hurtem, by pokazać, że tak naprawdę nie ma dziedziny, w której 100 procent ludzi byłoby pewnych, iż może się oprzeć na jednym, w miarę jednoznacznym, ustaleniu ekspertów; to po części wina ignorancji milionów wierzących od zarania dziejów w gusła i plotki, ale też części ekspertów uzależniających swe ustalenia od tego, kto płaci lub zleca.

Piszę „ustalenia”, a nie „opinie”, bo ponoć o faktach się nie dyskutuje. Dwa plus dwa w systemie dziesiętnym daje cztery, a ponieważ większość ludzi na Ziemi używa na co dzień systemu dziesiętnego, uznajemy to „cztery” za rzecz oczywistą i nie podlegającą dyskusji.

Ale to wyjątek.

Reklama

Chaos prawny, czyli koszmar zwykłych obywateli

Bez powszechnego uznania liczby „cztery” za jedyny trafny wynik „dwa plus dwa”, mielibyśmy totalny chaos w większości dziedzin życia, na czele z gospodarką. Weźmy przedsiębiorcę, który sprzedał innemu dwie maszyny, a potem jeszcze dwie, a następnie żąda zapłaty za pięć, bo ma za sobą grono ekspertów – matematyków, twierdzących, że 2+2=5. Kontrahent przelewa mu zapłatę za trzy powołując się na grono ekspertów – matematyków zapewniających, że 2+2=3. Masakra? Masakra.

No i taką właśnie masakrę mamy od dłuższego czasu w polskim systemie prawnym. Ona uderza w każdego Polaka. Niemal wszyscy moi znajomi przedsiębiorcy, którzy zmuszeni byli w ostatnich latach pójść do sądu, nie mają żadnej pewności, czy uzyskane przez nich orzeczenia nie zostaną za jakiś czas podważone – z katastrofalnymi dla nich konsekwencjami. Właśnie weszliśmy w fazę, w której jeden komornik działający w imieniu PAŃSTWA I NARODU POLSKIEGO egzekwuje w majestacie prawa wyrok wydany przez sąd w imieniu PAŃSTWA I NARODU POLSKIEGO, a drugi komornik egzekwuje w tej samej sprawie w imieniu PAŃSTWA I NARODU POLSKIEGO całkiem odwrotny wyrok wydany przez inny sąd w imieniu PAŃSTWA I NARODU POLSKIEGO. Sądy nie uznają się nawzajem. Komornicy też.

Tego chcemy?

Abstrahuję od faktu, że w wielu miejscach Polski na wyrok nigdy nie czekało się dłużej niż po ośmioletniej „reformie” PiS. Jej REALNE efekty były na tyle wstydliwe dla władzy Zjednoczonej Prawicy, że łatwo dostępne wcześniej statystyki ukazujące napływ spraw oraz sprawność poszczególnych sądów, zostały za czasów Zbigniewa Ziobry ukryte lub wręcz utajnione.

Po ośmioletnich rządach PiS w miejsce w miarę stabilnych instytucji demokratycznego państwa prawa, powszechnie szanowanych w świecie Zachodu, ale wymagających wielu reform postulowanych przez środowisko prawników (i nie tylko), mamy w wymiarze sprawiedliwości totalny chaos:

  • w przypadku kluczowych organów sądowniczych, jak Izba Dyscyplinarna SN czy TK, nie wiadomo, czy w ogóle są sądami; TSUE stoi na stanowisku, że nie są w kwestiach związanych z wykonywaniem prawa wspólnotowego; w pozostałych europejski trybunał się nie wypowiadał, ale krajowe i zachodnie autorytety prawne podważają kompetencje tych organów (na czele z „neo-KRS”), a teraz minister sprawiedliwości i cały rząd „15 października” postanowiły ignorować ich orzeczenia i w ogóle istnienie
  • w reakcji na powyższe PiS powołuje się na autorytety prawne, wedle opinii których należy ignorować decyzje i w ogóle istnienie ministra sprawiedliwości i rządu, a także ministra kultury („pułkownika Sienkiewicza”), marszałka Sejmu, NIK (na czele której stoi były poseł PiS, ale akurat niesterowny), Izby Pracy SN, TVP oraz wszystkich innych podmiotów, na które prezes PiS stracił bezpośredni wpływ
  • nie wiadomo, którzy sędziowie są sędziami, a którzy nie są; wciąż nie wiemy, czy rządzący politycy zdecydują się na wprowadzenie testów niezawisłości, co z KRS i co na to politycy opozycji oraz prezydent
  • Trybunał Konstytucyjny, który pod rządami Julii Przyłębskiej pracował rzadko jak nigdy wcześniej, teraz nagle się ożywił i wydaje seryjnie orzeczenia na każdy temat, co stało się już tak groteskowe, że nawet interesujące się prawem dzieci z podstawówki nie kupują tych „wyroków”
  • wiele orzeczeń wydanych przez polskie sądy może być podważone w sadach europejskich z uwagi na niejasny status sędziów.

To naprawdę ostatni moment, by nie pogrzebać ostatecznie zaufania obywateli do instytucji państwa prawa. Bo na ratowanie autorytetów prawniczych jest chyba za późno.

Komu to „zawdzięczamy”?

Konstytucja? Prostytucja? Gdy cel uświęca środki

Teoretycznie wszystkich odpowiedzi na fundamentalne pytania (w stylu „ile jest 2+2”) powinna nam w obszarze prawa udzielać konstytucja - przy wsparciu, a jakże, Trybunału Konstytucyjnego. Ale nasi politycy, z uwagi na rym czy współbrzmienie tej nazwy, najwyraźniej pomylili ją (oraz Trybunał) z prostytucją. Ich podejście i wynikające zeń traktowanie (wykorzystywanie, używanie) zapisów ustawy zasadniczej świadczy o tym dobitnie i jednoznacznie.

Owszem, schizofreniczna rzeczywistość, w której się znaleźliśmy i bezskutecznie próbujemy odnaleźć, wynika po części z winy ekspertów, którzy z przeróżnych powodów nie umieją lub nie chcą nam dostarczyć jednoznacznej wykładni; ale największa wina leży po stronie polityków przekonanych, że ich prawda jest „najmojsza”, a ich wizja Polski i świata, a co za tym idzie - legitymacja do sprawowania władzy, jedynie słuszna. Może to być w naszym położeniu geopolitycznym – i w obliczu dokonywanych w świecie wyborów - grzech śmiertelny. Ale ONI mają to gdzieś.

Doszliśmy do momentu, w którym stanowisko najważniejszych gremiów prawniczych, a co dopiero opinia prawna pojedynczych ekspertów, nawet tych z trzydziestoletnim doświadczeniem lub tytułami profesorskimi z poprzedniego wieku, znaczy mniej niż zeszłoroczny śnieg i właściwie NIKOGO nie obchodzi. To wina polityków – w największym stopniu PiS. Nikt nigdy wcześniej nie podważył i nie sponiewierał na tak ogromną skalę autorytetu polskich i zagranicznych autorytetów prawniczych oraz zastanych instytucji; PiS wręcz je zdelegitymizował. Krajowym zarzucił „upolitycznienie” lub „kierowanie się interesem własnej kasty”, zagranicznym notorycznie „radził”, żeby „nie mieszały się w polskie sprawy”, bo „my swoje spory załatwiamy we własnym domu”.

To niezwykle ważne. Nawet gdyby ktoś kupił całą masę kłamstw i manipulacji po to, by zgodzić się z diagnozą i częścią zarzutów stawianych na początku rządów Zjednoczonej Prawicy przez polityków PiS wobec sądów czy rzekomo upolitycznionego TK, musiał sobie ostatecznie odpowiedzieć na pytanie: czy w walce z owym upolitycznieniem i kastowością PiS odpolitycznił i „odkastowił” wszystkie instytucje? Ależ skąd! PiS je najzwyczajniej podbił obsadzając co do sztuki swoimi politykami – i to o szczególnych cechach/inklinacjach. Tychże (byłych) polityków, a nowych sędziów, okrzyknął nowymi autorytetami, a wszystkie pozostałe autorytety uznał za zdrajców, głupków, a w najlepszym razie – mało kompetentnych.

Do starych autorytetów błoto przyległo wraz z wątpliwościami, w „autorytety” PiS Polki i Polacy nigdy nie uwierzyli. Nawet znacznej części wyborców PiS nie udało się przekonać do tego, że nowe TK, KRS czy Izba Dyscyplinarna SN są odpolitycznione i niezależne od władzy. Równocześnie PiS spalił sobie wszystkie mosty do autorytetów i instytucji zagranicznych, do których dziś – jako opozycja – mógłby się odwołać. W swych interwencjach dotyczących rzekomego „łamania prawa przez reżim TuskaJarosław Kaczyński jest równie wiarygodny, jak komunistyczny eksprokurator Piotrowicz w roli niezależnego i niezawisłego sędziego TK.

Mottem ośmioletnich rządów Zjednoczonej Prawicy w obszarze prawa mogłoby być: „Wasze autorytety coś twierdzą i się oburzają przeciwko rzekomemu łamaniu prawa przez nas i naszych ludzi? A my uważamy inaczej i mamy na to opinie swoich autorytetów”. W niektórych sytuacjach (jak kontrowersyjna reasumpcja przegranych głosowań w Sejmie) politycy PiS wzmacniali swą „najmojszą rację” twierdząc, że „dysponują opiniami wybitnych konstytucjonalistów z profesorskimi tytułami”. Pytani, o jakich konstytucjonalistów chodzi, odpowiadali, że nie podadzą nazwisk, by nie narazić autorytetów na odwetowy hejt ze strony zdrajców i łżeelity. I tyle. Groteska? Owszem, ale uświęcona, czyli taka, co prowadzi do celu, jakim jest utrwalenie władzy, by już nigdy jej nie oddać.

PiS był tego naprawdę bliski. Gdyby nie nadzwyczajna mobilizacja młodych, zwłaszcza kobiet, Jarosław Kaczyński nadal mógłby, bez żadnego trybu, radzić opozycji z sejmowej mównicy, żeby zebrała wszystkie autorytety, prawne i bezprawne, i poszła sobie na zgniły Zachód, gdzie jej miejsce. Bo „tu jest Polska”.

Polska alternatywna - do upadłego?

Jest zatem, jak jest. Kaczyński stracił władzę i przeżywa z tego powodu ciężki szok. Jeszcze bardziej wstrząsa nim to, że koalicja 15 X ośmiela się odpolityczniać instytucje państwa; czytaj: usuwać ze stanowisk polityków PiS; nic to, że Tusk nie wstawia w to miejsce swoich partyjnych kolegów – najważniejsze jest to, że Kaczyński traci wpływ. Co nie zmienia faktu, że jego prawda jest najmojsza. Może nawet mojsza niż kiedykolwiek. Co ma swoje konsekwencje.

Nawet gdyby 99,9 proc. prawników w Polsce (albo i na Ziemi) ustaliło, że panowie Kamiński i Wąsik nie są posłami, to doktor nauk prawnych Jarosław Kaczyński i doktor nauk prawnych Andrzej Duda będą twierdzić, że są - bo to służy „wyższemu celowi”. Sytuacja jest dokładnie taka sama, jak w przypadku katastrofy smoleńskiej: eksperci od wypadków lotniczych ustalili, że to był tragiczny wypadek spowodowany koszmarnym zbiegiem wielu fatalnych okoliczności oraz szokujących błędów i zaniedbań, a PiS powołał własnych ekspertów (?) mających udowodnić tezę prezesa PiS o katastrofie. Wszystkich członków podkomisji Macierewicza, którzy w toku „badań” nabrali fundamentalnych wątpliwości co do zamachu, wyeliminowano, pomijając ich stanowisko. Ustaleniami pozostałych manipulowano. Reszta była zwyczajnie niekompetentna w tym obszarze.

Nic dziwnego, że większość Polaków uznało, iż to wszystko (wraz z miesięcznicami) działo się wyłącznie dlatego, że teza o zamachu była - i częściowo nadal jest - politycznie poręczna, a ustalenia ekspertów nie mają żadnego znaczenia.

To druzgocące dla Polski, kraju zagrożonego przez imperialną Rosję, a zarazem walczącego o swą podmiotowość w UniiEuropejskiej, zdominowanej dotąd przez Niemców i Francuzów. Druzgocące, bo fundamentem każdego silnego państwa i spójnego społeczeństwa nie są samozwańczy „zbawcy narodu” uosabiający rzekomo „wolę suwerena” (jak Hitler, Stalin, Putin), lecz stabilne, niezależne od siebie i władzy wykonawczej, wzajemnie kontrolujące się instytucje – w tym sądy powszechne, TK czy NIK oraz parlamentarne komisje śledcze. Traktowanie państwowych instytucji jako pionków w politycznej grze służącej zdobyciu lub umocnieniu władzy podważa zaufanie do nich i do państwa jako całości. Trudno tu o bardziej patologiczny przykład niż podkomisja Antoniego Macierewicza.

W sondażu SW Research z grudnia 2023 r. 54,4 proc. badanych Polek i Polaków oceniło pracę tej podkomisji negatywnie, a tylko 13,4 proc. pozytywnie. Wśród osób z wyższym wykształceniem negatywną opinię wyraziło 62 proc. Nawet lwia część elektoratu PiS – delikatnie mówiąc - nie ma przekonania do tego, co robił w ostatnich latach Macierewicz.

Tenże Macierewicz otrzymał w 2022 r. z rąk Andrzeja Dudy, w imieniu CAŁEGO PAŃSTWA i NARODU POLSKIEGO, najwyższe odznaczenie: Order Orła Białego. Owszem, współzakładał wraz z Jackiem Kuroniem Komitet Obrony Robotników po wydarzeniach radomskich 1976 r. i odegrał w tamtym okresie polskiej historii ważną rolę, ale w 2022 r. większość Polek i Polaków, także rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, wpisała otrzymane przezeń odznaczenie w szerszy kontekst działalności po 1989 r., a zwłaszcza po 2010 r. Ich opinia jest dla Macierewicza druzgocąca. Mimo to głowa państwa mówi obywatelom: to jest nasz wspólny bohater i autorytet.

Rozbieżne interpretacje?

Dziś Andrzej Duda wskazuje nam wszystkim – znów wbrew opiniom większości Polek i Polaków – kolejne autorytety: Kamińskiego i Wąsika. W sondażu dla „Super Expressu” Instytut Badań Pollster zapytał respondentów, czy w razie ułaskawienia obaj politycy PiS powinni odzyskać mandaty poselskie; 65 proc. badanych odpowiedziało, że nie. Wcześniej większość ankietowanych opowiadała się przeciwko wypuszczaniu skazanych prawomocnym wyrokiem z więzienia. Kancelaria Prezydenta publikuje zdjęcia, na których głowa państwa czule tuli ułaskawionych.

Własny sondaż na temat statusu mandatów Kamińskiego i Wąsika – ale wyłącznie wśród ekspertów prawnych - przeprowadziła "Rzeczpospolita". Spośród 38 uczestników badania, 32 stwierdziło, że mandaty polityków PiS zostały prawidłowo wygaszone, czworo – że obaj panowie są nadal posłami, a dwoje przedstawiło opinie mieszane lub niejednoznaczne; Wiesław Kozielewicz, były sędzia SN i były szef Państwowej Komisji Wyborczej, przekonuje, że Wąsik wciąż jest posłem, a Kamiński nie jest (ma to wynikać z opublikowania prawomocnego postanowienia marszałka Sejmu o wygaśnięciu mandatu Kamińskiego w Monitorze Polskim; w sprawie Wąsika takie postanowienie nie zostało ogłoszone w MP).

Sztab PiS odpowiada na to tradycyjnie, że ma grono własnych prawników, z których wszyscy jak jeden mąż (i żona) zapewniają, iż Wąsik i Kamiński byli zawsze posłami, a do tego – są i byli niewinni, albowiem skazał ich „stalinowski sąd” na zlecenie wrogów Polski i wrogów walki z korupcją. W ten sposób ciesząca się zaufaniem blisko 8 mln wyborców partia po raz kolejny podważa autorytet, niezawisłość i niezależność władzy sądowniczej w naszym wspólnym państwie. Robiła to przez osiem lat w trakcie swoich rządów na różne sposoby – ustami ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego oraz samego prezesa, a także poprzez serial „Kasta” i propagandę dominującą w zawłaszczonych przez polityków mediach, ale przede wszystkim umieszczając swoich ludzi – w tym polityków PiS – na czele i w składzie najważniejszych instytucji państwa.

Przez te osiem lat mieliśmy wszyscy uwierzyć, że Lech Wałęsa, znany i przyjmowany entuzjastycznie na całym świecie, w tym – w Kongresie USA - nie jest żadnym bohaterem: wcale nie stanął w 1980 r. na czele 10-milionowego ruchu, który walnie przyczynił się do obalenia komunizmu w Europie i odzyskania przez Polskę wolności w 1989 r. – bo zawsze i do końca był Bolkiem, na smyczy bezpieki. Jako taki współtworzył z komunistami III RP -postkomunistyczny system przywilejów wykształciuchów i łżeelit. Równocześnie mieliśmy się wraz z prezesem PiS radować z tego, że Stanisław Piotrowicz, były peerelowski prokurator i szef komórki partii komunistycznej w peerelowskiej prokuraturze, a III RP poseł PiS, został wielce kompetentnym, niezależnym i niezawisłym sędzią Trybunału Konstytucyjnego. I wraz z Julią Przyłębską, odkryciem towarzyskim Jarosława Kaczyńskiego, oraz Krystyną Pawłowicz, również byłą posłanką PiS, wydaje wyroki W IMIENIU PAŃSTWA I NARODU POLSKIEGO. Większość Polek i Polaków widzi, że to są wyroki „na partyjne zlecenie” - w dowolnych sprawach, które akurat pasują do narracji i politycznych planów prezesa PiS.

Czy taki Trybunał może mieć jakikolwiek autorytet? Czy zniszczenie tej instytucji wzmocniło siłę państwa polskiego?

Środki uświęcone celem

Politycy PiS przekonują, że za ich działaniami krył się zawsze wielce szlachetny cel, jakim było utrzymanie i zwiększanie zakresu władzy przez PiS, jako że tylko ta partia reprezentuje w Polsce interes narodowy i broni słabszych przed zdradzieckimi łżeelitami. Dziś twierdzą, że działali cały czas zgodnie z prawem – na co mają stosowne dowody w postaci opinii konstytucjonalistów i innych ekspertów prawnych. Ci sami eksperci mogą potwierdzić, że jeśli zdarzył się w III RP zamach na konstytucję i instytucje tworzące system prawa, to teraz – w wykonaniu „koalicji 13 grudnia”.

A mnie się zdaje, że mamy tutaj do czynienia z czymś na kształt rozszerzonego samobójstwa. Narrację Kaczyńskiego kupuje coraz mniejsza mniejszość Polek i Polaków. Coraz większa większość zastanawia się natomiast nad konsekwencjami chaosu, jaki przez ostatnich osiem lat wzbudził i nadal wzbudza PiS. Chodzi o konsekwencje nie dla partii i jej zwolenników, lecz dla nas wszystkich. Ilekroć ze wschodu dobiegają echa wystrzałów, zastanawiam się, czy to odgłosy karabinów z frontach Ukrainy, czy teższampanów otwieranych na Kremlu w reakcji na to, co sami ze sobą robimy w Polsce.

PS. Piszę ten tekst na dwa dni przed kolejną, 79. Już. rocznicą wyzwolenia Auschwitz – półtora kilometra od byłego niemieckiego obozu. Przed oczami wyświetlają mi się arcyzdolni inżynierowie, którzy potrafili urzeczywistnić „Mein Kampf” wznosząc zaawansowane technologiczne i wielce wydajne komory gazowe, oraz wytrawni prawnicy umiejący bez zmrużenia oka przekuć „wolę narodu” – czyli tak naprawdę wizję świata powstałą w czeluściach umysłu wodza – w obowiązujące prawo. A nawet to prawo egzekwować, jak ścigany i opisywany przeze mnie ćwierć wieku temu Johannes Thümmler, były szef katowickiego Gestapo i przewodniczący sądu doraźnego w Auschwitz, po wojnie stateczny i szanowany radca prawny w zakładach Zeissa. Wszyscy ci jakże inteligentni ludzie służyli wielkiej idei wielkiej Rzeszy – sprzeniewierzając się przy tym podstawowym zasadom etycznym każdej z profesji. Kłamali, manipulowali, deptali ludzką godność. Choć w domu, czasem dosłownie 100 metrów od komory gazowej, jak u Hössów, uchodzili za najlepszych, najbardziej rodzinnych ludzi na świecie, a nawet społeczników – okazali się prawdziwymi sprawcami prawdziwej zagłady. Nie, panowie i panie, cel nie uświęca środków. Czy kiedykolwiek to pojmiemy?