Pomysł skróconego tygodnia pracy jeszcze do niedawna w Polsce był traktowany jak egzotyka, która może się sprawdza w bogatych państwach, ale u nas, kraju ciągle na dorobku, nie ma na to szans. „Populizm”, „lewicowe brednie” – to jedne z najłagodniejszych określeń, jakich używali krytycy zmian postulowanych przez partię Razem, a niedawno także przez Donalda Tuska, który zapowiedział realizację tego pomysłu, jeśli PO wygra wybory. Zwolennicy zwracają uwagę na pozytywne doświadczenia płynące z takich eksperymentów przeprowadzonych w innych krajach.
Można jednak odnieść wrażenie, że obie strony sporu tak naprawdę mówią o czymś innym. Sceptycy straszą wysokimi kosztami, jakie poniosą pracodawcy, mając raczej na myśli firmy produkcyjne i usługowe. Z kolei zwolennicy mówią o podwyższaniu wydajności, zwłaszcza tam, gdzie pracuje się zadaniowo, a część czasu i tak spędza się bezproduktywnie. Część z obowiązkowych 40 godzin ludzie po prostu „odsiadują” i chodzi o to, aby mogli pójść wcześniej do domu, zamiast odliczać minuty do wyjścia z torebką na biurku. Nie oszukujmy się, że interesy ludzi pracujących w tak odmienny sposób można pogodzić. Może więc czas porzucić założenie, że da się takie same zasady stosować do budowlańca, ochroniarza i księgowej. A pomysł skrócenia tygodnia pracy potraktować jako punkt wyjścia do dyskusji o tym, jak lepiej dopasować prawo pracy do zróżnicowanej gospodarki XXI w. Kodeks, choć nowelizowany, jest z nami już 50 lat i nie może odpowiadać temu, jak pracuje się dzisiaj. A tym bardziej, jak będzie się pracować jutro i pojutrze.

Krócej, czyli ile?

Reklama
Pod samym pojęciem skróconego tygodnia pracy mogą się kryć różne koncepcje. Może to nadal oznaczać 40 godzin w tygodniu, tyle że nierozłożonych równo po 8 godzin na pięć dni. Ale tak można robić i dziś. Przepisy pozwalają w uzasadnionych przypadkach pracować w niektóre dni dłużej, a w inne krócej albo mieć za to dzień wolny. Ważne, aby liczba godzin zgadzała się na koniec miesiąca. Marcin Stanecki, radca prawny specjalizujący się w prawie pracy, zwraca uwagę, że tam, gdzie liczy się efekt, można też umówić się z firmą na zadaniowy system czasu pracy, co jednak zdarza się rzadko. – Zatrudniony może sam decydować, ile godzin pracuje. System ten wydaje się zatem idealnie skrojony pod specjalistów – mówi Stanecki. Jednak nawet wtedy kodeksowe 40 godzin musi być zachowane.
Donald Tusk obiecał czterodniowy tydzień pracy, ale nie podał żadnych szczegółów, jak miałoby to wyglądać. Skrócenie do 32 godzin w tygodniu? To wydaje się nierealne.
Więcej wiadomo o propozycji partii Razem. To zmniejszenie wymiaru godzin docelowo do 35 godzin tygodniowo (po 7 godzin dziennie) przy zachowaniu tego samego wynagrodzenia. To zresztą nie byłby pierwszy taki ruch – 40 godzin obowiązuje dopiero od 2003 r., odziedziczona po PRL norma wynosiła 46 godzin. Proces ten tym razem miałby zostać rozłożony na kilka lat.

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.