Nie minęło kilka tygodni od chwili, gdy Niemcy ogłosiły, że znów wesprą Ukraińców swym pancernym sprzętem, dostarczając im kolejne armatohaubice, gdy z ukraińskiego frontu zaczęły docierać alarmujące wieści na temat niemieckiego sprzętu. Duża jego część już nie nadaje się do użytku.
Niemiecka broń nie chce strzelać
Przejście ukraińskiej wojny z fazy manewrowej do niemal wojny pozycyjnej spowodowało, że znów na pierwszy plan, niczym w poprzednich wojnach, wysunęła się artyleria. Strona, która posiada jej więcej i nie cierpi na braki amunicyjne, jest w stanie systematycznie równać pozycje przeciwnika z ziemią, wygrywając tym samym kolejne starcia. Nie dziwi też, że zaraz po dostawach czołgów, na Ukrainę powędrowały z całego zachodniego świata przeróżne działa, w tym polskie Kraby, francuskie Caesary, czy wreszcie niemieckie Panzerhaubitze 2000. Doskonale spełniały swoje zadanie, ale do czasu, a o wielkich problemach z użytkowaniem niemieckiego sprzętu informuje Bild.
Gazeta, opierając się na rozmowach z dowódcami ukraińskich jednostek artyleryjskich z przerażeniem donosi, że duża część niemieckiego sprzętu pancernego nie bierze udziału w walkach i musiała być wycofana na zaplecze. Powodem jest zużycie się luf.
- To doskonały system, ale zużycie jest bardzo duże. Po krótkim czasie zgłosiliśmy potrzebę wymiany luf, jednak to postępuje powoli – także dlatego, że nie ma wystarczającej liczby części zamiennych – mówi Bildowi jeden z ukraińskich żołnierzy.
Szybko na jaw wyszło, iż niemiecki dostawca, najpewniej nie biorąc pod uwagę intensywności walk na Ukrainie, zapasowe lufy dostarczał w pojedynczych sztukach i dopiero późną wiosną tego roku zorientowano się, że jest problem. W maju 2024 r. firma Rheinmetal zobowiązała się wyprodukować kilkaset zapasowych luf, ale nie jest to sprawa, którą można załatwić, ot tak, od ręki.
Niemcy zapomnieli o częściach zamiennych
Czy rzeczywiście przy tak nowoczesnym sprzęcie, jaki Zachód dostarczył Ukraińcom, problemem może okazać się tak przyziemna sprawa, jak brak części zamiennych? W ocenie specjalistów, jak najbardziej jest to możliwe.
- Lufy się zużywają i to jest normalne, że mają określoną żywotność. Nie wiem, jaką żywotność mają lufy w Pzh 2000, ale ona jest liczona na liczbę strzałów. U nas, jeśli chodzi o czołgowe lufy, to myśmy mieli 1500 strzałów i po tym była lufa do wymiany. Ja się trochę dziwię, że kto jak kto, ale Niemcy nie dali luf zapasowych, bo to jest bezwzględnie najważniejsza rzecz – komentuje doniesienia niemieckich mediów generał Waldemar Skrzypczak, czołgista i były dowódca Wojsk Lądowych.
General podkreśla, że każda poważnie zorganizowana dostawa sprzętu wojskowego musi obejmować odpowiednie pakiety wyposażenia i wylicza, iż w przypadku zakupów do polskiej armii mowa jest o tzw. pakiecie urzutowanym. Bez niego sprzęt jest mało wart.
- To znaczy, że mamy dostęp do pakietu pierwszego rzutu, czyli właśnie lufa i te części, które się najszybciej zużywają. Potem jest pakiet drugiego rzutu, czyli znowu lufa i kolejne części zamienne i te zapasy są na poziomie dywizji, centralnym i na poziomie państwa. Czyli to są przynajmniej trzy rzuty części zamiennych – wylicza wojskowy.
Niemiecka armia była „grabiona. I to są konsekwencje”
Dziwi fakt, iż Niemcy, kraj teoretycznie kojarzony z porządkiem i zapobiegliwością, mogli przeoczyć tak ważny szczegół, jakim jest dostarczenie na wojnę z Rosją odpowiedniej ilości chociażby zapasowych luf do armat. Wierzyć nie chcą w to nawet niemieccy politycy, dla których doniesienia Bilda okazały się szokiem.
- To absurd, że obecnie więcej systemów uzbrojenia uległo awarii z powodu braku części zamiennych niż z powodu ostrzału wroga. Cieszymy się, że w tym roku zostanie dostarczonych więcej haubic samobieżnych, jeśli jednak na czas dostarczono by wystarczającą liczbę części zamiennych, Ukraina dysponowałaby teraz większą liczbą systemów do swojej obrony – mówi gazecie Marcus Faber z FDP, przewodniczący komisji obrony Bundestagu.
Mniej zdziwiony takim obrotem sprawy jest generał Skrzypczak. Obserwując poczynania niemieckiej armii w ostatnich kilkudziesięciu latach, nie ma on wątpliwości, że ona sama boryka się z poważnymi problemami, a to tylko obrazuje, w jakim stanie dziś jest Bundeswehra.
- Jeśli do tego doszło, to świadczy o tym, że Niemcy mają wieloletnie zaniedbania. Bo to nie jest problem tylko taki, że nie mają tych części na Ukrainę ale to jest problem armii niemieckiej, która przez wiele lat była redukowana i grabiona z budżetu i to są konsekwencje – ocenia generał Skrzypczak.
W sierpniu 2024 r. Niemcy zobowiązały się dostarczyć Ukrainie kolejnych 12 Pzh 2000 oraz 36 haubic RCH 155.