Czy jestem dobrą matką? Zawsze zadaję to pytanie mężowi, gdy na koniec dnia ląduję padnięta w łóżku. Odpowiada, że najlepszą, ale ja mam pewność, że mówi cokolwiek, bylebym dała mu spokój – opowiada Karolina. W internecie założyła zamkniętą grupę wsparcia dla osób, które nie czerpią satysfakcji z roli rodzica. Przed świętami ruch jest olbrzymi. – To dlatego, że trwa zmasowany atak reklam, w których bohaterem zbiorowym jest rodzina. Mam przed oczami konkretny przypadek: przy stole siedzą babcia, dziadek, mama w widocznej ciąży, tata. Kilkuletnia dziewczynka podchodzi do rodziców, mówi coś, oni odpowiadają z czułością. W grupie ludzie mocno takie przekazy przeżywają. Zestawiają je ze swoim życiem, w którym nie ma czasu na wspólne robienie pierników. I prawdę mówiąc, mało kto ma na to ochotę. Podobnie jak na zabawę z własnym dzieckiem i wysłuchiwanie partnera.
O ile o wypaleniu zawodowym napisano już niejeden poradnik, o tyle temat wypalenia rodzicielskiego to ciągle terra incognita. Jak przekonują badacze, trudno rozmawiać o nim otwarcie – zwłaszcza w kraju, który stawia rodzinę na piedestale. – Najwyższy czas, by głos rodziców wybrzmiał – przekonuje dr Magdalena Rosochacka-Gmitrzak, socjolożka rodziny i gerontolożka społeczna z Uniwersytetu Warszawskiego, związana też z Towarzystwem Inicjatyw Twórczych „ę”. – Po wojnie świat zafascynował się ideą rodziny nuklearnej. Czyli małej, dwupokoleniowej. Była to odpowiedź na sytuację społeczną: zginęło wielu ludzi, stare więzi się rozpadły. A także ekonomiczną – rynek pracy potrzebował mobilnych, a zatem małych rodzin – tłumaczy ekspertka. Ideę rodziny nuklearnej spopularyzował po wojnie amerykański socjolog Talcott Parsons, który głosił, że jest ona samowystarczalna i w każdych warunkach da sobie radę. Wiele jej dotychczasowych funkcji – w tym edukacyjną i opiekuńczą – w uprzemysłowionych społeczeństwach miało przejąć państwo. Zdaniem socjolożki samowystarczalność rodziny to jeden ze szkodliwych mitów, które należy obalić. W niektórych krajach, np. Finlandii, proces ten zresztą nastąpił – rodzice z dziećmi są realnie wspierane, zgodnie z ich faktycznymi potrzebami. W innych – w tym w Polsce czy w USA – rozwiązań systemowych wciąż brakuje.
Doktor Rosochacka-Gmitrzak przypomina stare powiedzenie, że trzeba wioski, aby wychować dziecko – i sugeruje, że współcześnie należy rozumieć je inaczej, szerzej. – Elementem tej „wioski” może być anonimowa grupa na Facebooku, przyjaciele, sąsiedzi, z którymi się dobrze dogadujemy, czy wreszcie terapeuta, któremu zdecydujemy się opowiedzieć o swoich myślach. Wiem, łatwo jest dawać rady, gdy się mieszka w Warszawie. A co mają zrobić matka i ojciec z małego miasteczka? Są w znacznie trudniejszym położeniu. Być może dla nich rozwiązaniem będzie otworzenie się przed kimś, kogo znają, spotykają w kolejce do sklepu, na placu zabaw, w szkole. To wymaga wielkiej odwagi, pokonania ogromnej bariery wstydu. Nie jest łatwo przyznać: gdy odrabiam z dzieckiem lekcje, chce mi się rzygać, a gdy gotuję rosół, płaczę.
Reklama

Nie jesteśmy wyjątkowi

Psycholożka Katarzyna Drabarek jest współautorką raportu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę na temat postaw wobec stosowania kar fizycznych. W badaniu analizowała trudności związane z rodzicielstwem, w tym aspekt wypalenia. – To nowy wątek, wciąż mało przeanalizowany – potwierdza Drabarek. Prekursorskie opracowanie na ten temat powstało m.in. przy współudziale dr Doroty Szczygieł, psycholożki z SWPS. Polska naukowczyni znalazła się w międzynarodowym konsorcjum badawczym, które opracowało raport „Parental Burnout Around the Globe: a 42-Country Study” (dr Szczygieł opowiada o nim w rozmowie z DGP – nr 29 z 11 lutego 2022 r.). – Z tych badań płynie wniosek, że istnieje silny związek między wypaleniem a kulturą indywidualistyczną, nastawioną na rozwój i sukces jednostki, oraz brakiem wsparcia, który odczuwają rodzice. Ten ostatni aspekt jest kluczowy – podkreśla Katarzyna Drabarek. Również jej zdaniem odpowiedzialność za wychowanie nie musi spoczywać wyłącznie na matce i ojcu – rolę do odegrania mogą mieć też dalsi krewni i otoczenie. – W kulturach bardziej kolektywistycznych, w których dominują wielopokoleniowe rodziny, obciążenie rodziców jest mniejsze – mówi psycholożka. – My, Polacy, nie jesteśmy wyjątkowi. Podobnie jak wyjątkowa nie jest presja, której ulegamy, na bycie perfekcyjnym: rodzicem, pracownikiem. W brutalnej konfrontacji z rzeczywistością musimy zdać sobie sprawę z własnych ograniczeń i z tego, że doba ma 24 godziny.
W badaniach Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę ankietowanym przedstawiono kwestionariusz z 23 zdaniami. Chodziło w nich m.in. o opisanie uczuć, które oddałyby poziom wyczerpania rolą matki lub ojca, zdystansowania emocjonalnego do dziecka, utraty przyjemności bycia rodzicem i kontrastu, czyli poczucia nieskuteczności w rodzicielstwie. Wyczerpanie oznacza tu zmęczenie, brak siły do zajmowania się bliską osobą. Zdystansowanie, oddalenie od dziecka jest z kolei sytuacją, w której rodzic robi minimum, by wywiązać się z obowiązków: pilnuje, by dziecko było ubrane, najedzone, chodziło do szkoły, ale nie starcza mu już chęci na zabawę i rozmowę, nie dba o rozwijanie relacji. Badania pokazały, że ok. 4 proc. rodziców w wieku 18–44 lata doświadcza całkowitego wypalenia. Problem ten dotyka zarówno matki, jak i ojców.
Katarzyna Drabarek zauważa, że wypalony rodzic stopniowo zmienia swoje zachowanie wobec dziecka. W miarę jak zwiększa się dystans emocjonalny, wzrasta prawdopodobieństwo zaniedbań i przemocy. – Wypaleni rodzice są w grupie ryzyka, jeśli chodzi o stosowanie kar fizycznych – twierdzi psycholożka. To także po części odpowiedź na pytanie, do czego prowadzi nieleczone wypalenie. – 16 proc. rodziców uciekających się do przemocy wobec dziecka tłumaczyło ją w naszych badaniach wyczerpaniem i tym, że nie mieli siły zachować się inaczej – dodaje.
Zdaniem dr Magdaleny Rosochackiej-Gmitrzak wyniki badań dotyczące wypalenia w przypadku Polski są zaniżone. Dlaczego? – Bo o problemie nie wypada mówić. A najwyższa pora – przekonuje socjolożka. I powołuje się na tegoroczne badanie zrobione przez naukowców z Uniwersytetu Ohio, w którym 66 proc. ankietowanych rodziców przyznało się do tego, że odczuwa wypalenie związane ze swoją rolą. – Przeprowadziłam analizę prasy europejskiej i amerykańskiej z czasów pandemii pod kątem kondycji rodziny. W artykułach rozmówcy nie mówili jedynie o tym, że są zmęczeni. Niektórzy przyznawali się do myśli samobójczych czy agresji wobec dziecka. To nie jest tylko kolejny trend. Mówimy o sytuacjach, które wiążą się z realnym zagrożeniem dla każdej strony w układzie rodzinnym – mówi dr Rosochacka-Gmitrzak.

Kto odpala lont

Wypalenie można nazwać chronicznym, przewlekłym stresem. Eksperci twierdzą, że oceniając to, czy dana osoba jest na nie podatna, trzeba zwrócić uwagę na proporcje między jej obciążeniami a zasobami. Do tych pierwszych należą niestabilność emocjonalna, choroba dziecka, zwłaszcza przewlekła, czy niska odporność na stres. Na drugim biegunie są rozwinięta inteligencja emocjonalna, wysoki poziom empatii i – co najważniejsze – poczucie wsparcia ze strony otoczenia.
Nasze rozmówczynie nie mają jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto ten lont podpala: my czy środowisko, którego jesteśmy częścią. Lucyna Kicińska z Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego i Biura ds. Zapobiegania Zachowaniom Samobójczym Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie zaznacza, że wypalenie rodzicielskie ma różne podłoża. – Pojawia się dlatego, że nie mamy dobrych wzorców w pierwotnej rodzinie: nie mamy jej lub z niej uciekliśmy. Ale bywa również tak, że wzorce są, lecz z nich nie korzystamy, czasem świadomie, czasem nie. Warto się nad tym zastanowić – namawia Kicińska. – W Polsce, tak jak w innych krajach, wciąż spotykane są modele, w których pod jednym dachem żyją dziadkowie, rodzice i dzieci. Jednak generalnie wielopokoleniowość zanika. Spowodowała to szalona migracja z małych miasteczek i wsi do dużych aglomeracji. Wszystko musimy zrobić i o wszystko zadbać sami. Zaprowadzić i odebrać dzieci z przedszkola, szkoły, pobawić się z nimi, zaprowadzić na zajęcia dodatkowe, a gdy przyjdzie wieczór, nie myślimy już o niczym innym, tylko o tym, by w końcu świat dał nam spokój.
Na dodatek dopiero wyszliśmy z pandemii, która jedne rodziny zbliżyła, inne zmęczyła. Do tego doszły niepewność ekonomiczna i obawa o bezpieczeństwo związane z wojną w Ukrainie. – Nie wiemy, ile czasu stres musi się utrzymywać, aby pojawiło się wypalenie. To sprawa indywidualna. Niepokojące objawy? Słabnąca satysfakcja z roli, jaką mamy do odegrania w domu. Trudność w zapewnieniu dziecku czegoś więcej poza obiadem i nowymi butami na zimę. Przeświadczenie, że kiedyś dawaliśmy sobie radę lepiej. To momenty, kiedy powinniśmy szukać pomocy – wylicza badaczka z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. Na to wszystko nakłada się jednak wstyd. – Nic dziwnego, bo wpaja nam się, że rola rodzica to jedno z najważniejszych zadań do zrealizowania w życiu. Nie dajemy sobie prawa do marginesu błędu – twierdzi psycholożka.
Kaja Kozłowska, coach, socjolożka, inicjatorka Centrum Coachingu i Komunikacji Empatycznej Collegium Civitas, po raz pierwszy z pojęciem wypalenia rodzicielskiego spotkała się w czasie, gdy pracowała dla międzynarodowego stowarzyszenia zajmującego się pieczą zastępczą. To tam zauważono, że rodzice zastępczy, czyli de facto osoby, dla których opieka jest też pracą, są w grupie osób narażonych na wypalenie zawodowe. Kozłowska podkreśla, że jest to proces. Gdy dostajemy nową pracę lub stanowisko, najpierw przychodzi fala entuzjazmu. Z czasem poznajemy działanie systemu, zaznajamiamy się z jego zasadami. Energii jednak ubywa i pojawia się stagnacja. Nagle dostrzegamy, że plany nie realizują się same, nie wszystko da się zrobić. Odczuwamy frustrację, kwestionujemy własną skuteczność, zaradność, wiedzę. A potem przychodzi apatia. Zdaniem Kai Kozłowskiej podobnie może rozwijać się wypalenie rodzicielskie. Gdy czekamy na dziecko, nierzadko snujemy wizje pięknego pokoju, wózka, spacerów. Ale rzeczywistość zwykle wygląda inaczej. Dziecko całkowicie zmienia nasze sposoby zaspokajania potrzeb, zwłaszcza realizacji naszych pasji i zainteresowań, którym dawniej się oddawaliśmy. Socjolożka odradza jednak gwałtowne wolty. – Wśród klientów miałam wielu sfrustrowanych rodziców. Mieli wrażenie, że utknęli, kręcą się w kółko i nie widzą rozwiązania – mówi ekspertka. – To truizm, ale zapominamy o rzeczach podstawowych. Czy rola, jaką pełnię dziś w rodzinie, wyklucza mnie z innych? Kiedyś biegałam/biegałem, chodziłam/chodziłem do teatru, angażowałam/angażowałem się w aktywność fundacji. Czy teraz na pewno nie mogę tego dalej robić? Trzeba sobie zadać to pytanie – przekonuje Kozłowska. Przyznaje, że zdiagnozowanie u rodzica wypalenia może być dla niego niewygodną etykietą i obciążeniem, dlatego trzeba podchodzić do problemu ostrożnie.

Stary dobry kryzys

Profesor Małgorzata Sikorska z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego uważa, że wszechobecność i popularność celebrytów pokazujących „idealne” obrazki ze swoich domów, a także sugestie z licznych poradników dla rodziców, w których jest mowa o tym, jak wychowywać dzieci, jak zrozumieć młodzież itd., sprawiają, że rodzice są poddani bardzo silnym presjom społecznym. Wzmacniają je jeszcze media społecznościowe, w których jesteśmy bombardowani informacjami o cudzym życiu, zawsze udanym i estetycznym, oraz dziesiątkami wskazówek na temat tego, jacy powinni być dobra matka czy dobry ojciec.
Profesor Sikorska podkreśla również znaczenie kontekstu: pandemii, wojny w Ukrainie i złej sytuacji gospodarczej. – Jeśli rata kredytu hipotecznego w ciągu ostatnich miesięcy urosła o 1000 zł lub więcej, to trudno powiedzieć rodzicom, którzy spłacają raty, by szukali sposobów na wyciszenie i złapanie równowagi między domem a pracą – zauważa socjolożka. Zwraca uwagę, że w mediach społecznościowych nie brakuje forów skupiających nieperfekcyjnych rodziców – matki i ojców. Ludzie przyznają się tam nie tylko do tego, że np. zapomnieli dziecku kupić kalendarz adwentowy czy zapłacić zaliczkę na wyjazd w ferie. Mówią także o tym, że czasem mają dziecka dość, że jest im bardzo trudno. I co ciekawe, często nie są potępiani, lecz dostają wsparcie od osób, które mają podobne doświadczenia i dobrze wiedzą, że rodzicielstwo to nie same przyjemności i miłe chwile.
Socjolożka odrzuca diagnozę, że obserwujemy dziś kryzys życia rodzinnego. Przypomina też, że wieszczono go już w prasie amerykańskiej pod koniec XIX w. – Miały o nim świadczyć rosnąca liczba rozwodów, spadek urodzeń czy zmiana pozycji kobiet. To mniej więcej te same argumenty, które dzisiaj podają zwolennicy tezy o kryzysie rodziny. Głoszono ją potem jeszcze wiele razy, także w latach 20. czy 70. XX w. przy okazji rewolucji obyczajowej – tłumaczy prof. Sikorska.
Ekspertka zwraca uwagę, że życie rodzinne, jego formy i praktyki, zawsze ulegały przemianom. – Kiedy mówimy o kryzysie rodziny, to tak, jakbyśmy sugerowali, że kiedyś była ona lepsza, a potem się popsuła. Powstaje pytanie: kiedy były te lepsze czasy? Czy – jeśli odwołujemy się do polskiego kontekstu – w PRL, gdy wiele osób było zajętych staniem w kolejkach po najpotrzebniejsze rzeczy lub pracą na dwa etaty? Czy może w pierwszych latach transformacji, gdy część osób straciła pracę, a część starała się odnaleźć w nowej rzeczywistości i na zaangażowanie w życie rodzinne nie było dużo czasu? Rodzina to temat, który łatwo ulega ideologizacji. Opowieści o tej idealnej często są po prostu nieprawdziwe. ©℗