Cele klimatyczne znikają ze strony Google

Kanadyjski portal National Observer dostrzegł, że z oficjalnej strony internetowej Google zniknęły wzmianki dotyczące osiągnięcia zerowej emisji netto. Do tej pory firma Alphabet (właściciel Google) chwaliła się, że zamierza być neutralna dla planety do roku 2030, najwidoczniej priorytety się zmieniły i ochrona środowiska nie jest już konieczna. Taki ruch wywołał spore poruszenie, zwłaszcza że wzmianki klimatyczne praktycznie całkowicie zniknęły.

Do tego wszystkie doszła jeszcze kwestia przemianowania podstrony "Our sustainbility", co tłumaczyć można jako "nasz zrównoważony rozwój" na "our operations", czyli po prostu "nasze działania". Zaktualizowana została także podstrona poświęcona centrom danych; tutaj zamiast gwarancji dążenia do celu pojawiła się notkach o aspiracjach firmy związanych z neutralnością klimatyczną. To bardzo dobitnie pokazuje, że firma po cichu wycofuje się ze swoich dotychczasowych deklaracji, nie chcąc przy tym zbyt dużego rozgłosu.

Jednocześnie do sprawy odniósł się rzecznik firmy Google, który twierdzi, że polityka klimatyczna firmy pozostaje taka sama jak do tej pory. Przytoczył nawet dane, wedle których emisja z centrów danych firmy w 2024 roku spadła o 12%. Na samej stronie internetowej nadal też możemy przeczytać, że w 2024 roku firma pozyskała ponad 8 GW czystej energii czy poprawiono wydajność energetyczną układów TPU. Brak jednak konkretnych deklaracji czy zobowiązań.

Cele klimatyczne Google przegrywają z AI

Czemu jednak tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta - rynkowy szał na sztuczną inteligencję. W czasach, gdy każdy technologiczny gigant ma aspiracje do dostarczania swoich własnych modeli AI, inne czynniki przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Rozwój swoich własnych technologii bazujących właśnie na LLM-ach wiąże się gigantycznym wręcz zapotrzebowaniem na energię.

Według badań opublikowanych w czasopiśmie Joule Digiconomist roczne zapotrzebowanie na energię elektryczną wykorzystaną przez AI może wzrosnąć w 2027 roku do nawet 134 TWh (terawatogodzin). Dla lepszego zobrazowania tej wartość można napisać, że jest ona porównywalna do zapotrzebowania całej Holandii.

W obliczu tak gigantycznych wymagań coraz bardziej oczywiste staje się to, że nie da się takiego zapotrzebowania zaspokoić jedynie zieloną energią. Idąc dalej, można przytoczyć także przykład Microsoftu, który od niedawna pracuje nad stworzeniem własnych elektrowni jądrowych, które przeznaczone byłyby wyłącznie do tego, aby zasilać centra danych AI. To jeszcze dobitniej pokazuje, że tak ambitne plany dotyczące energetyki dla prywatnych firm, zaczynają rozmijać się z celami środowiskowymi.

Google może chcieć przypodobać się Trumpowi

Nie można też zapominać o kwestiach typowo politycznych. Alphabet, jako spółka amerykańska, chcąc nie chcąc musi także pozostawać w dobrych stosunkach z Donaldem Trumpem. Ten zaś - jako wielki zwolennik elektrowni węglowych - może niespecjalnie chcieć współpracować z firmami niepodzielającymi jego preferencji.

Dlaczego jednak współpraca Google z rządem USA jest tak ważna? Chodzi przede wszystkim o swobodę w realizacji swoich strategicznych celów, a bez politycznego wsparcia jest to po prostu niemożliwe. Żeby nie szukać odległych przykład, w miniony wtorek firmie udało się oddalić antymonopolowy proces, który wytoczony został firmie przez Departament Sprawiedliwości w 2020 roku. Na dialog między departamentem a technologicznym gigantem wpływ miał mieć sam Trump, o czym aktualny CEO Alphabet nie omieszkał wspomnieć.

Z tego właśnie powodu ciche odejście od proekologicznych postulatów może być dla technologicznego giganta opłacalne. Póki zapotrzebowanie na AI jest gigantyczne, a w Białym Domu zasiada prezydent, któremu nie w smak są kwestie zrównoważonego rozwoju, póty firmy takie jak Google będą się z takich postulatów wycofywać.