Ponad połowa wszystkich budowanych obecnie na świecie wysokościowców powstaje w Chinach. Drapacze chmur są symbolami rodzących się imperiów, ale równie często bywają zwiastunami nadchodzącego kryzysu. Jakby na potwierdzenie tej tezy chińska gospodarka wyraźnie zwalnia.
W pierwszej dwudziestce najwyższych budowli ostały się już tylko trzy wieżowce z USA. Chiny wraz z Hongkongiem mają ich już osiem. Średnia wysokość miejscowych drapaczy chmur przekracza 240 m, a kolejne będą jeszcze wyższe. Budowane właśnie w siedmiomilionowym mieście Changsha Sky City ma ambicje zdetronizować dubajski Burdż Chalifa (829 m) i stać się najwyższym budynkiem na świecie. W 838-metrowym drapaczu chmur zamieszka kilkanaście tysięcy osób.

Tam jednak, gdzie jedni widzą symbol budzącego się mocarstwa, inni dostrzegają zwiastuny krachu. W latach 80. narodził się skyscraper index. Jego autorstwo przypisuje się Christoferowi Rathkemu, który jako analityk śledził rozwój i upadek japońskiej gospodarki. Zauważył on, że pękniecie bańki na rynku nieruchomości i długotrwałą recesję poprzedził gwałtowny wzrost liczby tokijskich wieżowców.Zasady są proste. Budowa wieżowców rozpoczyna się w czasach koniunktury. Banki udzielają tanich pożyczek, rośnie też wartość nieruchomości, co sprawia, że inwestuje się w wysokie budynki. Z czasem nadmierny optymizm zaczyna przesłaniać rachubę ekonomiczną. Deweloperzy cały czas chcą budować, a banki bezmyślnie kredytują ich kolejne pomysły. Nakręca się spirala spekulacyjna, w miastach rosną lasy nikomu niepotrzebnych wieżowców. W końcu bańka pęka, zadając cios całej gospodarce.

Reklama
23 października 1929 r. nad Manhattanem zabłysła stalowa iglica wieżowca Chrysler Building. 319-metrowy kolos na chwilę stał się najwyższym budynkiem świata, detronizując wieżę Eiffla. Radość Amerykanów trwała krótko. Pięć dni później krach na Wall Street dał początek wielkiej depresji. Podobne zawirowania nakładają się też na inne śmiałe inwestycje. Według zwolenników teorii Rathkego wznoszenie 509-metrowego wieżowca Taipei 101 na Tajwanie miało związek z pęknięciem bańki dot-comów w 2000 r., a budowa 452-metrowych malezyjskich Petronas Towers – z azjatyckim kryzysem 1997 r.
Jakby na potwierdzenie tej teorii chińska lokomotywa ostatnio zwolniła. Wzrost PKB w II kw. wyniósł 7,5 proc., do historii odeszły lata, kiedy odnotowywano wartości dwucyfrowe. W ostatnich miesiącach, m.in. dzięki poprawie koniunktury w USA i Europie, chińskie firmy wyraźnie się ożywiły, co zaowocowało poprawą płynności finansowej. Mimo to ekonomiści wciąż obawiają się problemów przede wszystkim w niestabilnym sektorze bankowym.
Skyscraper index ze względu na swoją sugestywność wciąż pobudza wyobraźnię, choć teoria ma również wielu przeciwników. Kryzysy gospodarcze to przecież splot wielu czynników, a wiązanie ich tylko z budową wieżowców jest nadmiernym uproszczeniem albo wręcz pozorną korelacją. Krytycy teorii uważają, że pomija ona niewygodne fakty. Wiele recesji (np. drugi kryzys naftowy z lat 1978–1981) nie było poprzedzonych żadną spektakularną inwestycją, co sprawia, że budowa wieżowców nie jest warunkiem koniecznym dla nadejścia recesji.