Jak dodaje gazeta, sprawa budzi niezadowolenie wśród szeregowych żołnierzy SAS, którzy twierdzą, że dowództwo tej formacji przedkłada własne kariery nad ochronę podległego im personelu i może to być precedens, który spowoduje, iż każde zabicie wroga podczas operacji specjalnych będzie mogło zakończyć się zarzutami.

Do zdarzenia doszło dwa lata temu podczas operacji przeciwko bojownikom Państwa Islamskiego w Syrii. Według „Daily Mail”, pięciu żołnierzy SAS obserwowało w nocy budynek, w którym mieli się ukrywać dżihadyści, zamierzając ich zatrzymać. Ale tuż przed rozpoczęciem ataku podejrzani uciekli z posiadłości. Oddziały SAS wyposażone w noktowizory śledziły ich ruchy i doszło do wymiany ognia.

Jeden z dżihadystów leżał nieruchomo za krzakiem - martwy, ranny lub po prostu próbując się ukryć. Żołnierze SAS zbliżyli się do niego i kilkakrotnie strzelili w jego stronę z bliskiej odległości, a później jeszcze raz, gdyż obawiali się, że może zdetonować kamizelkę z materiałami wybuchowymi. Ale gdy sprawdzono jego zwłoki, nie znaleziono jej, była jednak w budynku.

Po wewnętrznym śledztwie dowódcy zarekomendowali przesłanie sprawy do prokuratury wojskowej, a jeśli ta zdecyduje się na postawienie im zarzutu zabójstwa, staną przed sądem wojskowym.

Reklama

W reakcji na tę sprawę wielu szeregowych SAS oskarża dowódców o to, że ci ze względu na własne kariery chcą uchodzić za bardzo transparentnych w radzeniu sobie z kontrowersyjnymi zdarzeniami.

"Wygląda, że kilka osób w łańcuchu dowodzenia szuka nominacji generalskiej. Wzięli więc sprawę, w której pięciu żołnierzy zastrzeliło kogoś na polu bitwy, zamiast aresztować, i pozwolili na wysłanie jej do prokuratury jako sprawy o zabójstwo. Ale dla osób, którzy ryzykują życie w tych niebezpiecznych operacjach, to bardzo denerwujące. Czują się zdradzeni. Hierarchia chce wyglądać na nieskazitelnie czystą z powodu śledztwa" – mówi "Daily Mail" źródło wojskowe.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)