Kryzys, który tli się na naszej wschodniej granicy (i tlić będzie jeszcze długo, z różnym nasileniem), trochę na wyrost nazwaliśmy „migracyjnym”. Tak naprawdę był on (jest i będzie) kryzysem naszej polityki wschodniej - związanym z narastaniem agresywnej polityki rosyjskiej, rosnącym podporządkowaniem Mińska Moskwie, a także naszą niezdolnością do adekwatnego reagowania na takie wyzwania. Migranci to jedynie narzędzie - jedno z wielu, którymi może posłużyć się Kreml w celu destabilizacji sytuacji w krajach unijnych.
Prawdziwy kryzys migracyjny dopiero nas czeka i Władimir Putin ma z nim niewiele wspólnego (poza tym, że oczywiście postara się go wykorzystać). To, z czym Europa miała do czynienia w roku 2015 i latach następnych, to najprawdopodobniej tylko przedsmak prawdziwych kłopotów. Naszych - Polaków i Europejczyków. Ale nie tylko naszych. Także amerykańskich, australijskich czy nawet bogatych krajów rejonu Zatoki Perskiej.
Wedle szacunków ONZ w 2020 r. na całym świecie było łącznie (w drodze i już w krajach docelowych) ponad 280 mln migrantów. To 3,6 proc. globalnej populacji, o 128 mln osób więcej niż w roku 1990 i ponadtrzykrotnie więcej niż w roku 1970. Średnio 10 proc. z nich to osoby o przynajmniej potencjalnym statusie uchodźcy, czyli zdolne do udowodnienia, że uciekają przed zagrożeniem wolności lub życia w obliczu prześladowań na tle politycznym, rasowym, etnicznym itp., i w związku z tym podlegające szczególnym procedurom i ochronie prawnomiędzynarodowej. Reszta to głównie migranci ekonomiczni, po prostu poszukujący lepszych warunków do życia (co też jest motywacją niebagatelną, ale niepowodującą tak daleko idących skutków prawnych). Do Europy i Azji trafiło odpowiednio ok. 87 mln i 86 mln migrantów, natomiast do Ameryki Północnej 59 mln. Inne regiony świata są daleko w porównaniu kwotowym, ale np. w Zjednoczonych Emiratach Arabskich już teraz 88 proc. mieszkańców to międzynarodowi migranci.
Można optymistycznie założyć, że do 20 proc. (tylko!) z łącznej liczby zmienia miejsce zamieszkania bez ubocznych negatywnych skutków dla siebie i kraju przyjmującego. Reszta w mniejszym czy większym stopniu boryka się z różnymi problemami - od kłopotów z asymilacją po ryzyko śmierci przy próbie nielegalnego przekroczenia granicy. Wiele też wskazuje na to, że ten globalny kryzys migracyjny będzie się stale zaostrzał, natomiast naprawdę dobrych recept na jego łagodzenie wciąż brak. A realistyczny potencjał wzrostu liczby migrantów różne opracowania - w mniej i bardziej pesymistycznych szacunkach zależnych od wariantów rozwoju sytuacji - określają na 10-40 mln w ciągu najbliższych pięciu lat.
Reklama
*Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem Fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji