Z emerytowanym pułkownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego Grzegorzem Nawrockim rozmawia Magdalena Rigamonti
Ewakuowaliście afgańskiego generała?
Ewakuowano generała.
Kto?
Grupa byłych oficerów.
Byłych oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego?
Nie tylko. Jest coś takiego, jak miara słuszności. I właśnie ta miara była kluczową rzeczą przy podejmowaniu decyzji, żeby spróbować wyciągnąć z Afganistanu gen. Muhammada Haidara Nikpaia.
Zostanie w Polsce?
Nie wiem. Ale są już tu dwaj jego synowie, którzy starają się o polskie obywatelstwo.
Pan jest na emeryturze.
Trochę wymuszonej. Mam 47 lat. I na dobrą sprawę mogłem powiedzieć, że nie chcę się wtrącać, że nie chcę używać swoich kontaktów, bo ktoś się do mnie przyczepi, że wchodzę między wódkę a zakąskę.
Ale pozwolili panu wejść.
Nikt mi nie pozwalał.
Nikt też nie zablokował.
Ktoś poprosił mnie o pomoc, ktoś był na urlopie, ktoś nie wiedział, ktoś się nie znał, ktoś zapomniał. Sprawa z Afganistanem w ostatnim czasie stawała się zapomniana i nagle zaczęła dziać się w sposób niekontrolowany. Amerykanie nie przewidywali, że Kabul tak szybko upadnie. Tym bardziej polskie władze tego nie przewidywały.
Zna pan gen. Nikpaia?
Poznaliśmy się w 2013 r. Był dowódcą 3 Brygady ANA, którą polski kontyngent szkolił.
Wierzył w idee demokratyczne?
Nie wiem. Jest żołnierzem. Zaczynał służbę, kiedy w Afganistanie byli Rosjanie, a później mudżahedini, był degradowany, przywracany. Skuteczny w walkach z talibami. Pamiętam operację prowadzoną przez niego, kiedy w jednym z dystryktów prowincji Ghazni doszło do walki. Stracili żołnierza, ale rozgromili talibów – żaden z nich nie wyszedł żywy.
Nie miał rozterek?
Nie miał. Widziałem poranionych policjantów afgańskich, widziałem jego ludzi zabitych przez talibów. Widziałam poparzonych, z poodrywanymi rękami... To była wojna, nie zabawa.
Widzę, że pojechałby pan tam znowu.
Kiedy zaczęła się ewakuacja, krew zaczęła mi szybciej krążyć. Jakoś tak się wyprostowałem, palce stały się bardziej zwinne, szybsze, zmysły wyostrzone. Kolega pyta: „A jakby trzeba było, to byś pojechał?”. Na początku się zaparłem. Po chwili powiedziałem: „Zależy z kim i po co?”. A po prawdzie…
To by pan pojechał.
Hm. Cały czas czuję, że źle, iż przestałem pracować.
W SKW?
Nic mi nie dawało takiej satysfakcji i adrenaliny. Pomimo tego, że przez lata była to praca przetykana długimi okresami rozczarowania, goryczy, frustracji, beznadziei. Ale były też okresy, kiedy miałem poczucie ogromnej sprawczości i działania w imię celów wyższych i czegoś skutecznego.
Prezydent USA Joe Biden przekonuje teraz, że wojska koalicyjne nie budowały w Afganistanie demokracji.
Zaskakujące stwierdzenie. Mówienie, że wojska amerykańskie i sojusznicze nie odbudowywały tego państwa, że ich celem nie była budowa demokracji stoi w sprzeczności z faktami. Przecież wydawano miliardy dolarów właśnie na to: na budowanie struktury, administracji. Gdyby Amerykanie weszli do Afganistanu w 2001 r., złapali Osamę Bin Ladena i jego współpracowników, a potem wyszli – wtedy można by mówić, że słowa prezydenta USA opisują rzeczywistość. Ale Amerykanie i wojska sojusznicze, w tym polskie, siedziały tam 20 lat i próbowały budować afgańską państwowość. A to, że od dawna nie było tam sensu siedzieć, jest zupełnie inną sprawą.
Treść całego wywiadu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej albo w eDGP.
Po prawdzie „misja stabilizacyjna” brzmi lepiej niż „wojna”. Z Afganistanu, z tej misji stabilizacyjnej, wróciłem wyżęty jak szmata. Emocjonalnie, intelektualnie i fizycznie