Zrobione z drona zdjęcie kilkusettysięcznego tłumu, wypełniającego biegnącą przez środek parku Tiergarten szeroką aleję między Bramą Brandenburską a Kolumną Zwycięstwa zapewne przejdzie do historii. Media piszą o "jednej z największych demonstracji w najnowszej historii Niemiec".
Ukraińcy, Niemcy, Polacy, Białorusini, Gruzini i ludzie wielu innych narodowości nieśli flagi ukraińskie, transparenty, śpiewali, wznosili okrzyki.
Nikt nie spodziewał się, że przyjdzie aż tylu ludzi. Organizatorzy liczyli na 20 tys. osób, a i to wydawało się optymistycznym założeniem. Bowiem w poprzednich dniach pod podświetloną od kilku dni w barwach flagi ukraińskiej Bramą Brandenburską, przed Urzędem Kanclerskim i przed ambasadą Rosji w najlepszym razie gromadziło się 2000-3000 osób.
Ukraińskie flagi w niedzielę w Berlinie widać było wszędzie. Na ulicach, w metrze, w kolejce miejskiej. Ludzie praktycznie bez przerwy protestowali przed monumentalną siedzibą ambasady rosyjskiej przy Unter den Linden, a treści eksponowanych tam antyputinowskich plakatów nie da się przytoczyć nie narażając czytelników na czytanie wulgaryzmów. Flaga Ukrainy powiewała także przed Reichstagiem, Ukraińcy chętnie robili sobie na tym tle zdjęcia.
Wcześniej w niedzielę w tym właśnie budynku na specjalnym posiedzeniu Bundestagu niemieccy posłowie długo oklaskiwali na stojąco ambasadora Ukrainy w RFN, Andrija Melnyka, a kanclerz Niemiec Olaf Scholz i inni czołowi politycy podkreślali bez mała rewolucyjną zmianę w niemieckiej polityce.
"Jako demokraci, jako Europejczycy stoimy po waszej stronie - po właściwej stronie historii" - powiedział Scholz do Ukraińców. I tym razem wyjątkowo nie są to tylko słowa. W sobotę wieczorem okazało się, że Niemcy zamierzają dostarczyć Ukrainie broń defensywną. Jest to 1000 sztuk broni przeciwpancernej i 500 pocisków ziemia-powietrze Stinger. "Nie może być innej odpowiedzi na agresję Putina" – podkreślił Scholz. "Nie spoczniemy, dopóki pokój w Europie nie zostanie zapewniony".
To, jak piszą komentatorzy w Niemczech, historyczna zmiana kierunku rządu federalnego, który wcześniej zawsze wykluczał dostawy broni. Ostatnio jednak presja innych krajów NATO na Berlin w tej sprawie wzrosła. Podobnie, jak w sprawie sankcji wobec Rosji, na które Niemcy w końcu także się zgodziły.
Szczególnie silna presja płynęła ze strony Polski. Jeszcze w sobotę premier Mateusz Morawiecki był w Berlinie i rozmawiał z Scholzem. "Dzisiaj nie ma czasu na zabetonowany egoizm, który widzimy w niektórych krajach zachodnich, także tutaj w Niemczech niestety. Po to przyjechałem do kanclerza Olafa Scholza, żeby wstrząsnąć sumieniem, wstrząsnąć sumieniem Niemiec" - mówił przed spotkaniem z kanclerzem.
W rozmowie z PAP były ambasador RP w Berlinie Andrzej Przyłębski zwrócił uwagę na fakt, że w kwestii pomocy Ukrainie i sankcji wobec Rosji "trochę zmienia się nastawienie opinii publicznej wskutek publikacji" prasowych. Rzeczywiście, w dniach po ataku Rosji na Ukrainę niemieckie media bardzo kategorycznie wzywały rząd do zmiany kursu, ale i wcześniej "Welt" czy "Bild" bezpardonowo rozliczały polityków z taktyki uników i dogadywania się z Rosją za wszelką cenę. Wskazywano, że Niemcy tracą w oczach sojuszników, a chwilami wręcz się ośmieszają przed cały światem, tak, jak w przypadku dostawy 5000 hełmów dla ukraińskiego wojska jako pomocy w obliczu rosyjskiego zagrożenia.
Trudno ocenić, na ile trwała okaże się ta zmiana w niemieckiej polityce zagranicznej i czy Niemcom uda się odzyskać choć część międzynarodowej wiarygodności, dramatycznie nadszarpniętej uległością wobec Rosjan. Setki tysięcy osób w Berlinie i innych niemieckich miastach manifestujących solidarność z Ukrainą dają choć promyk nadziei, że być może Niemcy budzą się z wygodnego snu o tym, że, jak pisał tygodnik "Der Spiegel", "bezpieczeństwo i pokój w Europie można osiągnąć tylko we współpracy z Rosją, a nie w konfrontacji".