ikona lupy />
Mariusz Wołosprof. dr hab., pracownik naukowy Instytutu Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie i Instytutu Historii PAN. Autor ok. 250 prac naukowych, w tym, wraz z prof. Markiem Kornatem, książki „Józef Beck. Biografia” / Materiały prasowe
Z Mariuszem Wołosem rozmawia Estera Flieger
Jest 2 września 1939 r.: co dzieje się w gabinecie szefa polskiej dyplomacji Józefa Becka?
Beck uważał, że wraz z wybuchem wojny mniejsza staje się rola, jaką ma do odegrania dyplomacja, co nie oznacza, że miała pozostawać bezczynna. Od świtu 1 września kierowane przez niego ministerstwo pracowało z Edwardem Raczyńskim i Juliuszem Łukasiewiczem - ambasadorami Rzeczypospolitej w Londynie i Paryżu - nad tym, aby sojusznicy jak najszybciej wypowiedzieli wojnę III Rzeszy i odciążyli walczącą polską armię. W tych dniach zachowywano spokój. Aparat dyplomatyczny działał sprawnie. Dyplomaci osiągnęli zamierzony cel, choć wcale nie było to łatwe: następnego dnia Brytyjczycy i Francuzi wypowiedzieli Niemcom wojnę. Wielka Brytania zrobiła to 3 września o godz. 11, a Francja sześć godzin później. Paryż oglądał się na Londyn.
Reklama
Cofnijmy się teraz o kilka dni: 30 sierpnia 1939 r. na Zamku Królewskim premier Sławoj Felicjan Składkowski i minister Józef Beck w obecności marsz. Edwarda Śmigłego-Rydza złożyli sprawozdanie prezydentowi Ignacemu Mościckiemu. Czy minister spraw zagranicznych był wśród tych polityków, którzy mieli pewność, że wybuchnie wojna?
To było jedno z najważniejszych spotkań kwadrumwiratu. Ówczesna Polska rządzona była w autorytarnym stylu przez cztery osoby: prezydenta Mościckiego, generalnego inspektora sił zbrojnych marsz. Śmigłego-Rydza, uważanego za drugą osobę w państwie, dla którego na wypadek wojny przewidziana była rola naczelnego wodza, a także blisko związanego z nim premiera gen. dywizji Sławoja Składkowskiego i Becka. Ten ostatni miał sporą autonomię w zakresie polityki zagranicznej. Kluczowe kwestie musiał jednak uzgadniać z pozostałymi decydentami obozu pomajowego. Minister wiedział, że będzie wojna - dane wywiadu nie pozostawiały złudzeń. Jednocześnie nie mówiono o tym wprost, aby nie wywoływać paniki w społeczeństwie. Beck do końca natomiast wierzył w neutralność Sowietów.
Po 23 sierpnia też?
Tak, nawet po 23 sierpnia. Tego dnia zawarty został pakt Ribbentrop-Mołotow, który w zachodniej historiografii znany jest jako układ Hitler-Stalin. Pamiętajmy o tym, że strona polska nie znała zapisów dołączonego do niego tajnego protokołu. Nie miała szczegółowej wiedzy na temat planu faktycznego rozbioru Rzeczypospolitej i podziału Europy Środkowo-Wschodniej pomiędzy dwa totalitarne mocarstwa. Dochodziły do Polski strzępy informacji, np. że państwa bałtyckie miały się stać „strefą interesów” - więcej niż wpływu - Sowietów. Ale obserwując działania Związku Sowieckiego, łatwo można się było zorientować, że ani nie pozostanie neutralny, ani nie będzie sprzyjał Polsce. Część odpowiedzialności za złą ocenę sytuacji spada na ambasadora RP w Moskwie Wacława Grzybowskiego, który wysyłał do Becka informacje utrzymujące go w błędzie.
Zawarte sojusze również pozwalały spać spokojnie.
25 sierpnia w Londynie został podpisany sojusz polsko -brytyjski, wierzono także w to, że zadziała sojusz polsko-francuski, ożywiony w ostatnich miesiącach wizytą złożoną przez ministra spraw wojskowych gen. Tadeusza Kasprzyckiego w Paryżu. Nie zapominajmy o tym, że Francuzi przy granicy z Niemcami gromadzili potężną armię. Beck wtedy i później podkreślał wiele razy, że wojna, która czeka Polskę, będzie miała charakter koalicyjny, że nie będziemy walczyć w osamotnieniu. Jego przekonanie o tym, że Warszawa ma dwóch poważnych sojuszników, na których można polegać, udzielało się innym decydentom obozu pomajowego. Dziś wiemy, że nadzieja ta okazała się płonna. Wyjątkowo niechętny ministrowi Beckowi ambasador Francji Léon Noël naciskał na Warszawę, by nie przeprowadzała powszechnej mobilizacji, bo w jego ocenie mogła ona drażnić Niemców. To pociągało za sobą konsekwencje. Wojna miała rozpocząć się kilka dni wcześniej, ale Hitler przesunął datę agresji z 26 sierpnia na 1 września. Był więc czas. Gdyby tylko powszechna mobilizacja została ogłoszona we właściwym momencie, większość żołnierzy zdążyłaby dotrzeć do swoich jednostek.
Nawet to nie dało rządzącym do myślenia?
Ale wówczas nie było podstaw, by nie wierzyć zachodnim partnerom. Decyzja o tym, że pozostaną niemalże bierni, a więc nie przeprowadzą ofensywy, zapadła dopiero 12 września w Abbeville. O wyniku tych rozmów ich uczestnicy nie poinformowali zresztą strony polskiej, co wiele mówi o tym, jak w Londynie i Paryżu nas postrzegano.