Tym razem flag państwowych będzie co najmniej 31. Podczas lipcowego spotkania przywódców NATO w Wilnie po raz pierwszy jako pełnoprawny członek organizacji wystąpi Finlandia. Oprócz Stanów Zjednoczonych i Kanady tworzy ją obecnie 29 państw europejskich.

Przystąpienie Finów do Sojuszu to bezpośredni efekt rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Wcześniej przez lata społeczeństwo kraju – mającego ponad 1,3 tys. km granicy lądowej z Rosją – nie paliło się do wejścia w struktury sojusznicze, m.in. dlatego, że nie chciało drażnić wschodniego sąsiada. – Atak na Ukrainę był dla nas dużym zaskoczeniem, ponieważ jest zupełnie nieracjonalny. Dla Finów to szok. Stąd ta decyzja – wyjaśniał rok temu, krótko po ogłoszeniu decyzji o akcesji, Juha Ottman, ówczesny ambasador Finlandii w Polsce. Jego kraj od lat blisko kooperował z NATO, tak więc pod względem militarnym to powiększenie będzie łatwe. Dużo prostsze niż choćby 20 lat temu przystąpienie do Sojuszu Polski i naszych sąsiadów.

Własne granice

Ta akcesja jest w pewien sposób potwierdzeniem trendu: po latach walki z terroryzmem i zaangażowania ekspedycyjnego, głównie w Afganistanie, Sojusz znów zaczął się skupiać na zabezpieczeniu własnych granic, czytaj: obronie przed zagrożeniem ze strony Rosji. Ta zmiana jest widoczna już od prawie 10 lat, czyli od szczytu przywódców Sojuszu w 2014 r. w Walii – krótko po aneksji Krymu. Dwa lata później, na spotkaniu w Warszawie, podjęto decyzję o utworzeniu batalionowych grup bojowych w Polsce, Litwie, Łotwie i Estonii. Każda z nich liczyła ok. 1 tys. żołnierzy. W tym samym czasie Amerykanie przerzucili do Polski brygadę pancerną.

Reklama

Już po 24 lutego 2022 r. zdecydowano o utworzeniu kolejnych czterech batalionowych grup bojowych w państwach wschodniej flanki – tym razem są to Rumunia, Słowacja, Bułgaria i Węgry. Pojawiły się także zapowiedzi zwiększenia tych grup w niektórych państwach do poziomu brygady, czyli do 4–5 tys. żołnierzy. Ale skończy się na tym, że w państwach położonych dalej na zachód zostaną przygotowane jednostki, które w razie kryzysu w ciągu kilku dni powinny się pojawić w wybranych wcześniej krajach na wschodzie. Tak ma to funkcjonować np. w przypadku Niemiec i Litwy. Wzór: zdecydowana reakcja Amerykanów na rosyjską agresję – oprócz wspierania niebędącej członkiem NATO Ukrainy przerzucili na wschodnią flankę kilka tysięcy żołnierzy. Do Polski trafiło kolejnych 5 tys. mundurowych zza Atlantyku, a baterie systemu Patriot strzegące lotniska w Rzeszowie są obrazkiem wręcz symbolicznym.

Widać także, że zmienia się to, jak Sojusz traktuje odstraszanie. Tak tłumaczył to na naszych łamach dr Wojciech Lorenz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych: – To koncepcja zakładająca, że przeciwnika mającego cele polityczne, które może próbować realizować za pomocą siły militarnej, można do tego zniechęcić. A można to zrobić na dwa sposoby. Po pierwsze, przez pozbawienie korzyści, spowodowanie, że rywal nie będzie w stanie np. wejść na nasze terytorium lub zostanie z niego szybko wyrzucony. Po drugie, można odstraszać poprzez kary, nałożenie nieakceptowalnych kosztów, co łączy się z odstraszaniem jądrowym.

Przez ostatnie lata na wschodniej flance Sojusz bazował raczej na koncepcji odstraszania poprzez karę. Ciche założenie było takie, że w razie czego będziemy odbijać zajęte tereny. Wojskowi mówili wprost, że np. państw bałtyckich bronić będzie bardzo trudno. By ułatwić decyzję polityczną o przyjściu z pomocą innym sojusznikom, na wschodniej flance utworzono właśnie batalionowe grupy bojowe. Miały one działać na zasadzie „angażującego potykacza”. W wypadku agresji Rosji i śmierci choćby jednego żołnierza rządowi danego kraju byłoby trudno przejść nad taką sytuacją do porządku dziennego. Teraz trwają przygotowania, by wojsk przeciwnika na terytorium krajów członkowskich nie wpuścić, by móc go od razu odeprzeć.

Efektem wywołanej przez Rosję wojny jest kolejne zwiększanie wydatków na obronność, przynajmniej nominalne. I deklaracje, że ten proces jeszcze przyspieszy. Być może na szczycie w Wilnie padnie zobowiązanie, że wydatki na obronność na poziomie 2 proc. PKB to niezbędne minimum, a nie cel, do którego państwa członkowskie powinny dążyć (do czego już się zobowiązały na szczycie w Walii). Zapewne zostaną również przedstawione plany nowego modelu sił, czyli przeorganizowania wojsk sojuszniczych i znaczącego podniesienia poziomu ich gotowości, co poprawi zdolności państw sojuszniczych do reagowania na zagrożenie.