11 listopada świętujemy odzyskanie niepodległości, co nastąpiło w 1918 r. Młode państwo polskie musiało szybko stawić czoła atakowi ze wschodu, zaś nieco ponad 20 lat później inwazji zarówno z zachodu - ze strony hitlerowskich Niemiec, jak i ze wschodu – ze strony Związku Sowieckiego. Niestety, dziś ponad sto lat później, znów stoimy w obliczu zagrożenia egzystencjalnego. W sąsiedztwie mamy państwo - Rosję, które już wkrótce może chcieć pozbawić nas naszej państwowości i w ogóle odmówić prawa do istnienia w sposób, jaki nam się podoba. Na szczęście tym razem zagrożenie jest tylko z jednego kierunku, ale to nie zmienia faktu, że powinniśmy się do niego przygotować.

Patriotyzm 2023

O ile jeszcze kilka lat temu modne było definiowanie patriotyzmu jako chęci do płacenia podatków i segregowania śmieci, to dziś taka postawa jest w moim przekonaniu daleko niewystarczająca. Jedyną skuteczną odpowiedzią na inwazję Rosji na Ukrainę i odstraszenie jej od choćby rozważania ataku na Rzeczpospolitą jest silne Wojsko Polskie. Oczywiście pamiętam o tym, że jesteśmy członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ale pamiętam też, że przed słynnym artykułem piątym Traktatu Waszyngtońskiego, który w uproszczeniu mówi „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” jest artykuł trzeci głoszący, że kraje członkowskie „będą utrzymywały i rozwijały swoją indywidualną i zbiorową zdolność do odparcia zbrojnej napaści”. Przekładając z dyplomatycznej nowomowy na prosty, żołnierski konkret: poszczególne kraje mają dbać o swoje wojska.

Reklama

Jak zbudować silną armię

Jak to wygląda w Polsce? W ubiegłym roku, uchwalając ustawę o obronie ojczyzny, podnieśliśmy wydatki budżetowe na obronność do minimum 3 proc. PKB. Co warto podkreślić, poza kilkoma posłami z Konfederacji, głosowali za nią wszyscy posłowie ze wszystkich innych partii. Do tego dochodzi Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych zasilany głównie długiem. Tak więc mamy stworzony porządny fundament finansowy. Ale to za mało. By poprawić zdolności sił zbrojnych, potrzebujemy kupić więcej sprzętu, przeszkolić setki tysięcy ludzi i zbudować sprawne zaplecze logistyczne.

Jak nam to idzie? Przez ostatnie kilkanaście miesięcy radykalnie przyspieszyliśmy zakupy sprzętu. Do roku 2026 będziemy mieli ponad pół tysiąca czołgów więcej (koreańskie K2 i amerykańskie Abramsy), ponad 250 armatohaubic (koreańskie K9 i polskie Kraby) czy prawie 250 zestawów artylerii dalekiego zasięgu (koreańskie K239 Chunmoo i 20 amerykańskich Himarsów). Dwa lata później całkiem nieźle będzie też działać tarcza do obrony powietrznej, na którą składają się programy Wisła (8 baterii systemu Patriot), Narew i Pilica plus. Na ten sprzęt umowy są podpisane i realizowane, a jest go znacznie więcej. Oczywiście zapowiedzi resortu obrony o zakupie tysiąca czołgów czy 500 Himarsach można włożyć między bajki, ale i tak mamy sprzęt, pozwalający nam w dużej mierze wyposażyć te cztery dywizje, które obecnie mamy. Jednak wciąż mamy duże braki choćby w wyposażeniu indywidualnym żołnierzy, ale z grubsza można powiedzieć, że zmierzamy w dobrą stronę.

Ile dywizji ma mieć Wojsko Polskie

Zdecydowanie trudniejsza jest sytuacja, jeśli chodzi o żołnierzy. Choć w ostatnich latach resort obrony zrobił wiele, by „wyjść do ludzi” m.in. poprzez utworzenie Wojsk Obrony Terytorialnej czy Dobrowolnej Zasadniczej Służby Wojskowej, to jednak mocarstwowe plany odchodzącego ministra obrony Mariusza Błaszczaka o sześciu dywizjach nie są w najbliższych latach, w czasie pokoju, do zrealizowania. Nawet jeśli liczba żołnierzy zawodowych rośnie, to obecnie nie jesteśmy w stanie w zadowalającym stopniu ukompletować czterech dywizji. To, że w ubiegłym tygodniu minister ogłosił decyzję o utworzeniu kolejnej, szóstej już dywizji, znaczy tylko tyle, że podpisano dokumenty, a jak wiadomo, papier zniesie wszystko. Dywizja to ok. 15 – 20 tys. żołnierzy wyposażonych w sprzęt za ponad 100 mld zł. Tego podpisanie jednego dokumentu nie załatwi. Na to potrzeba co najmniej 5-6 lat, i to licząc bardzo optymistycznie.

Nie zmienia to faktu, że liczba żołnierzy zawodowych w Wojsku Polskim powinna rosnąć i powinniśmy także bardzo mocno stawiać na szkolenie rezerw, co po zawieszeniu poboru prawie 15 lat temu zostało mocno zaniedbane. Ale zamiast piarowych eventów i niezliczonych pikników, jest nam potrzebna codzienna żmudna praca na poligonach, która jest znacznie mniej spektakularna.

Logistyka, głupcze

Jedno z wojskowych porzekadeł mówi, że wojnę wygrywa się logistyką. To doskonale było widać, gdy w pierwszych tygodniach inwazji rosyjskiej na Ukrainę śledziliśmy losy kilkudziesięcio kilometrowego konwoju rosyjskich pojazdów, który stanął m.in. z powodu braku… paliwa. To, jak ważne są sprawne warsztaty naprawcze, zdolności dostarczania paliwa czy jedzenia, widać codziennie, śledząc relacje ukraińskich i rosyjskich żołnierzy. Armia to system, który w dużym stopniu opiera się na mało spektakularnych trybikach, jak cysterny, ciężarówki czy kuchnie polowe. Czołgi to tylko jeden z elementów olbrzymiej machiny. Jeśli rządzący o tym zapominają, o co łatwo, bo jest to mało spektakularne i trudno się tym chwalić, to w czasie godziny "W" te medialne zakupy mogą bardzo szybko przestać działać i zwyczajnie stanąć.

Wracając do świętowania 11 listopada, dziś jako patrioci powinniśmy być nie tylko gotowi do płacenia większych danin na rzecz rozbudowy silnej armii, nie tylko kontrolować polityków, czy na pewno dobrze je wydają, ale też chociaż rozważyć, jak sami możemy się zaangażować w zwiększanie odporności państwa. Bo to można robić na wielu poziomach, np. demaskując rosyjską propagandę czy niekoniecznie od razu szukając wymówki, jak się nie stawić na ćwiczenia rezerwistów. Bo jeśli sami nie zadbamy o silną armię, to obecnie głośne polityczne spory o to, kogo postawić przed Trybunałem Stanu, czy kto jest zdrajcą, a kto nie, znów wrócą do poziomu debat kawiarnianych na emigracji, a w Warszawie wszystkich pogodzi owłosione łapsko niedźwiedzia ze Wschodu.