"Zachodnie intrygi" wokół Bośni. Ławrow atakuje NATO
Dodik odwiedził Moskwę we wtorek. Spotkał się tam z szefem rosyjskiego MSZ Siergiejem Ławrowem. Obaj wystąpili później na konferencji prasowej, pełnej propagandowych kłamstw i antynatowskiej retoryki.
W jej toku Ławrow nazwał interwencję Sojuszu z 1995 r. – która nastąpiła po masakrze w Srebrenicy i doprowadziła do porozumienia pokojowego w Dayton – "agresją". Oskarżył Zachód, który popiera orzeczenia bośniackich sądów w sprawie Dodika, o "deptanie" zapisów porozumień pokojowych, by przejąć „niepodzielną kontrolę” nad Bośnią. Dalej oświadczył, że "zewnętrzna ingerencja" w jej sprawy jest niedopuszczalna i potępił "zachodnie próby usuwania niepożądanych" serbskich przywódców.
– Niszczenie konsensusu, na którym opiera się Bośnia i Hercegowina, to… zaproszenie do kolejnej wojny na Bałkanach – złowieszczo rzucił na koniec. To wystąpienie, jak jednoznacznie stwierdzają zachodni analitycy, to najnowsza odsłona rosyjskich działań, których celem jest wywołanie kryzysu politycznego w "bałkańskim kotle", by odwrócić uwagę Europy od Ukrainy. Ostrzegają, że działania Dodika mogą mieć nieobliczalne konsekwencje.
Bośniacki system polityczny
By zrozumieć sytuację, konieczne jest naszkicowanie systemu politycznego Bośni i Hercegowiny. Jest to państwo składające się z dwóch podmiotów – Federacji Bośni i Hercegowiny (zamieszkałej przez Boszników i Chorwatów) i Republiki Serbskiej (zamieszkałej w 90 proc. przez Serbów) – koordynowane przez słaby rząd centralny.
Poza tym, zgodnie z układem w Dayton, w kraju działa również mianowany przez społeczność międzynarodową wysoki przedstawiciel. Odpowiada on za przestrzeganie jego zapisów i, jeśli zechce, dysponuje dużymi uprawnieniami.
W kraju stacjonuje ponad tysiąc żołnierzy sił Unii Europejskiej, działających na mocy mandatu Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Wojna Dodika ze Schmidtem. Jest wyrok sądu
Milorad Dodik odgrywa pierwszorzędną rolę w polityceRepubliki Serbskiej od jej powstania. Pierwszy raz jej premierem został w 1998 r. Urząd prezydenta piastował już łącznie 12 lat (2010-2018 i 2022-2025). Od lat mówi o konieczności ogłoszenia niepodległości RS.
Dodik popadł w konflikt z wysokim przedstawicielem dla Bośni i Hercegowiny Niemcem Christianem Schmidtem. Otwarcie nie podporządkowywał się jego orzeczeniom. Za to najpierw sąd skazał go na rok więzienia i zakaz pełnienia funkcji publicznych przez sześć lat. Następnie6 sierpnia Centralna Komisja Wyborcza Bośni i Hercegowiny odebrała mu mandat prezydenta Republiki Serbskiej.
Tyle, że wspierany przez Rosję i Chiny Dodik twierdzi, że nominacja Schmidta była nielegalna i nie uznaje jego władzy. Mimo tych deklaracji zapłacił grzywnę, by uniknąć więzienia. A teraz odwołuje się do Trybunału Konstytucyjnego, licząc, że w końcu skieruje sprawę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Jest to o tyle ironiczne – jak komentuje tygodnik „The Economist” – że cały spór ze Schmidtem zaczął się po tym, jak Republika Serbska uchwaliła prawo stwierdzające, iż Trybunał Konstytucyjny Bośni nie ma już jurysdykcji na jej terytorium.
Referendum, Rosja, a nawet Trump
Co więcej, Milorad Dodik zapowiedział referendum na 25 października, w którym mieszkańcy republiki odpowiedzą, czy akceptują jego usunięcie z urzędu. Ponadto zdesperowany polityk, już objęty amerykańskimi sankcjami, zabiega o względy administracji Donalda Trumpa. Jak dotąd bezskutecznie.
Dalej, jak wspomniano, 9 września odwiedził Moskwę, zabiegając o wsparcie Rosji. Mówił tam, że jego kraj jest "okupowany" i stanowi "ostatnią kolonię w Europie". Ławrow udzielił mu, jak wspomniano, jednoznacznego poparcia. Pozytywnie ocenił planowane referendum. Dodał, w myśl propagandy Kremla, że "Zachód nie lubi referendów", w tym "transparentnego" referendum na Krymie z 2014 r. (w istocie Rosja je sfałszowała).
Po referendum Bośnię czeka kolejna próba. Bowiem 23 listopada, jak nakazuje prawo, w Republice Serbskiej mają odbyć się przedterminowe wybory prezydenckie. Tamtejsze partie opozycyjne są słabe i podzielone. Dlatego każdy, kto odważy się w nich wystartować, zostanie uznany przez większość wyborców i sił politycznych – w tym Dodika i jego sojuszników – za "zdrajcę".
Bośnia może stanąć na krawędzi rozpadu
Milos Solaja – politolog z uniwersytetu w Banja Luce, stolicy RS – przewiduje w rozmowie z "The Economist", że niewielu Serbów weźmie udział w głosowaniu, ale "bardzo, bardzo prawdopodobne" jest, iż Dodik i tak wygra referendum. Wówczas, jak ostrzega, kraj może wkroczyć w czas "całkowitej niepewności".
Możliwy jest bowiem scenariusz, że w listopadowych wyborach prezydenckich – przy niewielkiej frekwencji wśród Serbów – wygra kandydat, którego poprą Boszniacy i Chorwaci mieszkający w Republice Serbskiej. Wówczas mógłby on zostać uznany przez Zachód. Z takim wynikiem nie pogodziłaby się większość mieszkańców Republiki Serbskiej.
– Wtedy powstaną warunki do przeprowadzenia ostatecznego referendum niepodległościowego. I uważam, że to droga, której nie da się zatrzymać – ostrzega Dodik.
"Od tego, jak szerokie poparcie – w kraju i za granicą – zdoła zdobyć w nadchodzących tygodniach, będzie zależeć, czy Dodik zdecyduje się po cichu ustąpić, czy też postawi wszystko na jedną kartę, ryzykując rozpad Bośni i wszelkie konsekwencje takiego kroku" – podsumowuje "The Economist".