Gdzie Rosja twierdzi, że zajęła tereny Ukrainy?
Według komunikatu, największy postęp odnotowano w Donieckiej Republice Ludowej – ponad 3 308 km². Dalej znalazły się:
- obwód Charkowski: 542 km²
- obwód Ługański: 205 km² (ten obwód znajduje się praktycznie pod pełną kontrola Rosji).
- obwód Zaporoski: 261 km²
- obwód Sumy: 223 km²
- obwód Dniepropietrowski: 175 km² (do tego obwodu Rosjanie wkroczyli w tym roku).
W sumie: ponad 4 714 km² i 205 miejscowości – tyle Rosja uważa za zajete. To powierzchnia porównywalna z obszarem aż dziewięciu miast wielkości Warszawy. Choć liczby mogą wydawać się abstrakcyjne, skalę działań trudno zignorować.
Front stoi? Mapa mówi coś innego
Wielu komentatorów od miesięcy powtarza, że front "stoi w miejscu", a konflikt ugrzązł w wojnie pozycyjnej bez większych zmian. Jednak mapa rosyjskiego MON sugeruje coś innego. W kilku rejonach widać wyraźne przesunięcia linii frontu, szczególnie w Doniecku, gdzie Rosjanie pokonali najlepiej ufortyfikowane pozycje Ukrainy i osiągnęli największe sukcesy terytorialne. Być może to był cel publikacji tej mapy, zwłaszcza po głośnej wypowiedzi Trumpa.
Choć nadal trwa wojna na wyniszczenie, a tempo ofensywy bywa powolne, nie można mówić o pełnej stagnacji. Każdy kilometr terytorium zdobyty w Donbasie okupiony jest ciężkimi walkami i zapewne stratami – ale postęp jednak następuje.
Mapa, która więcej ukrywa niż pokazuje?
Opublikowana przez rosyjski resort obrony mapa kontroli terytorialnej od początku 2025 roku zawiera szereg nieścisłości. Choć na pierwszy rzut oka wygląda na dowód sukcesów, eksperci i użytkownicy porównują ją z ukraińskimi źródłami, takimi jak mapa DeepState. Różnice są uderzające – zwłaszcza w rejonie tzw. „Dobropolskiego przełomu” pod Pokrowskiem.
Kartograficzny chaos?
Według mapy rosyjskiego MON, siły zbrojne miały się znacznie posunąć w rejonie Kupiańska oraz w kierunku Pokrowska. Problem w tym, że zastosowana skala mapy sprawia, że wiele miejscowości na niej „nakłada się” na siebie. Takie miejscowości jak Bielickie, Rodynśke, Dobropole czy Biełozierskie wyglądają tak, jakby były już pod pełną kontrolą Rosji, mimo że zdaniem ekspertów w rzeczywistości nie są. To może być element wojny informacyjnej, której celem jest budowanie wizerunku nieprzerwanego ofensywnego sukcesu. Nie ma zatem powodów, by ślepo ufać rosyjskim liczbom i liniom na mapie, warto jednak wiedzieć jak wojna widziana jest z tamtej strony.