Armin Laschet, szef CDU i poważny kandydat na przyszłego kanclerza Niemiec, powiedział ostatnio, że nie chce zimnej wojny z Chinami – i nie jest w tym przekonaniu odosobniony. Wielu zachodnich polityków obawia się zajęcia postawy przeciw Chinom, w tym francuski prezydent Emmanuel Macron i były kandydat na prezydenta USA senator Bernie Sanders. Czy możemy mieć to im za złe? Powrót do mrocznych czasów nieustannej rywalizacji mocarstw naruszyłby dobrobyt i odnowił ryzyko niszczycielskiego konfliktu.

Ale bez względu na to, czy to im się podoba czy nie, zachodnie demokracje już teraz uwikłane są w nową, pogłębiającą się rywalizację z Chinami. Im szybciej zachodni przywódcy zrozumieją tę niefortunną rzeczywistość, tym lepiej będą sobie w stanie z nią poradzić.

Pytanie o co, co zrobić w kontekście Chin oraz wzrostu znaczenia Pekinu, leży w centrum dyskusji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, a ich sojusznikami. Joe Biden próbował co prawda forsować twardsze stanowisko w czasie niedawnego spotkania G7, a uprzemysłowione kraje próbowały zaprezentować wspólny front, to jest oczywiste, że różnice pomiędzy państwami pozostaną, a debata ożywiona. Obie strony sporu mają swoje racje: Waszyngton postrzega Pekin jako zagrożenie, któremu trzeba stawić czoła, a inni, w tym obecna szefowa Armina Lascheta – Angela Merkel – nie są gotowi na zerwanie zaangażowania w Chiny.

Reklama

Zachód nie siedzi już w fotelu kierowcy

Największym błędem, jaki popełniają zachodnie potęgi, jest myślenie, że wciąż siedzą na fotelu kierowcy jeśli chodzi o stosunki z Chinami. Oczywiście ich decyzje mają znaczenie, ale na tej samej zasadzie znaczenie mają decyzje Chin – nwet bardziej niż kiedyś. Pewnie, chińska polityka zagraniczna, tak jak w przypadku każdego innego kraju, częściowo jest odpowiedzią na otoczenie. Ale Pekin ma swoją własną agendę, zakorzenioną w krajowych politykach i światopoglądzie swoich liderów, która ma swoją własną dynamikę. Będzie tak dalej bez względu na to, co postanowią decydenci w Waszyngtonie, Berlinie czy Paryżu.

Celem Pekinu jest robienie wszystkiego, co doprowadzi do odnowienia chińskiej potęgi – obejmuje to działania od rozbudowy zdolności wosjkowych po finansowanie badań nad mikroprocesorami. Samo w sobie jest to niekoniecznie złe. Wszyscy ci w USA i w Europie, którzy wspierali politykę zaangażowania w Chiny przez ostatnie 40 lat, zakładali, że jej efektem będą Chiny badziej dostatnie i wpływowe, a Pekin stanie się filarem gospodarczego postępu.

Ale obecni liderzy Chin, na czele z prezydentem Xi Jinpingiem, realizują interesy Chin w taki sposób, że konflikt z zachodnimi demokracjami staje się prawie nieunikniony. Jinping nie tylko buduje nową siłę Chin, prezydent tego kraju wykorzystuje ją, aby podważyć polityczne, gospodarze i strategiczne interesy USA oraz ich sojuszników. Próbując opanować prawie cały obszar Morza Południowochińskiego, Pekin łamie międzynarodowe reguły. Partia Komunistyczna Chin, która obchodzi swoje stulecie, atakuje demokratyczne ideały, nadużywając otwartych mediów społecznościowych Zachodu i uciszając swoich krytyków. Kraje, które rzucają wyzwanie Pekinowi, takie jak Australia, muszą mierzyć się z gospodarczymi atakami mającymi wymusić zgodność.

Xi Jinping sygnalizował ten kierunek od lat. Chiński prezydent wezwał do „nowego rodzaju stosunków międzynarodowych”, co pozornie brzmi bardzo w porządku: „Wszystkie kraje powinny szanować suwerenność innych, godność oraz ich integralność terytorialną, ścieżki rozwoju i systemy społeczne”. Ale w rzeczywistości oznacza to taki globalna porządek, w którym demokracja nie jest już czymś nadrzędnym. W styczniowym przemówieniu Xi Jinping określił „próby narzucenia hierarchii ludzkiej cywilizacji lub narzucanie innym własnej historii, kultury i systemów społecznych” jako „arogancję, uprzedzenia i nienawiść”. Tłumaczenie: Pekin chce, aby autokracje były postrzegane legitymizowane ustroje w takim samym stopniu, jak demokracje.

To niebezpieczne i stanowi zagrożenie dla samych podstaw obecnego globalnego systemu. I choć termin „zimna wojna” może tu nie pasować – rola Chin na świecie jest dziś bardzo różna o roli dawnego ZSRR – to zagrożenie ze strony sił autorytarnych, które chcą przekształcić porządek międzynarodowy, jest przerażająco podobne.

Pekin nie zrezygnuje ze swoich wielkich ambicji

Jeśli demokracje podążą za wskazaniem Armina Lascheta, mogą zmniejszyć napięcie w relacjach z Chinami. Ale prawdopodobnie nie skłonią Pekinu do zmiany swoich większych ambicji. Xi Jinping usprawiedliwił coraz bardziej represyjne działania reżimu obietnicą osiągnięcia „chińskiego marzenia”, czyli przywrócenia narodowej wielkości, co ma krytyczne znaczenie dla jego ciągłej dominacji. Prezydent Państwa Środka oraz jego otoczenie postrzegają tę misję w kontekście chińskiej historii – chodzi o naprawienie krzywd wyrządzonych przez zachodnich imperialistów w czasie „wieku upokorzenia” i powrót Chin do należnego mu miejsca wśród wielkich potęg.

Gdy gra toczy się o tak dużą stawkę, Xi nie pozwoli USA oraz ich sojusznikom na wtrącanie się w jego sprawy. Chińscy liderzy zarysowali „czerwone linie” wokół prawie każdej kwestii, która jest przedmiotem obaw w zachodnich stolicach, w tym powrót Tajwanu do Chin i tłumienie prodemokratycznych protestów w Hongkongu.

Jeśli chodzi o politykę gospodarczą, to chińscy urzędnicy pokazali niechęć do zajęcia się skargami ze strony partnerów handlowych, począwszy od kwestii ochrony własności intelektualnej po państwowe subsydia zakłócające konkurencję rynkową. W marcu na spotkaniu z amerykańskimi urzędnikami na Alasce, przedstawiciel wagi ciężkiej z chińskiego biura politycznego Yang Jiechi wskazał jasno, że Pekin już nie czuje żadnej potrzeby słuchania Waszyngtonu.

Oczywiście Chiny mają do tego prawo, ale taka postawa zostawia niewielkie pole do negocjacji. Wciąż jednak niektórzy politycy na Zachodzie zdają się tego nie dostrzegać. Bernie Sanders w niedawnym eseju naiwnie argumentuje za współpracą z Chinami oraz za twardym stanowiskiem w kwestii nadużyć praw człowieka. To doprawdy godne pochwały, ale Sanders proponuje dokładnie to, co chińscy liderzy kategorycznie odrzucili.

Armin Laschet uważa, że Chiny wciąż są ważnym partnerem w sprawach globalnych, takich jak zmiana klimatu i dlatego nie można ich traktować po prostu jak przeciwnika. Pekin również twierdzi, że widzi te sprawy podobnie. To kuszące, aby postrzegać to jako sposób na uniknięcie szerszej konfrontacji.

Ale podążanie tą ścieżką ma swój koszt: to pozwolenie na realizację wielkiej agendy przez Pekin i przyjęcie zagrożenia, jakie to stwarza dla liberalnego porządku i wartości. Mówiąc jaśniej, wybór pomiędzy nową zimną wojną a akceptacją autorytarnej potęgi nie jest wyborem, jakiego chcą dokonać liderzy państw zachodnich. Ale Chiny dokonają tego wyboru za nich.