W języku potocznym „ład” to słowo o zdecydowanie pozytywnym wydźwięku. Ale nie w nauce o stosunkach międzynarodowych. Tu, stosowane zamiennie z pojęciami „porządku” czy „systemu”, pozbawione charakteru wartościującego, oznacza po prostu charakterystyczny dla danej epoki układ najważniejszych aktorów oraz sposób dominujących oddziaływań, zarówno pomiędzy nimi, jak i pomniejszymi podmiotami.
To nie tylko zabawa dla teoretyków: prawidłowa identyfikacja cech aktualnego ładu międzynarodowego pozwala lepiej rozumieć politykę, a nawet celniej prognozować przyszłe zachowania aktorów i ich skutki.

Rajd przez stulecia

Europejskie średniowiecze i początki ery nowożytnej charakteryzowały się dominującą rolą cesarstwa i papiestwa, które współpracowały i rywalizowały przy wykorzystaniu narzędzi o charakterze polityczno-ekonomiczno-wojskowym oraz ideologicznym – choć oczywiście dysponowały nimi w różnych proporcjach. W tle przewijała się w dynamicznych układach plejada pomniejszych aktorów: od królestw począwszy, poprzez niższej rangi feudalne dziedziny, biskupstwa i zakony, bogate miasta i ich związki, po tajne stowarzyszenia oraz eksterytorialne cechy rzemieślnicze. Sieć interakcji pomiędzy tymi podmiotami obejmowała powiązania stricte biznesowe, ale też zorganizowaną przemoc, nierzadko realizowaną rękami najemników, a kościelna klątwa lub zabór cennych relikwii miewały większą siłę rażenia niż dziesiątki oblężniczych katapult.
Reklama
Ten anarchiczny świat pogrzebała wojna trzydziestoletnia. Ostatecznie uchyliła znaczenie czynnika religijnego, gdy katolicka Francja wsparła protestantów i przechyliła na ich stronę szalę zwycięstwa – bo taki był dynastyczny interes Burbonów, skonfliktowanych z Habsburgami. A kończący wojnę traktat westfalski (od którego nazwę zapożyczył nowy ład) dał początek nowym regułom gry, w których kluczowymi aktorami stały się suwerenne państwa traktowane jak „kule bilardowe”: zewnętrzna siła może je przepychać, ale nie może zmieniać ich wewnętrznej struktury. Nastała era monarszego absolutyzmu i podporządkowania centralistycznemu państwu innych podmiotów. Również wojna stała się przywilejem i domeną państwa.
Pieriestrojka, głasnost’ i inne wynalazki czasów Michaiła Gorbaczowa były pudrowaniem trupa. Sprawiły jednak, że stary świat umierał nie w huku wystrzałów i nie nagle, lecz stopniowo oraz względnie pokojowo
Modyfikacją ładu westfalskiego stał się w XIX w. system nazwany wiedeńskim – gdy po zawierusze francuskiej rewolucji i wojen napoleońskich status równiejszych wśród równych, z prawem ingerencji w wewnętrzne sprawy innych państw, ale i z obowiązkiem solidarnego przeciwdziałania próbom destabilizacji wynegocjowanego systemu, przyznały sobie zwycięskie potęgi (mądrze kooptując jednak do tego grona Francję, z uwagi na jej potencjał demograficzny, gospodarczy i kulturowy). System działał całkiem nieźle do końca stulecia, zapewniając Europie względny pokój, bezprecedensowy postęp cywilizacyjny i dobrobyt (acz kosztem aspiracji politycznych słabszych graczy), a także skuteczną ekspansję kolonialną i praktyczne podporządkowanie sobie reszty świata. Podminowały ten system zarówno niemieckie „nieumiarkowanie”, jak i spektakularna klęska jednego z globalnych mocarstw (Rosji) w wojnie z pozornie marginalnym państwem pozaeuropejskim (Japonią). Wielka wojna światowa, w której mocarstwa stanęły przeciwko sobie i albo implodowały, albo odniosły śmiertelnie osłabiające straty, dopełniła dzieła.
Kolejny ład nazwano więc wersalskim – bo to w podparyskiej miejscowości, przy okazji zawierania najważniejszych traktatów pokojowych, mimochodem ustalano też reguły nowego świata. Tym razem popełniono fundamentalny i brzemienny w skutkach błąd: faktycznie wykluczono z systemu pokonane państwa (przede wszystkim Niemcy), co stworzyło grunt pod polityczny rewizjonizm. Poza systemem faktycznie pozostała także sowiecka Rosja – natomiast z przytupem wkroczyły na globalną scenę Stany Zjednoczone. Co prawda na pozór tylko chwilowo, bo rychło po Wersalu wycofały się na pozycje izolacjonistyczne, ale ich znaczenie ekonomiczne stało się fundamentalne, a siła polityczno-wojskowa miała ujawnić się już niebawem. Po raz pierwszy przyznano też prymat prawu międzynarodowemu nad wolą polityczną suwerennych państw oraz stworzono stałą międzynarodową organizację, mającą zapewniać pokój i kooperację – Ligę Narodów, a także zdecydowanie napiętnowano wojną jako metodę rozstrzygania sporów. Te idealistyczne założenia nie przetrwały próby czasu: już po 20 latach rozpętała się nowa zawierucha, a w jej finale zwycięskie państwa naszkicowały od nowa międzynarodowy ład po swojemu.

Epoka inna niż wszystkie

Zimnowojenny, waszyngtoński, bipolarny – porządek, który nastał po 1945 r. nazywany bywa różnie. Ale nie ma sporu co do jego cech fundamentalnych, odróżniających go od wszystkiego, co było znane wcześniej. Po pierwsze – już tylko dwa bieguny: Waszyngton i Moskwa. I dwa koncentryczne kręgi państw sojuszniczych lub zwasalizowanych, plus nieliczne i strategicznie pozbawione większego znaczenia „kraje niezaangażowane”. Po drugie – po raz pierwszy w dziejach Europa to zaledwie pole starcia głównych, zewnętrznych wobec niej bloków, i to tylko jedno z paru. Po trzecie: fundamentalne różnice jakościowe między antagonistami, niespotykane nigdy wcześniej. Ideologiczne (liberalizm – komunizm), polityczne (demokracja – centralizm demokratyczny) oraz ekonomiczne (wolny rynek – centralne planowanie), co sprawiło, że w sposób bezprecedensowy wszystkie dziedziny życia, aż po sport i kulturę, stały się polem rywalizacji. Po czwarte: broń masowego rażenia, która całkowicie zmieniła dotychczasowy paradygmat wojny, skłaniając kluczowych aktorów do maksymalizowania potencjałów zniszczenia, ale też do doskonalenia sposobów toczenia licznych proxy wars, wojen zastępczych, rękami wasali lub wręcz przez sponsorowane organizacje nieformalne. I po piąte – pomysł na doskonalszą niż poprzednio globalną organizację międzynarodową, a raczej cały ich skomplikowany system, który służył głównie temu, by pod pozorami współpracy cywilizować rywalizację i tworzyć procedury spowalniające zbyt radykalne reakcje antagonistów.
Po raz pierwszy w dziejach najważniejsza wojna epoki została rozstrzygnięta nie na płaszczyźnie wojskowej – lecz ekonomicznej i cywilizacyjnej. Związek Radziecki implodował, bo jego system okazał się skrajnie niewydolny, a epizody takie jak polska Solidarność czy nieudana wojna w Afganistanie stały się raczej skutkami niż przyczynami tego upadku. Za to proklamowany przez USA za czasów Ronalda Reagana program gwiezdnych wojen jak najbardziej okazał się gwoździem do trumny bloku wschodniego, bo postawił Kreml przed fatalnym dylematem: uznać militarno-technologiczną przewagę Amerykanów i przegrać albo podjąć próbę ścigania się i niezbędnymi wydatkami dorżnąć własną gospodarkę, czyli też przegrać.
Pieriestrojka, głasnost’ i inne wynalazki czasów Michaiła Gorbaczowa były tylko pudrowaniem trupa. Sprawiły jednak, że – znów po raz pierwszy w dziejach – stary świat umierał nie w huku wystrzałów i nie nagle, lecz stopniowo oraz względnie pokojowo, a w związku z tym nowy ład nie został zaprojektowany na żadnym przełomowym kongresie międzynarodowym, lecz rodził się i ujawniał stopniowo. Stąd trudności z jego zdefiniowaniem i opisaniem.
Ład jednobiegunowy był konceptem tyleż naturalnym, co mylącym. Bo faktycznie, w starych „państwocentrycznych” kategoriach Stany Zjednoczone stały się jedynym supermocarstwem dominującym nad innymi organizmami państwowymi pod względem siły wojskowej i politycznej w sposób absolutny. Ale jednocześnie dał się zauważyć proces szybkiej erozji znaczenia i potęgi samego państwa jako instytucji – swoiste odwrócenie dawnych trendów powestfalskich, powrót do anarchicznego, „średniowiecznego” krajobrazu, w którym przenikają się i krzyżują wpływy państw, tworów poza- i ponadpaństwowych, organizacji ideologicznych, wielkich organizmów gospodarczych, jednostek samorządu terytorialnego, wielkich metropolii, a wreszcie przeróżnych środowiskowych lobbies. Wedle niektórych koncepcji same Stany nie były już w takim świecie wcale „największą kulą bilardową”, lecz tylko narzędziem, którym w wielkiej grze o wpływy w globalnej sieci posługuje się nieformalna koalicja obejmująca m.in. kapitałowe grupy interesu, wiodące think tanki i uniwersytety (nie tylko amerykańskie) oraz niektóre służby specjalne. Wielu badaczy zgodziło się więc wreszcie, że tak naprawdę mamy świat wielobiegunowy, acz poszczególne bieguny mają różną siłę zależnie od tego, czy rozpatrujemy potencjał wojskowy, polityczny, gospodarczy, technologiczny czy cywilizacyjno-kulturowy, a „prywatne” i „pozarządowe” stało się co najmniej tak samo ważne jak „państwowe”. Przy okazji i w konsekwencji zaczęto dość powszechnie powątpiewać w sens pełnoskalowych wojen, przynajmniej między państwami umownej „pierwszej ligi”: bo straty z tytułu ich wywołania i prowadzenia ewidentnie miały przewyższyć potencjalne zyski. Co innego działania dywersyjne, co innego wojny handlowe – te jak najbardziej uznano za przyszłościowe.
Rosja w dłuższej perspektywie przestanie się liczyć jako sprawczy aktor globalny. Zyska natomiast na znaczeniu w innej roli – jako „straszak” przeciwko Zachodowi, czyli użyteczne narzędzie dla Chin
Generalnie zgodzono się też, że to, co obserwujemy na przełomie wieków – to jeszcze nie jest żaden docelowy nowy ład, lecz jedynie pauza strategiczna lub porządek in statu nascendi, w trakcie tworzenia się. I zaczęto wypatrywać symptomów nadejścia tego innego, dojrzałego porządku. Chyba właśnie się tego doczekaliśmy.