Przez kilka tygodni śledziliśmy serial o tym, czy Zachód, a zwłaszcza kunktatorski gabinet kanclerza Olafa Scholza, wyśle Ukrainie ciężkie uzbrojenie, które umożliwi jej odparcie spodziewanej wiosną ofensywy, a może i przeprowadzenie skutecznej kontrofensywy. Jednak zasadniczo przebieg tej wojny nie zależy aż tak bardzo od zachodniego wsparcia militarnego i wywiadowczego, jak od sytuacji na Kremlu. Decyzja o zakończeniu wojny (end game) – niezależnie od ostatecznego jej wyniku – zapadnie bowiem w ścisłym kierownictwie państwa rosyjskiego.

Trzy ścieżki

Politycznie Putin przegrał tę wojnę w momencie, w którym jego wojskom nie udało się dokonać zamachu stanu w Kijowie. Ma to daleko idące skutki: przekreśla projekt budowy rosyjskiego świata (russkij mir), którego Ukraina miała być kluczowym elementem, ale także stawia pod znakiem zapytania samo istnienie imperium z siedzibą w Moskwie. Przebieg inwazji obalił trzy mity stanowiące dotąd podstawę jego funkcjonowania. Po pierwsze, została zakwestionowana opowieść o silnej, nowoczesnej i niezwyciężonej rosyjskiej armii. Odwrót spod Kijowa pokazał, że nie jest ona w stanie stanąć w szranki z NATO, a nawet nie jest zdolna pokonać swojego „mniejszego brata”. Po drugie, na skutek agresji doszło do zerwania budowanych od lat relacji gospodarczych z Europą, dzięki którym Kreml i jego otoczenie mogli zarabiać miliardy dolarów na handlu ropą naftową i gazem. Dla jasności – nie uważam, aby Niemcy przestali myśleć o powrocie do business as usual, ale proces odchodzenia od węglowodorów ze wschodu wyraźnie przyśpieszył i już nie zawróci. Rosyjska gospodarka, która działała dzięki surowcowej kroplówce, po jej stopniowym, konsekwentnym odcinaniu wejdzie w fazę agonii. Wreszcie po trzecie, poparcie inwazji przez Cerkiew prawosławną Rosji symbolicznie kończy historię Trzeciego Rzymu. Po 24 lutego 2022 r. światowe prawosławie nie może już traktować patriarchy moskiewskiego jako nieformalnej głowy Kościoła.

Reklama

Trzeba przy tym pamiętać, że imperia nie znikają w ciągu kilku dni – niestety, ich upadek pociąga za sobą wiele bolesnych, często krwawych konsekwencji. Przykładem tego był rozpad Imperium Osmańskiego, który rozpoczął się pod koniec XVIII w., a zakończył się rzezią Ormian w 1915 r. Analogicznie żywot federacji Jugosławii symbolicznie zakończył się rzezią Bośniaków w Srebrenicy. Uważam, że porównanie do Bałkanów – choć niedoskonałe – może nam pomóc w naszkicowaniu możliwych scenariuszy end game dla Ukrainy.

Przyjrzyjmy się ścieżkom, którymi w latach 90. podążyły trzy republiki jugosłowiańskie. Słowenia wyszła z wojny po 10 dniach, nie notując większych strat. Był to jeden z powodów, dla których jako pierwszy kraj bałkański już w 2004 r. weszła do Unii Europejskiej. Nieco inną drogą poszła Chorwacja. Po ostrych walkach w latach 1991–1992 Zagrzeb przez kolejne lata de facto przygotowywał siły, które umożliwiły mu przeprowadzenie operacji „Błysk” i „Burza” wiosną i latem 1995 r. W ich wyniku Chorwaci wyparli Serbów ze wschodniej Slawonii i terytoriów Republiki Serbskiej Krajiny. Przeciągająca się wojna miała jednak swoje konsekwencje – Chorwacja stała się członkiem Wspólnoty dopiero w 2013 r., niemal dekadę po Słowenii. Natomiast Serbia pogrążyła się w konfliktach wewnętrznych, wśród których najpoważniejszym była wojna w Kosowie, zakończona interwencją NATO w 1999 r., choć spór ten do dziś nie jest zamknięty, czego dowodzą choćby niedawne napięcia w granicznej Mitrowicy. W efekcie wizja serbskiego członkostwa w UE – jako pewnego wskaźnika rozwoju państwa – została odłożona ad Kalendas Graecas.

Dozbrojenie i presja

Co z tego wszystkiego wynika dla Kijowa? W pierwszych dniach wojny błędnie sądziłem, że rosyjska oligarchia jest na tyle uzależniona od globalnego obiegu gospodarczego, że nie pozwoli Putinowi na dalsze brnięcie w ukraińską awanturę. Gdyby moje podejrzenia się sprawdziły, wariant słoweński wydawałby się możliwy. Dziś już wiemy, że nie ma takiej opcji na stole. Obserwując strategię Moskwy na froncie, która nie liczy się z życiem swoich żołnierzy, trudno nie odnieść wrażenia, że niewiele zmieniło się od czasów wielkiej wojny ojczyźnianej. Kolejne mobilizacje dowodzą, że Kreml jest gotowy kontynuować agresję niezależnie od rozmiaru strat po swojej stronie – i bez względu na to, że nie ma szans na przejęcie Kijowa.

Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.