Obserwatorzy konfliktu od kilku miesięcy nabrzmiewającego na europejskim styku NATO i Rosji coraz częściej zadawali sobie pytanie: a gdzie w tym całym zamieszaniu są Chiny? Długo zachowywały one demonstracyjną wstrzemięźliwość, nawet po wirtualnym szczycie Xi Jinping – Władimir Putin, i dopiero niedawno postanowiły wysłać sygnały, że w tej rozgrywce kibicują Kremlowi. To zresztą żadne zaskoczenie. Kwestią dyskusyjną jest natomiast to, czy faktycznie Pekin jest tu tylko kibicem, czy raczej trenerem.
„Putin będzie tutaj, ponieważ musi tu być” – powiedział przedwczoraj Reutersowi Shi Yinhong, profesor stosunków międzynarodowych na pekińskim Uniwersytecie Renmin i doradca chińskich władz, odnosząc się do zapowiadanej obecności rosyjskiego prezydenta na piątkowej ceremonii otwarcia zimowych igrzysk olimpijskich. Szczególnie ważnej propagandowo w obliczu bojkotu ze strony oficjeli wielu krajów świata. „Putin wie, że Chiny są niezbędne dla Rosji, tak jak Rosja jest niezbędna dla Chin” – dodał Shi.

Olimpijski (nie)pokój

Jeszcze w zeszłym tygodniu amerykańska dyplomacja postanowiła nieco sprowokować Chińczyków, wzywając ich publicznie do „wykorzystania swoich wpływów w Rosji” na rzecz pokojowego rozwiązania kryzysu wokół Ukrainy. Zapewne nikt w Departamencie Stanu nie zakładał, że władze ChRL będą skłonne wykonać taki gest bezinteresownie, więc sekretarz stanu Antony Blinken spróbował w telefonicznej rozmowie z ministrem spraw zagranicznych Wangiem Yi odwołać się do chińskiego pragmatyzmu. Zasygnalizował mianowicie, że ewentualna eskalacja na Ukrainie zachwieje światową gospodarką, w tym zwłaszcza rynkiem surowców energetycznych. Rykoszetem uderzyłoby to także w Państwo Środka. Ten argument powtórzyła potem na konferencji prasowej podsekretarz ds. politycznych Victoria Nuland. Bardziej niż o reakcję Pekinu chodziło im zapewne o poinformowanie światowej opinii publicznej, że Chiny – chcąc nie chcąc – są w tym konflikcie stroną, a co ważniejsze, że dysponują w Moskwie wpływami, których przynajmniej teoretycznie mogłyby użyć. Przy okazji dali Putinowi prztyczka w nos, podkreślając, że nie jest władcą tak niezależnym i suwerennym, za jakiego pragnie uchodzić w oczach swoich krajowych i zagranicznych fanów.
Reklama
Pekin oświadczył w odpowiedzi, że chce, aby wszystkie strony „zachowały spokój” i „powstrzymywały się od robienia rzeczy, które podsycają napięcia i podkręcają kryzys”. Rosyjskie media dopatrzyły się w tym wezwania NATO do zaprzestania dozbrajania Ukrainy, zaś niektórzy zachodni komentatorzy nawet sygnału delikatnego zdystansowania się od agresywnych działań Kremla. Jak komu wygodnie.
Pewne wydaje się jedno – kierownictwo ChRL nie życzy sobie, by jakaś wojna na drugim końcu świata zakłóciła mu igrzyska. Nie po to z dużym zaangażowaniem przygotowało imprezę mającą świadczyć o potędze i autorytecie swojego imperium. Zresztą Pekin jasno dał temu wyraz i bez amerykańskich apeli: już w połowie stycznia chińskie MSZ przypomniało, że wszystkie kraje powinny przestrzegać rezolucji ONZ w sprawie rozejmu olimpijskiego (który w starożytności zaczynał się na siedem dni przed igrzyskami, a kończył siedem dni po ich zakończeniu).
Tydzień później głos zabrał sam prezydent Xi Jinping, publicznie apelując w tej sprawie do Władimira Putina. Notabene jasno dając w ten sposób do zrozumienia, że to właśnie jego uważa za potencjalnego agresora, i zadając przy okazji kłam oficjalnej propagandzie Kremla próbującej obarczyć winą NATO i Ukraińców. Bez wątpienia chińscy oficjele pamiętają numer, jaki im i światu wyciął rosyjski prezydent, napadając w 2008 r. na Gruzję akurat podczas letniej olimpiady w Pekinie (a światu także w roku 2014, gdy podczas igrzysk w Soczi zajął Krym i wschodnią Ukrainę). To, że Xi położył na szali swój autorytet, zamiast ograniczyć się do wykorzystania posłańców niższej rangi, praktycznie wyklucza wariant, w którym Chiny akceptują rychłą rosyjską akcję zbrojną, a ich apele to jedynie dogadana po cichu z Moskwą zasłona dymna. Putin w Pekinie jest zaś nie tylko honorowym gościem, lecz poniekąd także gwarantem, że nic nieprzewidzianego się we wschodniej Europie nie zdarzy. Przynajmniej na razie.

Prawdziwy kłopot Pekinu

Na igrzyskach świat się jednak nie kończy, nawet jeśli są gigantycznym i prestiżowym przedsięwzięciem propagandowo-biznesowo-politycznym. Chińskie stanowisko oficjalne jest precyzyjne: Kreml ma nie strzelać przed końcem igrzysk. A co potem? To już mniej oczywiste.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP I NA E-DGP

*Autor jest wykładowcą Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, ekspertem Fundacji Po.Int oraz Nowej Konfederacji